Star Trek: Lower Decks: sezon 1, odcinek 2 - recenzja
Star Trek: Lower Decks w 2. odcinku opowiada zwariowaną historię, śmiejąc się z kilku startrekowych motywów.
Star Trek: Lower Decks w 2. odcinku opowiada zwariowaną historię, śmiejąc się z kilku startrekowych motywów.
Star Trek: Lower Decks szuka swojej konwencji poprzez rozwój postaci. Za to niewątpliwie trzeba pochwalić drugi odcinek, bo tym razem przez pryzmat historii udaje się nadać bohaterom więcej charakteru niż w pierwszym odcinku bardziej nastawionym na ekspozycję. A to jest potrzebne, abyśmy zrozumieli i przede wszystkim polubili tę specyficzną grupkę.
Osoba Rutherforda jest wykorzystana do pokazania i troszkę pośmiania się z różnych departamentów na statku. Bohater szuka swojego miejsca tylko po to, by mieć więcej czasu na spędzanie go z nowa koleżanką. Taka pozornie prosta decyzja mówi nam dużo o tym, jaką jest on osobą, a jego perypetię pokazują wiele istotnych cech charakteru, przy okazji troszkę bawiąc. Czy to w ambulatorium, w którym komentarzem przeraził pacjenta, czy na mostku, w którym nie wiedział, jakie decyzje podejmować, czy to ostatecznie z ochroną, dla której wręcz był wzorem do naśladowania. Wrócił jednak na swoje miejsce, bo grzebanie w elektronice z dala od ludzi to coś, co jest bliskie jego sercu. Ta ostatnia scena, gdy razem z koleżanką siedzą i grzebią przy czymś, dobrze to obrazuje. Jest to oparte na dość prostych, czasem wesołych rozwiązaniach, ale spełnia swoją rolę.
O wiele lepszym wątkiem są przygody Boimlera i Mariner. Ich eskorta klingońskiego ambasadora to doskonały przykład, jak w celach humorystycznych Star Trek: Lower Decks może wyśmiewać schematy tego uniwersum. W tym przypadku oberwało się różnym przywarom Klingonów: agresja (te próby wypytania Klingonki o to, gdzie poszedł ambasador), skłonność do picia i przemocy i tak dalej. O dziwo, ta historia ma wiele ciekawych i zabawnych tego typu motywów, które stają się czymś istotnym dla budowy konwencji i tożsamości serialu. Z jednej strony twórcy śmieją się z tej i innych ras (stereotypowy Ferengi nawet bawi), ale z drugiej strony nie przeginają cały czas, mówiąc prawdę o ich charakterach i cechach osobowości. Staje się to satyrą, która nie odcina się od zasad panujących w uniwersum, po prostu podchodzi do nich z przymrużeniem oka, pokazując skrajne przykłady.
Ich wątek też doskonale pokazał rozwój postaci i tej relacji, która wydaje się być centrum tego serialu. Dowiadujemy się wiele o nich jako o ludziach, ich doświadczeniu (lub jego braku) i tego, jacy są. Decyzja Mariner o tym, by przełknąć troszkę wstydu, by dać koledze więcej pewności siebie, to dobry przykład tego, jak twórcy starają się tym odcinkiem rozwinąć ich charakterologicznie. Udaje się, bo 2. odcinek o wiele lepiej i więcej mówi o bohaterach, budując z nimi nić sympatii.
Star Trek: Lower Decks nadal jakoś szczególnie nie zaskakuje i nie bawi do łez, ale 2. odcinek pokazuje rozwój koncepcji i lepszą jakość - tak humorystyczną, jak i prowadzenia historii. Potencjał jest, ale czas pokaże, czy go wykorzystają, czy będą się powtarzać.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat