Star Trek: Picard: sezon 1, odcinek 10 (finał sezonu) - recenzja
Star Trek: Picard kończy sezon z przytupem i niewątpliwie niejednego widza szczerze zaskoczy. Emocji mamy pod dostatkiem.
Star Trek: Picard kończy sezon z przytupem i niewątpliwie niejednego widza szczerze zaskoczy. Emocji mamy pod dostatkiem.
Star Trek: Picard tworzy konstrukcję fabularną finału w sposób ciekawy, ponieważ sprawia, że na cały sezon spojrzymy trochę inaczej. Przez większość odcinków można było pomyśleć, że Romulanie to czarne charaktery tej historii, a Jean-Luc to jej bohater. Tyle, zero-jedynkowe spojrzenie, które wydaje się wręcz oczywiste. Po finale zasadniczo trudno powiedzieć, kto tak naprawdę jest tym złym, bo Romulanie mają swoje przekonujące, wiarygodne i sensowne motywacje, a Gwiezdna Flota również ma swoje za uszami. Syntetyczne istoty, czyli rodzina Soji, zresztą też nie są niewinni i skorzy do pokoju. W każdej grupie są jednostki złe i dobre, a ten odcinek doskonale to akcentuje. A przecież roboty z innej galaktyki czy wymiaru, które mają uratować Soji i spółkę, wydają się jakimiś potworami. Macki wyłaniające się z portalu wyglądają na swój sposób intrygująco i przerażająco, więc można uznać, że to był ten główny czarny charakter, ale ostatecznie nie odgrywał on aż tak istotnej roli. Pytanie więc pozostaje, czy ten wątek jest zakończony, czy jeszcze powróci, bo wiemy, że to zagrożenie wciąż istnieje. Dzięki takiemu odcinkowi kontekst całego sezonu i wszystkich wydarzeń zasadniczo nabiera nowy wymiar.
Ta cała niejednoznaczność tyczy się też każdej postaci. Narek okazuje się bardziej inteligentny w kwestii oceny zagrożenia niż jego fanatyczna siostra. Siedem z Dziewięciu w kontekście wewnętrznej walki o swoje człowieczeństwo staje się coraz bardziej interesującą postacią, a do tego jeszcze Jurati oraz Soong, którzy w odpowiednich momentach, może bez większego zaskoczenia, nie są postaciami jednowymiarowymi. Najbardziej i tak zyskuje Jean-Luc Picard, który w tym sezonie przebył ważną i głęboko istotną drogę od człowieka będącego posągiem doskonałości w wyobrażeniach fanów i całej galaktyki, to kogoś dojrzałego, popełniającego błędy, po prostu kogoś ludzkiego i przez to bardziej wiarygodnego. Nie jest to ten sam Picard co w Star Trek: Następne pokolenie, bo nie może być –minęło wiele lat, a przez taki czas ludzie bardzo się zmieniają. Nadal ma on w sobie to, za co Picarda można i trzeba było cenić. Michael Chabon, twórca i showrunner serialu, pozwala sobie na rozwinięcie Picarda w sposób naturalny, płynny i bardzo przekonujący. Staje się on bohaterem ciekawszym, a kontekst śmiertelności, z którym ta postać musi się zmierzyć, nadaje jej głęboki wyraz i daje do myślenia. Mnie ten Picard porywa do tej przygody, nawet jeśli nie wszystko tutaj jest tak perfekcyjne i emocjonujące, jakbyśmy wszyscy mogli tego oczekiwać.
Ten odcinek ma wiele niezwykłych scen, które wywołują ekscytację, emocje i mimowolny uśmiech. Nie tylko chodzi o implementowanie klimatu Star Treka (starego i nowego, dobry miks), ale o konstruowanie historii tak, by te akcenty odpowiednio rozłożyć. Czy to walka Siedem z Dziewięciu z siostrą Nareka i ta satysfakcja, gdy bohaterka odnajduje w sobie chęć do życia i wygrywa, czy to Picard siadający za sterami statku kosmicznego, gdy w tle leci kultowy temat muzyczny... Można wymieniać, bo twórcy potrafią do tego wszystkiego operować nostalgią, przygodą i mieszać odpowiednie elementy. Najjaśniej świeci cały wątek na orbicie, od którego zaczynają potęgować się emocje i napięcie, aż dochodzą do kulminacji dającej znakomity efekt siedzenia na skraju fotela i oczekiwania tego, co wydarzy się dalej. Widać, że wydano na to sporo budżetu, bo realizacyjnie wygląda to kapitalnie - "atak" kwiatów na flotę Romulan, bohaterska i absurdalna kombinacja Picarda, jego desperacki czyn ryzykujący życie i ostatecznie pojawienie się Gwiezdnej Floty. W tym serialu do tej pory nie było takiej sekwencji, która trzymałyby za gardło i nie chwyciła aż do końca. I to pomimo tego, że każde następne wydarzenie przecież jest oczywiste! A takie detale, jak Riker obejmujący dowództwo i rzucający się na pomoc Jean-Lucowi, powodują niezmierną satysfakcję. Oczywiście nie obraziłbym się, gdyby w tym miejscu pojawiła się epicka bitwa, w końcu w starych serialach takowe bywały, ale... rozwiązanie dyplomatyczne odwołujące się do moralności i etyki ze strony Jean-Luca wydaje się bardziej "startrekowe" – pasujące do uniwersum, klimatu serialu oraz wszelkich wydarzeń powiązanych z samym Picardem. Nie czuję jednak rozczarowania, bo dzięki właśnie takim momentom ten serial wzniósł się na absolutne wyżyny w budowie emocji i napięcia.
Wiedzieliśmy, że Picard jest umierający. Ta świadomość towarzyszyła nam praktycznie od chwili jego rozmowy z lekarzem, ale czy ktoś poważnie to potraktował? Jako realne zagrożenie, które może zostać wykorzystane przez scenarzystów? Tym bardziej dlatego Michael Chabon potrafił zaskoczyć, a nawet zszokować sceną śmierci legendarnego Jean-Luca Picarda. Coś, czego pewnie wielu fanów Star Treka nie chciałoby nigdy oglądać. Sama scena niewątpliwie porusza emocje w sposób adekwatny do sytuacji... Być może sama realizacja jest zbyt stereotypowa. Koniec końców scena nie jest perfekcyjna, ponieważ schemat pożegnań zbyt mocno nadaje temu dziwnie kiczowaty wydźwięk. Niepotrzebny. Nie da się jednak odmówić temu emocji - mnie to poruszyło w sposób zaskakujący, bo w końcu Star Trek: Następne pokolenie to jeden z seriali mojego dzieciństwa, więc mam – jak wielu widzów – emocjonalny związek z Picardem. Trudno mi więc krytykować twórcę za pewne decyzje, gdy pod kątem emocji wszystko jest na swoim miejscu.
W recenzji 9. odcinka sugerowałem, że być może ciało, które jest robione przez doktorka, jest tak naprawdę dla Picarda. Z jednej strony wiem, że pewnie wielu widzów ten motyw zaskoczy, ale jednak z drugiej strony – w aspekcie tego serialu, poruszania tematów śmiertelności, człowieczeństwa na jego różnych poziomach – jest to rozwiązanie wręcz perfekcyjne. Bo jaka byłaby alternatywa? W końcu wiemy, że powstanie 2. sezon, więc siłą rzeczy gdzieś w głowie jest myśl, że Picard nie może umrzeć.
Picard w ciele syntetycznym sprawdza się również przez pryzmat jego przyjaźni z Datą. Twórcy próbują tym samym zadawać wiele ważnych, egzystencjalistycznie mądrych pytań: gdzie leży granica człowieczeństwa? Co sprawia, że jesteśmy ludźmi? W kwestii Daty, Soji i też samego Jean-Luca widzimy, że odpowiedź nie jest ani prosta, ani jednoznaczna. Na pewno nie jest istotna powłoka, ale to, co ma się wewnątrz siebie. Być może dlatego rozmowa Picarda z Datą w "zaświatach" jest nawet bardziej poruszająca, niż sama śmierć Jean-Luca. Oto spotkanie, na które wielu czekało. Ważne dla obu panów, bo mówiące wiele prawd o tym, co to znaczy być ludzkim. Dlatego też zakończenie wszystkiego ostateczną śmiercią Daty to motyw dorzucający do pieca... To właśnie jest ten moment, w którym czuć autentycznie emocje. Umierający Data trzymający za rękę Picarda... Biorąc pod uwagę całą historię tych panów na przestrzeni dwóch seriali, okazuje się to jednym z najlepszych motywów Picarda. Mam tylko jeden drobny problem. Czy tylko mnie Data wydawał się wizualnie dziwny i inny? Coś nie grało z jego oczami w stosunku do tego, co widzieliśmy w snach Picarda i starym serialu.
Star Trek: Picard miał świetny początek, nierówny środek i znakomity koniec sezonu. Zasadniczo można wysnuć wniosek, że to taki duży wstęp do czegoś jeszcze lepszego, bo Jean-Luc zebrał swoją załogę i wyrusza na kolejną przygodę. Cieszy mnie to, że Siedem z Dziewięciu, której wątek stał się mocnym punktem serialu, a nie tylko nostalgicznym dodatkiem, będzie tego częścią.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat