Supergirl: sezon 6, odcinki 5-6 - recenzja
Supergirl zabiera nas na bal maturalny i robi to w sposób najgorszy z możliwych. Obcowanie z Dziewczyną ze Stali staje się prawdziwą katorgą.
Supergirl zabiera nas na bal maturalny i robi to w sposób najgorszy z możliwych. Obcowanie z Dziewczyną ze Stali staje się prawdziwą katorgą.
Nazwanie ostatnich odcinków Supergirl bałaganem byłoby dla nich zupełnie nieuprawnionym komplementem. Prom Night! i Prom Again! to rozpisany na licealno-nastolatkową modłę dyptyk naznaczony w pierwszej kolejności przez narracyjny chaos. Z niejasnych przyczyn twórcy postanowili odejść od zasadniczej osi fabularnej całego sezonu (choć z drugiej strony próba jej nakreślenia przypomina szukanie igły w stogu siana), by zafundować widzom koślawy w swojej formie bal maturalny, emocjonalne dyrdymały i zabawę w kotka i myszkę z pomalowanymi farbami plakatowymi na niebiesko kosmitami. Absolutnie nic nie trzyma się tu kupy, każdy wątek żyje swoim życiem, a amerykańscy licealiści na forach internetowych obie ostatnie odsłony serii i tak określają jako "kawał dobrej roboty". W mojej ocenie kawałem jest jednak to, że ktoś dał na realizację tych scenariuszowych koszmarków zielone światło. To przecież ekranowe opowieści z gatunku tych, po obejrzeniu których trzeba przemywać oczy tudzież wsadzać głowę albo pod hydrant, albo do piekarnika. No cóż, odpowiedzialni za Supergirl solidnie dbają o to, by ich produkcja zamieniła się w serial-mem, z którego za dekadę czy dwie uczyni się wzorzec telewizyjnej błazenady. Jeśli jednak wciąż chcecie wiedzieć, co zdarzyło się w minionych odcinkach, śpieszę z odpowiedzią: hop, bach, ojojoj, ała, kocham cię, hihi, bęc.
Podsumowanie Prom Night! i Prom Again! jest zadaniem tak trudnym, jak wyliczenie miejsca jutrzejszego upadku chińskiej rakiety Długi Marsz 5B - wszystko kręci się zbyt szybko, brakuje konkretów. Z grubsza idzie o to, że Brainy i Nia wyruszają w podróż w czasie, aby pozyskać DNA Kary z 2009 roku, co ma docelowo pomóc w ściągnięciu jej przyszłej wersji ze Strefy Widmo. Statek przenosi się do Midvale, którego młodzi mieszkańcy szykują się do balu maturalnego. W tym miejscu fabuła gna jak postacie w czołówce Benny'ego Hilla: na miejsce przybywa pracująca jeszcze w Daily Planet i szukająca dobrego tematu na reportaż Cat Grant (bodajże jedyny pozytyw obu odcinków), Brainy i Nia ukrywają się pod imionami Brandon i Brenda (nawiązanie do Beverly Hills, 90210, po którym ze śmiechu odbiorcy wybucha mózg), zmartwychwstały i do bólu flegmatyczny Kenny Li smali cholewki do Kary, ale ta ostatnia chce studiować w National City, a jakby w tym cyrku było za mało klaunów, to na deser dostajemy jeszcze Bismolian, Naxima Torka i Mitcha, kosmitów, którzy uprowadzają innych obcych, by zrobić z nich eksponaty w międzyplanetarnym zoo. Na ekranie pojawiają się pola siłowe, drony, prototyp drukarki 3D, pochodzące z Plutona lądowe rekiny, słyszymy piosenki Lady Gagi, padają wzmianki o Urugwaju. Słowem: dzieje się tak dużo, jak na popijawie w remizie strażackiej w dzień św. Floriana.
Problem polega na tym, że obie odsłony serii w ostatecznym rozrachunku wydają się absolutnie zbędne i koniec końców nie są niczym więcej niż niemożliwie rozwleczoną dygresją fabularną, którą dałoby się opowiedzieć w kilka minut. Co więcej, ich seans powinien zostać formalnie zabroniony wszystkim widzom powyżej 15. roku życia; emocjonalna łopatologia, nastoletnie dylematy sercowe i ekspozycja bezgranicznie irytującej, młodszej wersji Alex są tu tak zintensyfikowane, że starsi odbiorcy mogą zasnąć - właściwie powinni. Twórcy dwoją się i troją, by puszczać oko w naszym kierunku, przy czym robią to z gracją słonia w składzie porcelany. Widać to najlepiej w odwołaniach do Fortecy Samotności czy w sposobie, w jaki przetrącono wątek Grant. Ta ostatnia dostała przecież impuls do rozwoju kariery po głupawej tyradzie Dreamer, a ledwie chwilę wcześniej chciała przeprowadzić wywiad z śmieszkowatymi kosmitami. Kwintesencją licealnej zgnilizny staje się finałowa sekwencja, w ramach której Kara i Kenny zrywają i postanawiają pójść własną ścieżką życia. Wiecie, dorosłość pełną gębą. Nie liczcie również na fajerwerki w aspekcie techniczno-wizualnym, skoro ton nadają im cudaczne bańki tworzone przez Nię, Kara spadająca na łeb, na szyję po zetknięciu z kryptonitem i różowy tygrys wyglądający jak zrzynka z telewizyjnych efektów specjalnych z lat 90.
Mam też dobrą wiadomość: przed nami jeszcze tylko jeden odcinek Supergirl, po którym znów powrócą wypadający o niebo lepiej na każdej możliwej płaszczyźnie Superman i Lois. Dziewczyna ze Stali w obecnej formie czym prędzej musi zejść ze sceny, ponieważ w kontekście aktualnego sezonu nawet po 6 odsłonach serii nadal zasadne będzie mówienie o falstarcie. Tak źle jeszcze nie było; na tym etapie historii twórcom nie udało się w żaden sposób przekazać, jaki ma ona motyw przewodni, nie mówiąc o naszkicowaniu potencjalnych kierunków rozwoju fabularnego na przyszłość. Jak do tej pory scenarzyści zajmują się głównie upychaniem przypadkowych wątków na siłę, tak aby pozorowały one wrażenie obcowania z zamkniętą całością. To jednak wyłącznie iluzja, bazująca na naszej potencjalnej naiwności i wierze w lepsze jutro serialowej Kary Zor-El. Zamiast rozpaczliwego poszukiwania światełka w tunelu dziś polecę Wam coś zgoła innego: zastanówcie się już nad tym, co napisać w nekrologu Supergirl, który po tym sezonie siłą rzeczy stworzymy razem...
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat