 
 
                                    Nadzieja, choć ulotna, pojawia się, gdy pewien demon z rozdroży proponuje Winchesterom udostępnienie zaklęcia namierzającego nefilimy (król Salomon za jego pomocą podglądał królową Sabę), w zamian za - nie tak niewielką przysługę. I tak bracia zostają najemnikami na usługach Barthomusa, a obie strony usilnie przemyśliwują, kto pierwszy wystrychnie tego drugiego na dudka. Sytuacji nie poprawia fakt, że Winchesterowie dostają dwójkę niechcianym pomocników – młodziutką, uwikłaną w pakt z demonem specjalistkę od włamań do sejfów oraz demona z talentem do lokalizacji.
Scorpion and the frog, bardzo adekwatnie nawiązujący do bajki La Fontaine’a o żabie i skorpionie (któremu nie można ufać, nawet gdyby od tego zależało jego własne życie), okazał się nie tyle kolejnym polowanie na „potwora tygodnia”, co odcinkiem przygodowo-sensacyjnym – całkiem przyjemna odmiana. Pełna nawiązań do filmów sensacyjnych, w tym Osaczonych (Sam Winchester przyznał się do bycia fanem Catheriny Zeta-Jones), jak i filmów z Indianą Jonesem. Tajne zadanie polegało na wykradzeniu z domu grzesznika, który uniknął Piekła, a jednocześnie został szalonym kolekcjonerem rzeczy nie z tego świata, czegoś bardzo cennego, co poniekąd należało do Barta. Zadanie jawiło się jako wyjątkowo niełatwe, bo prócz faktu, że do włamania konieczna była krew kogoś, kto był w Piekle i z niego wrócił (swoją drogą, drodzy scenarzyści, Sam Winchester również był w Piekle i z niego wrócił, ale być może chodziło o śmierć przez pakt), to jeszcze droga do sejfu została najeżona pułapkami jak wielkanocna babka bakaliami.
Przestrach Deana, który został zmuszony, by dosłownie włożyć rękę w paszczę kamiennego lwa, by ta utoczyła mu krwi, był przeuroczy. Choć i Sam w rozmowie z Lutherem zabłysnął prawdziwie po nerdowsku (pamiętajcie, że ząb bazyliszka jest pusty w środku, a Gorgony nie), a i późniejszy jego pomysł był… niezwykły.
Oczywiście, życie nie mogło okazać się fair, więc Winchesterowie jednak nie zdobyli babilońskiego zaklęcia lokalizującego nefilimy, aczkolwiek pozbyli się demonicznego pracodawcy i uratowali ludzkie życie, co im się chwali.
W odcinku pojawiło się kilka wyrazistych postaci. Bart (David Cubitt) jak na demona rozdroży był odpowiednio sarkastyczny i ujmujący, choć zdradziecki. „Grab” miejscami zabawny, choć na jego miejscu nie sugerowałabym Deanowi, że jego brat nie dałby sobie z czymś rady – w tym momencie Dean wyglądał jak Robert de Niro z Taksówkarza. Alice (pseudonim Smash) grana przez Christie Burke jako żywo przypominała Charlie Bradbury skrzyżowaną z Winoną Ryder i uwielbiającą lata 80-te – nic dziwnego, że Dean życzył jej, by „została dziwna”. A na koniec odpowiednio posępny i niemiły właściciel tajemniczej rezydencji, Luther Shrike, który wcale nie był taki zły, jak go Bart malował, natomiast smaczku dodaje fakt, że zagrał go Richard Brake, czyli Nocny Król z Gry o tron (a Dean o Grze o tron przy nim wspomniał).
Jedyne, do czego naprawdę mam zastrzeżenie, to sposób, w jaki scenarzyści potraktowali Sama (i nas przy okazji), każąc mu gasić płonącą kartkę papieru dmuchaniem. Serio?
Poza tym było naprawdę nieźle. Miejscami zabawnie, przede wszystkim dzięki vis comica Jensena Acklesa. A z końcówką odcinka wróciła nadzieja, może nie co do lokalizacji młodziutkiego nefilima, lecz co do ducha Winchesterów, którzy nie zamierzają się poddawać. Jak to oni.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Monika Kubiak 
 
    
 
 
                         
         
                                     
                     
                     
                     
                     
                     
                     
                     
                     
                     
                     
                     
                    
                     
                    
                     
                    
                     
                    
                     
                    
                     
             
             
             
            