The Originals: sezon 5, odcinek 10 i 11 – recenzja
10. odcinek The Originals ponownie udowadnia, że 5. sezon serialu jest robiony na siłę. Proste błędny fabularne wymuszają rozwój historii i to niestety razi. 11. odcinek zaś to jeden z najgorszych w tym sezonie.
10. odcinek The Originals ponownie udowadnia, że 5. sezon serialu jest robiony na siłę. Proste błędny fabularne wymuszają rozwój historii i to niestety razi. 11. odcinek zaś to jeden z najgorszych w tym sezonie.
Przede wszystkim cały wątek Marcela w 10. odcinku jest fatalnym błędem scenarzystów The Originals. Jest to jeden z takich przykładów wymuszenia rozwoju wydarzeń poprzez robienie z postaci totalnego głupca i opierania się na banalnych rozwiązaniach. Fakt, że idzie solo do wrogiej grupy wampirów jest absurdem. Po prostu. Nawet Marcel zdaje sobie sprawę, że nie jest niezwyciężony i wielokrotnie widzieliśmy, jak on czy rodzina Mikaelsonów jest unieszkodliwiania przez czary. I tak było też tutaj. Twórcy opracowali ten wątek po linii najmniejszego oporu tylko po to, by na siłę pożegnać Josha. Śmierć postaci równie głupio wprowadzona, co całe zamieszanie z Marcelem, bo Josh oczywiście też idzie sam, bo po co miałby wziąć wsparcie? Kolejny absurd doprowadzający do śmierci postaci, która od samego początku swojego istnienia była zbyteczna i niepotrzebna. Ckliwy koniec tylko po to, by pozbyć się kogoś, kto w tej chwili do niczego się fabularnie nie przydaje. Choć jak pokazuje 11. odcinek, ta śmierć przynajmniej jest wykorzystywana jako motywacja do czegoś, co będzie pewną kulminacją serialu. Przynajmniej na tym etapie wymyślono jakiś sens bycia dla chłopaka Hayley, który błąka się bez celu przez cały sezon.
Kwestia wyznawców Grety jest rozwiązywana szybko i brutalnie. To jest wręcz zaskakujące, jak ten słaby wątek został ot tak raz dwa doprowadzony do zaledwie odrobinę satysfakcjonującej konkluzji. Wątek był kompletnie niepotrzebny, nieprzemyślany i - jak wiele rzeczy w tym sezonie - rozpisany po linii najmniejszego oporu. Bezosobowe czarne charaktery zostały ot tak zabite przez Hope, która nagle sieje destrukcje i nawet nie ma jakichś wyrzutów sumienia. Niedopracowanie tego faktu razi, bo przecież mówiono wiele razy o ochronie jej niewinności. Wepchnięcie w to miejsce śmierci przypadkowej "żywej" osoby jest kolejnym pokazem, jak twórcy solidne pomysły wprowadzają w sposób nieumiejętny i nieprzemyślany. W przypadku starszego człowieka bohaterka ma wyrzuty sumienia, ale już przy zabiciu kilkudziesięciu wampirów już nie? To sobie przeczy, bo to i to było morderstwem. Nawet, jeśli ta druga grupa nie była niewinna. Nie wspominając o tym, że aktorce nie wychodzi wiarygodne przedstawienie tych emocji.
Najgorsze w tym jest to, że główny wątek sezonu jest teraz podyktowany przez absurdalne wchłonięcie złej mocy przez Hope. Cały ten motyw to pokaz niefrasobliwości scenarzystów, którzy nie mają pomysłu na to, jak prowadzić finałowy sezon. A biorąc pod uwagę fakt, że jest z bohaterką coraz gorzej i nadziei nie ma żadnej, trudno się tym emocjonować i niepokoić. Twórcy sami popełnili błąd, ogłaszając spin-off o tej postaci, bo tak wiemy, że to wszystko zakończy się dla niej dobrze. Musi i nie ma innej możliwości, więc wszelkie przekombinowane wątki o dość sztucznie budowanej dramaturgi, nie są w stanie wywołać oczekiwanych emocji.
11. odcinek jest jednym z najgorszych, jakie dane było mi oglądać w tym serialu. Dostajemy tyradę tego, co było największą wadą The Vampire Diaries. Mowa oczywiście o ślubie Freiy z jej ukochaną. Ckliwe, kiczowate, z wymuszonymi problemami (kwestia dzieci), irytujące, tragicznie zagrane, fatalne rozpisane i sentymentalne do bólu. Od razu w pamięci pojawiły się obrazy z wszelkich bali i innych banalnych rozwiązań fabularnych, które zawsze obniżały jakość tych seriali. Problem polega na tym, że twórcy The Originals nie mają zielonego pojęcia, jak dobrze pokazać miłość, jej odcienie i blaski, by to wywoływało emocje. Przypomina to fanfik nastolatki oparty na głupich zagraniach i niedojrzałości. Nawet sympatyczny powrót Daviny nie zmyje niesmaku.
A przecież obok tego mamy nudne i irytujące retrospekcje Elijah z Hayley, które nic nie wnoszą. Pół odcinka trwają ich wspólne sceny z Francji - i to tylko dlatego, bo Elijah musi zdać sobie sprawę, że znał Hayley. Twórcy rozciągają ten wątek do granic możliwość, tworząc zbędny zapychacz, niemający w sobie za grosz serca i znaczenia. To, co pojawia się w ostatnich scenach, nie musiało być podyktowane tak długimi sekwencjami z przeszłości. Być może fani tej pary byli zachwyceni, ale ja wręcz przeciwnie, bo nigdy nie kibicowałem temu romansowi. Jak już wspomniałem, wątki romantyczne były zawsze najsłabszą częścią tego serialu, dlatego dobrze, że przeważnie było ich tak mało.
Im bliżej końca The Originals, tym bardziej jestem przekonany, że jest to sezon wymuszony. Poprzednia seria doskonale kończyła tę historię, a ta wprowadza zbyt dużo komplikacji, niedobrych pomysłów i kiczowatych rozwiązań. A szkoda.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1989, kończy 35 lat