Star Trek: Discovery: sezon 4, odcinki 7 - recenzja
Data premiery w Polsce: 25 września 2017Ostatni odcinek przed długą przerwą w emisji to kwintesencja problemów 4. sezonu. Star Trek: Discovery nie zachwyca.
Ostatni odcinek przed długą przerwą w emisji to kwintesencja problemów 4. sezonu. Star Trek: Discovery nie zachwyca.
Star Trek: Discovery to serial, w którym nie brakuje dobrych pomysłów. Są one jednak tak ogólne, wręcz powierzchowne, że gdy przychodzi do rozpisania ich na poszczególne odcinki i sceny, to wychodzi to niemrawo. Tak jakby te pomysły były ledwie zarysowane. Twórcy nie potrafią sprawić, by opowieść była wartka, sensowna i emocjonująca. 4. sezon Star Trek: Discovery jest najlepszym tego dowodem - wątek anomalii jest tak spłycony, że nie widać w tym pomysłu na więcej niż kilka odcinków. Całość sprawia wrażenie przeciąganej bez większego sensu, a tym samym 4. sezon częściej nudzi, a nie emocjonuje.
7. odcinek, czyli ostatni przed przerwą do lutego 2022 roku, powinien dać nam wiele emocji. Tych w odcinku nie uświadczymy, a cała opowieść pokazuje w jakimś stopniu problemy twórców tego serialu. Teoretycznie na papierze historia Star Trek: Discovery jest świetnie wpisana w konwencję Star Treka; mamy bowiem rozprawkę filozoficzną na temat idei Gwiezdnej Floty zamiast akcji, przygody czy trafnego humoru. Kłopot twórców polega na tym, że to nie działa na ekranie tak jak w starych serialach uniwersum. Gdy potrzeba mądrych i celnych rozwiązań, twórcy rzucają banały i górnolotne frazesy. Scena wygłaszania przemów do zebranych przez Booka i Burnham boli, bo nie są to słowa niosące głębsze przesłanie. To pusta seria banałów i festiwal oczywistości, który gryzie się z powagą sytuacji, a także wpływem na zebranych. Nie dziwi fakt, że to Michael Burnham rozwiązuje kryzys w kluczowej sytuacji. Na tym etapie serialu to już nawet nie jest śmieszne. Twórcy mogliby dać zabłysnąć innym bohaterom, a tak oni nie mają w tym serialu żadnego znaczenia, bo każdy widz wie, że jak będzie kryzys, to Burnham uratuje dzień.
Teoretycznie w tym odcinku powinien zabłysnąć Stamets, który snuje debatę filozoficzną na temat samoświadomości komputera pokładowego Discovery. Niby to też wątek naukowy, dobrze wpisany w konwencję Star Treka, ale ponownie - gdy przychodzi do pokazania tego pomysłu na ekranie, okazuje się, że twórcy nie mieli na niego ciekawej wizji. Nawet jak Stamets rozprawia na temat egzystencjalne, dostajemy festiwal banałów, który nie wnosi nic do serialu. Całość staje się okropnie przewidywalna i nieciekawa, bo wiemy, że górnolotność to coś wpisanego w DNA tej załogi, więc taki rozwój sytuacji był jedyną słuszną drogą. Szkoda, bo przecież ten wątek miał ciekawy potencjał na coś więcej, a tak jest marnowany - tak samo jak inne pomysły na 4. sezon.
Ucieczka Booka i Tarki to miał być cliffhanger budujący emocje. Twórcy jednak postawili na wyświechtany schemat i zbyt naciągany rozwój. Prostota, z jaką Tarka wykradł tajną i ważną technologię, pozostawia wiele do życzenia. Trudno zaakceptować manipulację emocjami poprzez potencjalne poświęcenie Booka w zemście za swoją planetę. Oddanie kota Burnham z pożegnalną wiadomością budzi śmiech, nie emocje, bo scenarzyści biorą kliszę bez odpowiedniego zrozumienia, jak dobrze, emocjonująco i trafnie ją wprowadzić na ekran. To taki przykład braku umiejętności w odpowiednim egzekwowanie gatunkowych schematów.
Star Trek: Discovery sprawia wrażenie, że 4. sezon jakościowo jest jeszcze gorszy niż już słaba 3. seria. Pomysł jest ciekawy, ale brak wizji na jego rozpisanie na więcej odcinków marnuje budowany potencjał - ten dostrzegam jednak w wątku tajemniczej rasy spoza rejonów znanej galaktyki. Trudno uwierzyć, że twórcy dostarczą nam oczekiwanych wrażeń.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat