Star Trek: Discovery zaskakuje dość pozytywnie, bo wysyła na misję Michael z Philippą. Okazuje się, że ten duet bardzo dobrze ogląda się na ekranie i to nie z uwagi na jakąś przemianę Burnham, który nadal uważa, że jest najmądrzejszą osobą w galaktyce. W tym całym wątku mamy dowód na pewne wyciągnie wniosków z błędów przeszłości, bo Burnham pomimo wszystko jest na drugim planie, gdy pierwszy kradnie Philippa. Dużo by mówić o charyzmie Michelle Yeoh, czy o charakterze bohaterki, który w tym momencie wybrzmiewa pełną mocą. Prawdopodobnie największy szok pojawia się w momencie, w którym Michael jest bezradna i to Philippa musi uratować dzień. Po takim festiwalu ratowania galaktyki przez Burnham, ta jedna scena, gdy Phillipa ją ratuje z opresji, wydaje się dziwnie odświeżająca i wręcz szokująca. Obok tego mamy pogłębianą tajemnicę wokół Georgiou i jej problemów. Wizje śmierci kogoś bliskiego budzą się w niej... trudno powiedzieć. Dawno skrywaną traumę? Efekt skoków w czasie? Problem bycie Terranką? A może to efekt wpływu tajemniczej postaci granej przez Davida Cronenberga, która pojawiła się w 5. odcinku? Dużo pytań, ale na razie odpowiedzi brakuje. Plus taki, że dzięki temu Philippa dostanie więcej czasu, a jest ona postacią ciekawą i wartą rozwoju. Sam wątek na planecie jest raczej poprawny. Poza wspomnianymi atutami fabularnie jest raczej ograny, mało zaskakujący i można by rzec typowy. Wszystko jest dość przewidywalne i oczywiste, ale realizacyjnie ten mankament jest nadrabiany. Czuć budżet i efektowność tych scen. Zwłaszcza w kulminacji, gdy niewolnicy uciekają, a Michael i Phlippa wlatują statkiem Booka i robią zamieszanie. Notabene pomysł z technologią na ten statek może się podobać, bo czuć jakieś świeże rozwiązania w tym uniwersum. W siedzibie Gwiezdnej Floty na pokładzie Discovery też jest całkiem nieźle, bo statek przechodzi modernizację, a bohaterowie uczą się nowej technologii. To jest to, czego Star Trek: Discovery potrzebuje, ponieważ to wprowadza świeżość i to uczucie odkrywania czegoś nowego. W tym aspekcie mamy solidny gag z nadużywaniem osobistego transportera, którego kulminacja jest w tak bardzo nieszokującej scenie romansu Burnham z Bookiem. Obok tego sympatycznie wypada kontynuacja relacji Stametsa z Adirą. Trudno orzec, czy to będzie mieć większe znaczenie, ale ich rozmowy są właśnie takie urokliwe i zwyczajne. Ludzkie. Coś, czego często brakuje w innych relacjach serialu. Największym szokiem jest sprawdzenie przez scenarzystów definicji słowa konsekwencja. Okazuje się, że ekipa odkryła istnienie takowego i w końcu pierwszy raz od pilota serialu Burnham ponosi konsekwencje swojego irracjonalnego zachowania pani perfekcyjnie wiedzącej wszystko najlepiej i niewykonującej rozkazów przełożonych. To cieszy, bo pomimo sukcesu jej misji, nikt nie przymknął oko na to, że to Michael. Po raz pierwszy mamy racjonalne zachowanie bohaterów, którzy karzą Burnham za jej niesubordynację. Jej degradacja jest mimo wszystko zaskoczeniem, ale mile widzianym, bo obiecuje, że być może twórcy zrozumieli, że ta postać nie może robić wszystkiego, co chce. Star Trek: Discovery daje odcinek solidny, efektowny i odświeżający pod kątem reakcji na największą wadę serialu. Może to dobry prognostyk na przyszłość.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj