Teen Wolf: sezon 6, odcinek 6 – recenzja
Teen Wolf powraca po trzytygodniowej przerwie z dość nierównym odcinkiem. Ciekawe pomysły i sprawne prowadzenie, przeplatane jest słabymi zagraniami i brakiem logiki w działaniach bohaterów. Twórcy od początku sezonu starają się znaleźć odpowiedni sposób na opowiedzenie finalnego rozdziału tej historii, ale nie do końca im to wychodzi.
Teen Wolf powraca po trzytygodniowej przerwie z dość nierównym odcinkiem. Ciekawe pomysły i sprawne prowadzenie, przeplatane jest słabymi zagraniami i brakiem logiki w działaniach bohaterów. Twórcy od początku sezonu starają się znaleźć odpowiedni sposób na opowiedzenie finalnego rozdziału tej historii, ale nie do końca im to wychodzi.
Na pierwszym planie odcinka stoi wyprawa Lydii, Malii i Scotta do Canaan. Jednocześnie stanowi to najmocniejszy element epizodu. Wątek ten jest prowadzony w odpowiedni sposób i potrafi zaciekawić. Skupiając się na najciekawszej postaci, przykuwa uwagę i przykrywa pojawiające się drobne niedociągnięcia. Pozostałe historie przedstawione w Ghosted nie prezentują się już tak dobrze. W przypadku Melissy i Chrisa nie da się oprzeć wrażeniu, że zacieśnianie ich więzi jest robione na siłę. Wygląda to trochę tak, jakby twórcy nie mieli pomysłu na dalsze eksploatowanie tych bohaterów, więc postanowili w taki sposób uzasadnić ich obecność na ekranie. Szkoda tylko, iż twórcy nie pokusili się tutaj o odrobinę więcej, ponieważ wszystko opiera się na utartych schematach i nie potrafi zaskoczyć. Wątek Liama i Hayden zapowiadał się ciekawie, jednak i tutaj twórcom nie udało się utrzymać zainteresowania do samego końca. Brak konsekwentności i logiki w działaniach bohaterów skutecznie psuje wizerunek tego elementu, a można było to poprowadzić o wiele lepiej.
Zbudowanie całego wątku w Canaan wokół Lydii to ponownie bardzo dobre zagranie. Nadal stanowi ona jedną z najciekawszych bohaterek i cieszy fakt większej eksploatacji właśnie jej. Starcie z inną Banshee wychodzi naprawdę sprawnie i szkoda tylko, że tak rzadko postać ta uczestniczy w potyczkach. Scott i Malia stanowią od pewnego czasu jedynie tło, nie wnosząc zbyt wiele do samej historii. Gdzieś po drodze zatracono również całą koncepcję stada, w której to Scott powinien grać pierwsze skrzypce. Bohaterowie podzielili się na grupy i każdy działa na własną rękę. Trochę dziwi taki obrót spraw, patrząc na jeden z wątków poprzedniego sezonu.
Liam i Hayden postanowili na własną rękę złapać jednego z Jeźdźców Widmo. Wszystko rozwijało się w ciekawym kierunku, aż do momentu kiedy postanowili połączyć siły z nowym nauczycielem. Decyzja ta pozbawiona jest jakiejkolwiek logiki, a ekranowe wytłumaczenie nie rekompensuje niczego. Bohaterowie ani przez chwile nie kwestionują braku reakcji Pana Garretta na świat nadprzyrodzony, co razi u nich brakiem konsekwentności. Zastanawia również całkowita absencja Masona oraz Coreya i brak jakichkolwiek wyjaśnień co do ich nieobecności. Zagrania tego typu nie powinny mieć miejsca po tym co scenarzyści prezentowali w poprzednich sezonach. Teraz miotają się trochę nie do końca wiedząc jak doprowadzić tą historię do końca w odpowiedni sposób.
W tym odcinku ponownie spotykamy dawno już niewidziane postaci. Matka Kiry pojawia się zaledwie na chwilkę, ale zawsze przyjemnie ogląda się ją na ekranie. Natomiast powrót Theo zapowiadany był już wcześniej, więc nie stanowi zaskoczenia. Zapewne będzie obfitował w ciekawe konsekwencje w kolejnych odcinkach i może powrót tego bohatera wprowadzi nową dynamikę w relacje między bohaterami, czego akurat obecnie brakuje. Jeżeli twórcy poprowadzą ten wątek w odpowiedni sposób i ustrzegą się od potknięć, to najbliższe odcinki mogą zaowocować we wzrost poziomu.
Znów wracamy do punktu wyjścia, a mianowicie do braku Stilesa w odcinku. Praca na planie trzeciej części Więźnia Labiryntu oraz wypadek Dylana O’Briena zapewne pokrzyżowały wstępne plany twórców. Całkiem możliwe, że zmienili oni cały koncept sezonu w ostatniej chwili, by uzasadnić nieobecność aktora, i dlatego teraz ten poziom jest tak nierówny. Miejmy nadzieję, że niedługo zagości on na stałe wśród bohaterów, a poziom wzrośnie i ustabilizuje się. W dość interesujący sposób prowadzony jest też wątek szeryfa, który z ogromnym sceptycyzmem podchodzi do istnienia Stilesa, który rzekomo miałby być jego synem. Pasuje to do postaci, która zawsze okazywała niedowierzanie w większości spraw związanych z nadnaturalnym światem.
Teen Wolf powraca po przerwie z niezbyt satysfakcjonującym odcinkiem. W ryzach wszystko trzyma Lydia, która jest świetnie rozpisana i jej poczynania wzbudzają zainteresowanie. Jest to też zasługa świetnej Holland Roden w tej roli, która na ekranie hipnotyzuje za każdym razem. Pozostałe wątki widocznie kuleją, jednak posiadają one również zauważalne plusy. Całość nadal dostarcza rozrywki na dobrym poziomie, ale twórcy gdzieś zgubili ten unikalny klimat, który towarzyszył tej produkcji niemal od początku. Najnowsze odcinki nie potrafią już zaangażować widza w taki sposób, ale może to tylko rozgrzewka przed tym co nadchodzi.
Poznaj recenzenta
Maciej LehmannDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat