Supergirl: sezon 1, odcinek 20 (finał sezonu) – recenzja
W finałowym odcinku pierwszego sezonu Supergirl kierowano się zawezwaniem: wszystkie ręce na pokład! Niektórzy dodali nawet nogi. To zupełnie nie wyszło, dlatego możemy mieć tylko nadzieję, że Kara powróci ze zwielokrotnioną siłą w ewentualnym drugim sezonie.
W finałowym odcinku pierwszego sezonu Supergirl kierowano się zawezwaniem: wszystkie ręce na pokład! Niektórzy dodali nawet nogi. To zupełnie nie wyszło, dlatego możemy mieć tylko nadzieję, że Kara powróci ze zwielokrotnioną siłą w ewentualnym drugim sezonie.
Tytuł finałowego odcinka sezonu, Better Angels, jest aż do bólu zwodniczy. Nie ma w nim bowiem ani nic „lepszego”, ani tym bardziej „aniołów”. Co więcej, po seansie możemy w końcu w pełni zrozumieć, po co Kara w czołówce raz po raz bombarduje nas spazmatycznym odwoływaniem się do swoich lat młodzieńczych. Zagadka została rozwiązana: szło tu o to, że jej przygody muszą nieustannie oscylować wokół fabularnej dziecinady. Dziewczyna ze Stali na sam koniec pierwszej odsłony swojego ekranowego romansu z widzem zrzuca na nas całą górę żelastwa, policzkuje i przy tym w dalszym ciągu bezczelnie się uśmiecha. Ten mezalians mógł jeszcze trochę potrwać, ale po takim potraktowaniu publiki gros osób pierzchnie jak najdalej od National City. Odcinek Better Angels z prędkością karabinu maszynowego atakuje nas fabularnymi głupstwami, lichym kształtem scenariusza czy pozostałościami po skrótach myślowych twórców, a wszystko zaserwowane w takim natężeniu, jakiego do tej pory w serialu jeszcze nie było. To ptak. To samolot. Nie – to kac po seansie i majaczenie naszego umysłu.
Z dopatrywaniem się pozytywów Better Angels jest trochę jak z poszukiwaniem igły w stogu siana. Skoro już o nim mowa, to warto zauważyć, że pojedynek Supergirl i Marsjański Łowca Ludzi vs. Non i Indigo rozgrywa się gdzieś na polu. Niby są tu emocje, niby układ sił raz po raz się zmienia, ale koniec końców wydźwięk tej sceny jest zgoła inny: dwoje przybyszów z Kryptona strzela w siebie laserowym wzrokiem i stoją. Stoją… Idziemy zrobić herbatę, a oni wciąż stoją. Hank w swoim marsjańskim wydaniu tradycyjnie musi dostać początkowo solidne baty, więc możemy mieć tylko nadzieję, że administracja rządowa USA wstawi mu do siedziby DEO jakąś siłownię. Nie ma bowiem przypadku w tym, że to kosmiczne chuchro tylko spogląda, jak Supergirl zabawia się w zbieraczkę złomu i wynosi tony zagrażającego ludziom żelastwa w przestrzeń kosmiczną. Jedyny bezdyskusyjny pozytyw odcinka czeka na nas tradycyjnie na sam jego koniec, gdy Supergirl odkrywa coś lub kogoś tajemniczego w kryptońskim statku. Obstawiałbym, że to albo Power Girl, albo zainstalowanie w serialu Superboya, albo… któreś z obdarzonych supermocami zwierząt z odległej planety. Pierwsza myśl – pies Krypto, ale przecież komiksowa wersja Kary wolała Superkota (Streaky) lub Superkonia (Comet). Chciałoby się tam jeszcze doszukiwać Miss Martian (żeńskiej wersji Łowcy Ludzi) czy Cyborg Supermana, jednak to tylko pobożne życzenia, gdyż twórcy Supergirl właśnie pokazali nam, jak delikatnie potrafią obchodzić się z herosami. Tak delikatnie, że z ich ciał zostają na ekranie tylko kończyny.
Z Supermana na ekranie ostały się jedynie nogi. W czasie seansu zachodziłem w głowę, czy to może jakiś fotomontaż, w którym na zdjęcie wylegującego się na plaży Henry’ego Cavilla ktoś nałożył czerwone buty i zaprezentował widzom. Człowiek ze Stali leży w siedzibie DEO na potwornym kacu po działaniu programu Myriad; tak wielkim, że wszyscy już zaczęli normalnie funkcjonować, a on nadal gorączkowo walczy o przeżycie na stole. Nie oszukujmy się – twórcy Supergirl konsekwentnie niszczą na ekranie wizerunek największego z największych w świecie komiksowych herosów. Już po poprzednim odcinku część z nas zastanawiała się, czy można z niego zrobić większego błazna - okazało się, że jak najbardziej. Swoją drogą Better Angels to momentami poprzedni epizod w wersji 0.2 (bo na pewno nie 2.0). Superman zachowuje się jak niepełnosprawna umysłowo zabawka w rękach scenarzystów, a program Myriad kontratakuje, tylko z większą już mocą sprawczą. Mamy więc cztery godziny do punktu krytycznego, w którym eksplodują ludzkie głowy, a krew zaleje ściany (co ciekawe, taki obrót spraw wciągałby widza jeszcze bardziej w potencjalny drugi sezon). Co robi w tym czasie Kara? Idzie po kawę dla Cat i zaczyna się żegnać. Z Winnem. Z Jamesem. Z szefową. Poniekąd z Hankiem. Brakowało tylko tego, żeby ze swoimi kompanami udała się do kina. Na koniec zostaje jej kilka minut na uratowanie Ziemi. Ważne jednak, żeby Olsen mógł sobie potem przygruchać nową wybrankę serca. Ważniejsze nawet niż los naszej planety.
Odcinek Better Angels ukazuje nam magiczną moc oddziaływania telewizji na widzów. Jest ona tak zbawienna w skutkach, że wystarczy wyemitować przemówienie Supergirl na sprzęcie pamiętającym jeszcze czasy prezydentury Roosevelta, a przygotowywany przez Nona i jego popleczników bite 20 odcinków, zaawansowany technologicznie program Myriad przestaje już robić z ludzi zombie. Jak śpiewała kiedyś Kasia Nosowska: „Moja i twoja nadzieja uczyni realnym krok w chmurach”. Supergirl leci nawet wyżej w straceńczej misji ratowania planety. Po osiągnięciu celu opada niczym jej trafiony pociskiem nuklearnym kuzyn. Zagłada, śmierć, koniec. Wtem: Alex nadlatuje z odsieczą w kryptońskim stateczku, prezentując się w nim tak źle, jak to tylko możliwe. Potem jeszcze musimy dać Karze nowe biurko, zasłużyła dziewczyna, a także spożyć kolację w gronie najbliższych, podczas której James znów będzie mógł zabawić się w zalotnika.
Nie wiemy jeszcze, czy doczekamy się drugiego sezonu Supergirl. Wydaje się, że tak, skoro serial regularnie przyciąga przed odbiorniki telewizyjne ponad 6 milionów ludzi. Nie zmienia to jednak faktu, że ekranowe przygody Kary nieśpiesznie dryfują w stronę serii mających li tylko poprawiać humor amerykańskim nastolatkom. W obliczu rodzącego się Kinowego Uniwersum DC takie podejście jest zapewne pokłosiem schizofrenii kogoś z możnych w Warner Bros., kto nie zdaje sobie sprawy z faktu, że konkurencja radzi sobie ze świetnym skutkiem na dwóch frontach: małym i dużym ekranie. Fani DC popadają więc w rozdwojenie jaźni, próbując w głębi własnego umysłu tłumaczyć, dlaczego ich ulubieni herosi są traktowani w telewizji w tak wyjątkowo nieudolny sposób (w większości, rzecz jasna). Pozostaje mieć nadzieję, że coś się na tym polu poprawi, a sama Supergirl powróci na właściwe tory. W tym sezonie to się już udawało i tego wrażenia nie zmieni fakt, że miało to miejsce znacznie rzadziej niż emisja słabszych odcinków.
źródło zdjęcia głównego: CBS / materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat