„The Originals”: sezon 2, odcinek 9 – recenzja
Ostatni tegoroczny odcinek The Originals stoi na poziomie, do jakiego serial nas przyzwyczaił. Są intrygi, zdrady i zwroty akcji - ten ostatni element jednak trochę mnie rozczarował.
Ostatni tegoroczny odcinek The Originals stoi na poziomie, do jakiego serial nas przyzwyczaił. Są intrygi, zdrady i zwroty akcji - ten ostatni element jednak trochę mnie rozczarował.
The Originals serwuje sceny, które są ekstremalnie rzadkie w tym serialu: momenty zwyczajnie ludzkie, kiedy widz na tę jedną chwilę może zapomnieć, iż ogląda prawie że grę o tron wśród wampirów, wilkołaków oraz czarownic, i może zobaczyć bohaterów w innej sytuacji. To wychodzi zaskakująco pięknie, sielankowo i przekonująco. Widzimy tutaj, jak cała dynamika rodziny uległa zmianie przez te półtora sezonu (stonowany i trochę naburmuszony Klaus, niepanujący nad sobą Elijah, niepłacząca Rebekah i nieirytująca Hayley). Jest to zaledwie chwila, ale ma w sobie emocje, którymi The Originals tak często przekonuje.
Istotną rolę w finale jesieni odgrywa Caleb/Kol, który pojawia się w tym odcinku w dwóch osobach. Chwilowy powrót Nathaniela Buzolica jest mile widzianym zabiegiem i zarazem dowodem na to, jak świetny był oryginalny casting rodziny pierwotnych wampirów. Tutaj każda z tych postaci (no, może poza oryginalnym Finnem...) jest na swój sposób wyjątkowa i każdy aktor błyszczy charyzmą odróżniającą The Originals od Pamiętników wampirów. Fajnie też powiązano jego występ w tym odcinku z internetową miniserią "The Originals: Awakening". Pogłębienie relacji Kola z resztą rodziny to proces mile widziany i przeprowadzony z rozwagą. Choć Daniel Sharman jako Caleb stara się, jak może, i wychodzi mu to nieźle, to w porównaniu z oryginalnym Kolem blednie.
[video-browser playlist="632684" suggest=""]
Kluczem tego odcinka jest konfrontacja z Esther, czyli egzekucja misternego planu Rebeki. Raczej od początku można było przewidzieć, że nie pójdzie to po myśli bohaterów. The Originals przyzwyczaiło nas do solidnych zwrotów akcji i to tutaj działa wyśmienicie. Jak skuteczne przeprowadzenie zaklęcia do końca można było potraktować za pewnik, tak rola Caleba mnie zaskoczyła. Kolejny przykład na to, jak w tym serialu zdrada pięknie pogania zdradę. Jednak pozostawia to wszystko delikatnie mieszane odczucia. Cały motyw jest ryzykowny, bo zmiana aktorów któregokolwiek z rodziny pierwotnych nie może zakończyć się dobrze. Oby w tym aspekcie wszystko szybko wróciło do normy. Natomiast kompletnie inne emocje wywołuje zakończenie konfrontacji z Esther. To jest Klaus, jakiego lubimy! Zdecydowanie satysfakcjonujące. Oby Esther już nie wróciła na ekran, bo ta jej wersja jest mdła i troszkę irytująca. Niech po przerwie wkroczy Michael i zapewni widzom emocje na wysokim poziomie.
Czytaj również: Claire Holt jako Supergirl w serialu?
The Originals ma urok i nieźle prowadzoną historię. Wszystko, co rozgrywa się na pierwszym planie, może się podobać, nawet jeśli niektóre wątki nie zgrywają się w pełni z oczekiwaniami. Niby obyło się bez soczystej bomby, która wgniotłaby nas w fotele, ale tak czy owak jest dobrze.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat