Zbliżające się Boże Narodzenie to netfliksowy moment na obrzucenie nas milionem różnych świątecznych filmów, niektórych lepszych, innych gorszych. Jak przy tym wszystkim prezentuje się Świąteczny rycerz? Nie jest źle, acz mogłoby być lepiej.
Brooke to nauczycielka w jednym z liceów, która po ciężkim rozstaniu ze swoim chłopakiem przestała zupełnie wierzyć w miłość. Skupia się teraz na swojej rodzinie, czyli małej siostrzenicy, siostrze i przygotowaniach świątecznych. I wydawałoby się, że nic się nie zmieni w jej życiu, dopóki na jej drodze nie staje prawdziwy rycerz ze średniowiecza.
Co można powiedzieć? Samą fabułę znamy na pamięć, w końcu mieliśmy już na ekranach takie filmy jak
Kate i Leopold czy
Goście, goście. Jedyne, co może wydawać się zastanawiające, to gdzie dokładnie nasi bohaterowie zdecydują się wylądować – w jego czy jej czasach? Ale to już przekonacie się sami. Jednak co najważniejsze: ten odgrzewany kotlet już znamy i
Świąteczny rycerz nie daje nic nowego w tym temacie. Co więcej, pozwolę sobie na śmiałe stwierdzenie, że sam temat świąt w sumie też nie jest do końca potrzebny, ot, taka dodatkowa wstawka, bo Netflix lubi robić świąteczne filmy. Dzień Bożego Narodzenia nie ma żadnego znaczenia dla naszego rycerza, który chciałby zdążyć na pasowanie brata. Już bardziej ma znaczenie dla Brooke, która próbuje podtrzymać rodzinną świąteczną tradycję. Jednak tak naprawdę ten wątek dałoby się pominąć i zamienić na choćby rocznicę śmierci jej rodziców. I temat świąt zupełnie byłby wycięty.
Dlaczego o tym piszę? Dla mnie świątecznemu filmowi można wybaczyć wiele – zwłaszcza pewną obciachowość, fabularną wtórność, średnią grę aktorów, jeśli tylko produkcja potrafi pokazać magię świąt. Taką, że my również w nią uwierzymy. I tutaj tego zabrakło, bo chociaż wszystko dzieje się w okresie świąt i naprawdę w tym serialu mamy wątki magiczne, tak magii świąt nie czułam, a szkoda.
Jednak to tak naprawdę jeden z dwóch moich zarzutów, jeśli chodzi o ten film. Bo ta wtórność fabuły nie przeszkadza, dzięki
Vanessie Hudgens i
Joshowi Whitehouse’owi. Ci aktorzy są odpowiednio uroczy i naturalni w swoich rolach, a także jest między nimi odpowiednia chemia. Łatwo uwierzyć, że Hudgens to urocza nauczycielka po przejściach, a dzięki grze Whitehouse’a naprawdę uważamy, że każdy rycerz to tak naprawdę sympatyczny dżentelmen szukający miłości, prawdziwy „rycerz w lśniącej zbroi”. I ich gra jest o punkt lepsza niż cały ten film i aktorstwo reszty obsady. Emmanuelle Chriqui , czyli siostra Brooke, gra przez większość czasu z przyklejonym uśmiechem na twarzy, co widać zwłaszcza w końcowej części filmu. Jednak najgorsza z tego wszystkiego jest wiedźma, sprawczyni tego całego zamieszania. Nie dość, że
Ella Kenion ma na sobie dziwny makijaż, przez co bardziej wygląda jak z taniej produkcji z lat 80., to jeszcze jej gra jest dokładnie na podobnym poziomie. Zwłaszcza widać to w scenach, gdy gra z Joshem Whitehousem, który pomimo krótszej kariery prezentuje się o wiele lepiej. I właśnie Ella Kenion była dla mnie drugim największym minusem tego filmu.
Czy warto więc obejrzeć
Świątecznego rycerza? Tak, choć jedynie dla głównych aktorów, którzy świetnie odnaleźli się w swoich rolach i dzięki nim ten film jest o wiele lepszy. Reszta zgrzyta mniej lub bardziej. Jednak jest to całkiem przyjemny film, nie tak dobry jak
W śnieżną noc, ale na pewno przyjemniejszy niż
Upalne święta, które ratowały głównie słonie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h