Stargirl: sezon 2, odcinek 6 - recenzja
Oto Eclipso. Odcinek Stargirl w końcu przedstawił głównego złego i... koszmarnie rozczarował.
Oto Eclipso. Odcinek Stargirl w końcu przedstawił głównego złego i... koszmarnie rozczarował.
Złoczyńcy Stargirl kontratakują. Tak można podsumować wydarzenia z 6. odcinka. A zaczęło się obiecująco, bo wyłączenie Dugana z równania zmienia dynamikę wydarzeń i podejmowane przez bohaterów decyzje. Pat zawsze był dla tej grupy wytrychem – jak czegoś nie wiedzą, jego doświadczenie procentuje i daje rozwiązanie. Dlatego też jest to najlepsza decyzja fabularna 2. sezonu, bo pozwala dojrzeć bohaterom i stanąć pewnie na własnych nogach. Nawet jeśli popełnią błędy, to musi zaprocentować. Zarazem cały motyw z Patem to kolejny dowód na znaczące obniżenie budżetu 2. sezonu. Zniszczenie dużego robota to decyzja banalna i absurdalna, ale spodziewana. Łatwiej tak usprawiedliwić brak postaci, która wymaga dużego nakładu efektów specjalnych i kosztów, aby utrzymać jakość z pierwszego sezonu. To jedynie pogłębia rozczarowanie 2. sezonem.
Wcale nie jest lepiej, gdy dochodzi do starcia grupy superbohaterów z łotrami. W tym miejscu czuć, ile jakości dawali dobrze sportretowani złoczyńcy z pierwszego sezonu, a jak te nastoletnie podróbki sprawiają wrażenie parodii komiksowych historii. Niby sama walka może się podobać, bo ma solidne momenty, niezłą choreografię i całkiem udane pomysły, ale biorąc pod uwagę jakość postaci, te wydarzenie wywołują jedynie obojętność. Gdy w pierwszym sezonie dochodziło do walki, to miało znaczenie, a stawka była nam znana. A tutaj nie ma nic. Jest to wyprawne z sensu, emocji i znaczenia. W porównianiu do niesławnego Arrowverse – bliżej tym starciom do tamtego poziomu niż do efekciarstwa pierwszej serii. A to znów buduje rozczarowującą jakość. Notabene to starcie jest wręcz kuriozalnym przypomnieniem, jak bardzo postać Beth nie pasuje do tej grupy i całej konwencji. Bezużyteczność superbohaterki jest wręcz przerażająca.
Można spekulować, że tworzenie kompromitującego wizerunku czarnych charakterów to był ruch świadomy, by pokazać potęgę Eclipso, który zabija Cindy i skrzypka. Tylko w tym podejściu twórcy wyraźnie się przeliczyli. Śmierć tych postaci pozostawia w obojętności, bo nie mają one znaczenia, a potencjał Cindy został dawno temu już zmarnowany. Eclipso nie budzi ani respektu, ani grozy, prędzej uczucie zażenowania. Ten złoczyńca wizualnie wygląda jak wróg Power Rangers i bliżej mu do tragicznego wizerunku Apocalypse z fatalnego filmu X-Men: Apocalypse niż dobrze ukazanych czarnych charakterów pierwszej serii Stargirl. Budzi to niesmak, bo trudno emocjonować się tą serią, gdy przeciwnik jest taki nijaki. Nie nadrabia niestety charyzmą ani mocami. Co więcej, sprawił przy okazji, że Shade stracił wiele na wizerunku, stając się zwykłym chłopcem do bicia.
Stargirl ma swoje momenty i nic więcej. Realizacyjnie to jest wciąż kilka klas gorsze od dobrego pierwszego sezonu i wielu innych produkcji. A pomysłami, fabułą i prowadzeniem historii nic nie jest tutaj nadrabiane.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat