

W koncepcji Wayward Sisters tkwi spory potencjał. Właściwie wszyscy oglądający serial mają słabość do szeryf Jody Mills (Kim Rhodes), a od niedawna również do szeryf Donny Hascum (Briana Buckmaster), której akcent, teksty i postawa rozkładają na łopatki. Ten duet gra koncertowo.
Większą niewiadomą pozostają podopieczne domu dla „sióstr marnotrawnych”, a zwłaszcza wzbudzająca pewne kontrowersje Claire Novak. Kontrowersje nie wynikają z gry aktorskiej Kathryn Newton – w innych wersjach wypada interesująco, ale z irytujących cech charakteru, jakimi scenarzyści obdarzyli jej postać. Oto Mary Sue, śpiewająco radząca sobie z trzema wilkołakami na raz, wiecznie zbuntowana, opryskliwa, arogancka, zadufana w sobie i nadmiernie wyszczekana. Podobno są te cechy kompatybilne z młodym Deanem Winchesterem, ale ja osobiście szczególnego podobieństwa nie zauważam. Być może jestem na to zbyt stara, zgorzkniała i marudna. Jednak, o dziwo, w Wayward Sisters z wątkiem Claire nie było aż tak źle, jak przypuszczałam, więc chyba zdecyduję się na cierpliwość i przyznanie jej „carte blanche”.
Chwilowo wszystkie „wayward sisters” zdają mocno wpasowane w stereotypowe charaktery, z którymi można by wyruszyć na dowolny quest – bojowa, nieobliczalna Claire (wojownik), spokojna i pomocna Alex (uzdrowicielka), zagubiona, dopiero poznająca swoje możliwości Patience (mag) i nieśmiała dziewczyna po przejściach Kaia (marzyciel). Niestety, z tą, która wydawała się najciekawsza, zagrano w bardzo nieładny, acz typowy dla Nie z tego świata sposób.
Wątkiem przewodnim odcinka było ratowanie braci Winchesterów, którzy „wyruszyli na polowanie i nie odezwali się od kilku dni”, oraz walka z potworkami, które przeszły przez portal ze Złego Miejsca, by ścigać młodziutką Kaię. Skrzyżowanie Ludzi Pustyni z Predatorem wyglądało ciekawie z bliska, z daleka – nieco smutno, acz ich gromadny atak przerażał, przypominając najlepsze momenty akcji z Żywych trupów i Last of us.
Zagubionych w Monsterlandzie Sama i Deana Winchesterów było w odcinku jak na lekarstwo, acz mieli swoje momenty, zwłaszcza Dean szykujący „pyszną” kolację i nie zapominający po nią wrócić nawet w obliczu zagrożenia. Niesmak na twarzy częstowanego jaszczurką Sama był wart Złotego Globu.
Świetnie wykorzystano lokalizację, która zagrała już w poprzednim odcinku – opuszczoną przystań i przerdzewiały wrak wielkiego statku, tym razem ozdobione wypalonymi anielskimi skrzydłami. Warto było zobaczyć niesamowite zdjęcia Sioux Falls z lotu ptaka. Doskonale dobrano piosenkę z początku odcinka - I'm the fire Halestorm. Ale wielkiego potwora Monsterlandu i mroczną Rycerkę Jedi można było sobie darować.
Źródło: zdjęcie główne: Dean Buscher/The CW
Poznaj recenzenta
Monika Kubiak
