Superman: Man of Tomorrow - recenzja filmu
Superman: Man of Tomorrow był zapowiadany jako nowe otwarcie, jeśli chodzi o animacje DC - czy tak jednak rzeczywiście jest? No cóż, odpowiedź w tej kwestii przynosi nie tylko sam heros, ale i zawadiaka Lobo, nie mówiąc już o pewnej osobliwej wersji Godzilli...
Superman: Man of Tomorrow był zapowiadany jako nowe otwarcie, jeśli chodzi o animacje DC - czy tak jednak rzeczywiście jest? No cóż, odpowiedź w tej kwestii przynosi nie tylko sam heros, ale i zawadiaka Lobo, nie mówiąc już o pewnej osobliwej wersji Godzilli...
Jestem przekonany, że Superman: Man of Tomorrow, właśnie debiutująca w sieci animacja spod szyldu Warner Bros., podzieli Was w odbiorze. Produkcja ta wchodzi do cyfrowej dystrybucji jako swoiste nowe otwarcie w animowanej rzeczywistości superbohaterów DC, choć - wbrew wcześniejszym doniesieniom - nie jest ona początkiem kolejnego, większego uniwersum. Siłą rzeczy powinniśmy więc oczekiwać, że reżyser Chris Palmer i inni twórcy ustawili podwaliny pod przyszłe projekty, zarówno na płaszczyźnie fabularnej, jak i wizualnej. Ku zaskoczeniu przynajmniej niektórych widzów, największa broń Man of Tomorrow jest jednocześnie najbardziej zaskakującą: autorów opowieści bardziej niż sama akcja interesuje komponent emocjonalny, który doprowadził Clarka Kenta do przemiany w Człowieka ze Stali. Jeśli dodamy do tego śmiejącego się wniebogłosy i popalającego cygara Lobo, dwuznaczne gierki Lexa Luthora, większe niż życie bitwy na tle panoramy Metropolis czy tragedię wpisaną w historię Rudy'ego Jonesa, naszym oczom ukaże się film z całą pewnością inny niż dotychczasowe animacje ze stajni Warner Bros. Niekoniecznie lepszy, lecz jest w nim coś, co sprawia, że jawi się niespodziewanie intrygująco.
Najważniejszą osią sporu w toku dysput o Man of Tomorrow stanie się jego warstwa graficzna. Palmer i spółka zdecydowali się ją utrzymać w klasycznej konwencji, z charakterystyczną, nieco kanciastą kreską, jaśniejącymi od świateł i innych wybuchów szerokimi planami i głównym złoczyńcą, w swej ostatecznej formie budzącym skojarzenia z japońskimi kaiju. Istny miszmasz gatunkowy, który... porwał mnie bez reszty. Choć na pierwszy rzut oka taka tonacja wydaje się trącić myszką, w miarę upływu seansu coraz częściej będziemy zdawać sobie sprawę, że doskonale okrasza ona to, co obserwujemy na ekranie - a dzieje się tu naprawdę sporo. Na całe szczęście twórcy zrezygnowali z ukazywania klasycznej genezy Supermana, akcentując przede wszystkim jego pierwsze dziennikarskie poczynania w Daily Planet, poznanie Lois Lane i uczenie się superbohaterskiego fachu. Ten Człowiek Jutra dopiero musi dorosnąć do swojego trykotu, nawet jeśli wrzucono go w sam środek panoszącej się po Metropolis zawieruchy. Z gwiazd spada polujący na ostatniego Kryptończyka Lobo, Lex Luthor trafia do więzienia, by później stać się ostatnią deską ratunku w walce z zagrażającym miastu potworem, a krok w krok za Clarkiem podąża tajemniczy jegomość, wyglądający jak skrzyżowanie agenta FBI i Inspektora Gadżeta. Paliwem dla mentalnej metamorfozy Kenta jest tu więc tak ogień wielkich bitew, jak i jego zauroczenie Lane czy poczucie wyobcowania; to wszak kosmita, który musi odbyć wędrówkę od alienacji do odkrycia w sobie człowieczeństwa.
Tak nakreślone ramy narracyjne popłacają: Man of Tomorrow ma w sobie ładunek emocjonalny o niebo większy od innych animacji ukazujących losy herosów DC. Dzieje się tak głównie z uwagi na to, że nieuzasadnioną przemoc i wprowadzaną dla zasady superbohaterską jatkę z poprzednich filmów zastąpiono tym razem walką Supermana o poznanie swojego miejsca w świecie i odkrycie własnej tożsamości. Z jednej strony mamy tu do czynienia z rozpisaniem Człowieka ze Stali na współczesną modłę, swoistą aktualizacją jego ekranowego emploi, z drugiej zaś produkcja wygląda momentami tak, jakby ożywiono w niej karty klasycznych komiksów. To w pierwszej kolejności zasługa stylistyki wizualnej, pozornie tylko archaicznej, w rzeczywistości zaś stanowiącej motor napędowy kolejnych sekwencji. Jeśli czegoś w Man of Tomorrow brakuje, to bez dwóch zdań właściwego tempa akcji: prowadzona w powolny sposób narracja sprawdza się w kwestii zagłębiania się w psyche Supermana, ale zaczyna szwankować wtedy, gdy warunkuje ekranowe pojedynki, jakby te ostatnie dobrze prezentowały się tylko na poszczególnych wycinkach, gorzej zaś w pełnej perspektywie. Przynajmniej część z widzów będzie więc mieć poczucie, że to film dwóch prędkości fabularnych, niekoniecznie do siebie przystających. Grzechy na tym polu można jednak odpuścić; po seansie dojdzie przecież do nas, że do tak naszkicowanego Metropolis chcielibyśmy jeszcze wrócić, a wraz z Lobo udać się na któryś z jego kosmicznych wojaży.
Obsada w przeważającej większości sprawdza się w swoich rolach, przy czym prym na tym polu wiodą operujący na drugim planie i wydobywający ze swoich postaci możliwie najszersze spektrum emocji Zachary Quinto jako Lex Luthor i Ike Amadi, obdarzający głosem Marsjańskiego Łowcę. Nieco gorzej na ich tle radzi sobie Darren Criss, którego Supermanowi momentami brakuje elementów charakterystycznych dla komiksowego pierwowzoru - z drugiej strony aktor nie ma większego kłopotu z oddaniem niedoświadczenia herosa, całkiem sprawnie akcentując też dostrzegalną w nim naiwność i poczucie społecznego odosobnienia. Jestem ciekaw, czy usłyszymy jeszcze Ryana Hursta w roli Lobo; popisy wokalne w tej materii trudno jednoznacznie ocenić z uwagi na stosunkowo krótki czas ekspozycji postaci, jednak Ostatni Czarnian w tej interpretacji intryguje. Mam natomiast naprawdę sporo uwag do występu Alexandry Daddario, podkładającej głos Lois Lane. Postać ta jest zadziorna i zawadiacka tylko na poziomie scenariusza; aktorka tymczasem wypowiada kolejne kwestie w sposób pozbawiony wyrazu, aż do bólu apatyczny.
Śpieszę uspokoić tych z Was, którzy po zapoznaniu się z wcześniejszymi materiałami promocyjnymi byli zaniepokojeni anachroniczną stylistyką graficzną i odrobinę przejaskrawionym światem Człowieka ze Stali; Superman: Man of Tomorrow to - przynajmniej w pewnej perspektywie - świeży powiew w animowaną rzeczywistość herosów uniwersum DC. Żadna rewolucja, lecz film mocno aspirujący do miana naturalnej ewolucji w obrębie rysunkowych przygód trykociarzy, paradoksalnie pełnymi garściami czerpiący z wszystkich dobrodziejstw materiału źródłowego. Dla Ostatniego Syna Kryptona i widzów idzie nowe, nawet jeśli, co przewrotne, tytułowy bohater musi cofnąć się do swoich korzeni, a twórcy spojrzeć w stronę klasycznych powieści graficznych. Nie jestem pewien, czy takie podejście sprawdzi się w dłuższej perspektywie. Wątpliwości na tym polu może rozwiać przyszłoroczne Batman: Długie Halloween, animowana ekranizacja legendarnego komiksu, która z natury rzeczy stanie się papierkiem lakmusowym dla przyszłych rysunkowych projektów studia.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat