The Umbrella Academy: sezon 3, odcinek 1-4 - recenzja
Jeden z najlepszych seriali platformy Netflix powraca z trzecim sezonem. Czy twórcom udało się utrzymać wysoki poziom dwóch poprzednich? Sprawdzamy w bezspoilerowej recenzji.
Jeden z najlepszych seriali platformy Netflix powraca z trzecim sezonem. Czy twórcom udało się utrzymać wysoki poziom dwóch poprzednich? Sprawdzamy w bezspoilerowej recenzji.
Gdy ostatni raz widzieliśmy członków The Umbrella Academy, udało im się wrócić do swoich czasów, a nawet do domu. Okazuje się jednak, że w rodzimej siedzibie zasiada już inna grupa herosów. Nazywają się Wróblami i niezbyt lubią, gdy obcy bez zapowiedzi pojawiają się w ich salonie. Zwłaszcza gdy zachowują się tak, jakby byli u siebie.
Twórcy The Umbrella Academy od samego początku traktują komiksy jak luźną inspirację do pisania własnych historii. Tak było z dwoma poprzednimi sezonami i tak jest tym razem. Oczywiście fani znajdą tutaj elementy z trzeciego tomu zatytułowanego Hotel Oblivion, ale historia w serialu znacznie różni się od tej z kart komiksu. Mnie to osobiście odpowiada, ponieważ scenarzyści znakomicie czują zarówno postaci, jak i ducha tej historii. Potrafią zaintrygować widza. Podobnie jak w poprzednich częściach grupa będzie musiała pracować razem, by powstrzymać nadciągającą apokalipsę. Jest to wątek, który się powtarza. Można po prostu przyjąć teorię, że Ziemię czeka zagłada i nie ma znaczenia, czy członkowie Akademii powstrzymają jedno zagrożenie, bo rzeczywistość stworzy drugą. Pytanie więc, czy walka naszych bohaterów ma jakikolwiek sens? Na szczęście wymyślane przez scenarzystów zagrożenia są różnorodne. Nie ma tutaj jakiejś mocnej powtarzalności, która sprawiłaby, że widz się znudzi. Do tego bohaterowie cały czas się rozwijają, przez co do każdego problemu podchodzą inaczej. Czasami bardziej dojrzale, innym razem lekkomyślnie. Piątka (Aidan Gallagher) na przykład bardzo chce przejść już na emeryturę. Czuje, że nie ma już siły na kolejną walkę. Co oczywiście nie znaczy, że będzie się biernie przyglądać temu, co się dzieje. Po prostu ma już mniejszą motywację. Mamy też Luthera (Tom Hopper), który nareszcie czuje, że ktoś może go pokochać. Jest też Vanya (Elliot Page), która chce wrócić do 1962 roku, w którym zostawiła ukochaną. Bardzo mi się podoba sposób, w jaki scenarzyści uwzględnili zmianę w życiu Eliota Page’a. Vanya, podobnie jak aktor, przez całe życie czuła, że coś jest nie tak. I nie chodziło wcale o skrywane moce czy też zepchnięcie na margines przez przybrane rodzeństwo. Po prostu nie potrafił sobie poradzić ze swoją seksualnością. W drugim sezonie doszło do pewnego przełomu, a w trzecim ta przemiana dobiegła końca. Nareszcie widzimy go jako osobę pewną siebie i zadowoloną z tego, kim jest. Jak sam mówi: „Patrzę w lustro i nareszcie widzę siebie”. Ta przemiana jest ukłonem wobec aktora, a także jasno wynika ze scenariusza i rozwoju tej postaci, która teraz nazywa się Victor.
Bardzo ciekawe jest też nowe podejście do sir Reginalda Hargreevesa (Colm Feore), który w tej rzeczywistości nie jest już tak pewnym siebie geniuszem. Pokazanie go w zupełnie innym świetle i warunkach zmienia optykę na to, jak życie naszych bohaterów mogło wyglądać, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Widać to zwłaszcza po Benie (Justin H. Min), który pod względem zachowania jest zupełnie nie do poznania.
Najsmutniejszą postacią w tym sezonie jest Allison (Emmy Raver-Lampman), która najwięcej straciła w tej nowej rzeczywistości. Zaczyna powoli tracić kontakt z rzeczywistością, co może mieć opłakane skutki dla całej rodziny. Czy tak faktycznie będzie, to nie wiem, bo dostałem przedpremierowo tylko cztery odcinki. Wydaje mi się jednak, że w tym właśnie kierunku zmierzają scenarzyści.
Trzeci sezon bardzo fajnie bawi się koncepcją czasu i tego, co może się stać z rzeczywistością, gdy kontinuum zostanie zaburzone. Dużo się o tym mówiło w różnych serialach i filmach. Twórcy postanowili wykorzystać Paradoksem Dziadka. I muszę powiedzieć, że to ma sens.
The Umbrella Academy trzyma wysoki poziom dwóch poprzednich części. Mamy dobry humor, grę aktorską, nowe postaci i wspaniały soundtrack. Twórcy świetnie dobrali utwory, które idealnie wpisują się w klimat tego zwariowanego świata. Widocznie Netflix nie uciął znacząco budżetu. Może nie mamy tylu spektakularnych efektów specjalnych co w pierwszych dwóch sezonach, ale pieniądze widoczne są w dekoracjach. Hotel Oblivion wygląda fenomenalnie. O jego mieszkańcach nawet nie wspomnę.
Moim zdaniem ten serial jest jedną z najmocniejszych kart Netflixa. Oby kontynuowali tę historię jak najdłużej. Szkoda by było pożegnać się z ekipą, która znalazła sobie miejsce w moim serduszku. Naprawdę czekałem na ten nowy sezon.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat