Titans: sezon 2, odcinek 6 - recenzja
W Titans ukazano genezę Superboya, odwołując się w niej do Smallville, psa Krypto, Czarnoksiężnika z Oz i filmu Obcy: Przebudzenie. Już sam ten fakt może wprawić w konsternację - co tu się, do licha, wydarzyło?
W Titans ukazano genezę Superboya, odwołując się w niej do Smallville, psa Krypto, Czarnoksiężnika z Oz i filmu Obcy: Przebudzenie. Już sam ten fakt może wprawić w konsternację - co tu się, do licha, wydarzyło?
Za nami bezsprzecznie najlepsza z dotychczasowych odsłon 2. sezonu serialu Titans. Conner, choć wpisuje się w ramy typowych dla tej produkcji genez, ma wszystko to, czego w poprzednich odcinkach było jak na lekarstwo - ciekawie poprowadzoną narrację, umiejętne operowanie estetyką grozy, dobrze rozpisane postacie i nienachalnie wplecione w fabułę dylematy moralne. Tym razem odejście od zasadniczych wydarzeń popłaciło; ekranowy Superboy to bohater, który w perspektywie długofalowej może wprowadzić w drużynę młodych herosów zupełnie nową jakość. Jest aż do bólu szczery w swoim postępowaniu, uczy się świata, próbuje zrozumieć, kim jest i jaka jest jego rola. Nawet jeśli początkowo sporo w nim z odpychającego dziwaka, to w miarę upływu czasu widz zacznie mu kibicować (wielka w tym zasługa ciekawego występu Joshuy Orpina). Nie może być inaczej, skoro poznajemy go w odcinku, w którym twórcy raz po raz puszczają w naszym kierunku oko, pozwalając sobie nawet na tak inteligentne wstawki jak odwołanie do Czarnoksiężnika z Oz i pobytu w Kansas. Takie podejście naprawdę cieszy, zwłaszcza w kontekście naszych obaw o przyszłość ekranowej opowieści. W poprzednim tygodniu zauważyliśmy światełko w tunelu. Teraz wystrzeliły z niego laserowe wiązki.
Z ulokowanych w Metropolis laboratoriów Projektu Cadmus, w których pod dyktando Lexa Luthora przeprowadza się eksperymenty genetyczne, wydostaje się Obiekt 13. Młody mężczyzna, Conner, najpierw masakruje pracujących w placówce naukowców, by potem gnany przebłyskami pamięci ruszyć w stronę Smallville w Kansas. W tej wędrówce, okraszonej jeszcze spotkaniami z przypadkowymi przechodniami, jest coś i intrygującego, i zarazem niepokojącego. Próba odkrycia siebie, choć z drugiej strony jawiąca się jak swoista podróż do jądra ciemności. Conner to przecież genetyczne dziecko dwóch gigantów - Supermana i Lexa Luthora. Nie ma więc przypadku w tym, że w Smallville skonfrontuje się z ojcem drugiego z nich, tym samym, który zauroczony geniuszem swojej pociechy, tłukł ją na kwaśne jabłko, by przekazać jej "moralny kompas". Wracają demony przeszłości, w dodatku Connera ściga nasłana przez Luthora Mercy Graves z armią żołnierzy. Tylko pracująca dla Cadmus Eve Watson wyciąga w kierunku Superboya pomocną dłoń; uczy go rozróżniać dobro i zło, odkrywa przed nim jego przeszłość, zabiera do tajemniczej placówki w San Francisco, w której nowo narodzony heros zmierzy się ze zanurzonymi w formalinie, zdeformowanymi klonami, do złudzenia przypominającymi te z filmu Obcy: Przebudzenie. "Nie próbuj być bohaterem" - powie Eve, jednak gdy spadający z wieżowca Jason Todd będzie potrzebował pomocy, Conner przypomni sobie o swojej lepszej stronie. Ledwie jeden odcinek, a pokazał nam prawdopodobnie więcej niż 5 poprzednich.
Bodajże największą siłą tej odsłony serii są nieoczywiste zabiegi twórców - historia tytułowego bohatera, choć szybko domyślimy się jej finału, angażuje poprzez to, jak zostały w niej rozłożone akcenty. Jest tu więc zarówno inna, nieco bardziej posępna optyka wizualna, jak i w pełni zaspokajający pragnienia miłośników DC fanserwis. Pies Krypto to z całą pewnością jeden z największych ekranowych słodziaków ostatnich miesięcy, nawet jeśli jego skok z pociskiem w pysku zostaje w CGI przetrącony; Mercy Graves wypada w Titans o niebo lepiej niż jej pożal się Boże odpowiedniczka z Supergirl; Lex Luthor straszy, choć na ekranie go nie widać, a przecież i symbol "S" na piersi, odbijanie kul czy opis farmy Kentów też się tutaj znajdzie. Tego typu ornamenty wraz z subtelnie wplecionymi w dialogi żartami ("Mogę cię nazywać matką?") doskonale rozładowują ciężką, mroczną tonację - tym razem nie tyle dosłowną, co dopowiedzianą. Nie potrzeba więc przyczepy wulgaryzmów i strzykawek, by uświadomić odbiorcę, że główny bohater z czymś się wewnątrz siebie zmaga i łatwo mu nie jest. Wrażliwy na świat Conner po jednym z ojców dziedziczy co prawda moce, ale od drugiego dostał brak umiejętności odnajdywania się w opozycji dobro-zło; nawet zajumana tu staruszce torebka najpierw śmieszy, później zaś nieco niepokoi. Wraz z kolejnymi tego typu sytuacjami zrozumiemy, że scenarzyści wykazują aspiracje filozoficzne. Co może jeszcze ciekawsze, w tej materii radzą sobie obiecująco. Jest tu galeria odstręczających klonów, sama w sobie budząca aluzje psychoanalityczne, psychologiczny powrót do dzieciństwa Luthora i moralna jazda bez trzymanki. Gdybyście jeszcze przed tygodniem próbowali mnie przekonać, że twórców Titans stać na takie fajerwerki, kazałbym się Wam puknąć w czoło.
Nieco gorzej jest tam, gdzie odpowiedzialni za produkcję starają się wtrącić sprawdzone schematy superbohaterskie. Geneza Connera działa najlepiej, gdy przyjmuje egzystencjalny wymiar; gdy jednak przeobraża się w potok słów Eve Watson z odwołaniami do nauki, jej wydźwięk zupełnie się rozmywa - stąd już niebezpiecznie blisko do speców z The CW, którzy w zeszłym tygodniu we Flashu weszli w czarną dziurę i z niej wrócili (dosłownie, rzecz jasna). Innych widzów może z kolei znużyć fakt, że o Luthorze mówi się przez cały odcinek, by ostatecznie pokazać go tylko jako jajogłowego chłopca na zdjęciu. Nie zmienia to faktu, że Conner na tle wcześniejszych odsłon serii prezentuje się odświeżająco - intryguje wszechobecną aurą tajemnicy, uwodzi niedopowiedzeniami, sprawnie łączy funkcję rozrywkową z głębszymi pytaniami. Najciekawsze może być to, że rzucony w wir aktualnych wydarzeń tytułowy bohater został z Tytanami przekonujący połączony. Jeśli twórcy nie każą mu za tydzień zakochiwać się/trenować/zastanawiać się nad śniadaniem, to istnieje szansa, że stanie się brakującym ogniwem całej historii. Czas na rozliczenia na tym polu jeszcze nadejdzie; teraz do San Francisco przybywa bowiem Bruce Wayne.
Źródło: Zdjęcie główne: DC Universe
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat