Transformers: Przebudzenie bestii – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 9 czerwca 2023Wielkie roboty powracają po raz siódmy. Z jakim niebezpieczeństwem teraz musi zmierzyć się Optimus Prime i jego drużyna autobotów? Sprawdzamy.
Wielkie roboty powracają po raz siódmy. Z jakim niebezpieczeństwem teraz musi zmierzyć się Optimus Prime i jego drużyna autobotów? Sprawdzamy.
Optimus Prime (Peter Cullen) wraz z resztą swojej drużyny dalej ukrywa się na Ziemi, szukając sposobu, by w jakiś sposób wrócić do domu. Nie przepada za mieszkańcami tej planety. Nie ufa im. Nic więc dziwnego, że gdy na planecie pojawiają się Scourge (Peter Dinklage) wraz z resztą sług Unicrona (Colman Domingo), przywódca Autobotów widzi w tym pewną szansę powrotu do domu, jakim jest Cybertron. By jednak odnaleźć klucz, który mu w tym pomoże, będzie musiał nie dość, że współpracować, to jeszcze zaufać byłemu żołnierzowi Noahowi (Anthony Ramos) i pani archeolog Elenie Wallace (Dominique Fishback). W czasie poszukiwań okaże się także, że Autoboty nie są jedynymi robotami ukrywającymi się na Ziemi.
Scenarzyści Darnell Metayer i Josh Peters, szukając inspiracji do nowej opowieści o wielkich robotach, sięgnęli aż do samych korzeni ich fenomenu, jakim niewątpliwie był animowany The Transformers: The Movie z 1986 roku. To tam Autoboty musiały stawić czoła pożeraczowi planet, jakim jest stwór zwany Unicronem. W Transformers: Przebudzenie bestii znajdziemy dużo odniesień do tej produkcji. Widać, że scenarzyści naprawdę starali się przenieść kilka ikonicznych wątków fabularnych, tyle że nie mogli tego zrobić tak dosłownie, a to z powodu chronologii. Film Stevena Caple Jr. (Creed 2) rozgrywa się w 1994 roku, czyli kilka lat po Bumblebee, ale sporo przed Transformerami Michaela Baya. Przez co twórcy musieli wprowadzić nowe roboty, by nie powodować większego chaosu w tej franczyzie. Tak więc zamiast Megatrona i Shockwave’a mamy Scourge’a. Równie morderczą maszynę, która z zabijania Autobotów uczyniła swoje hobby. Do tego scenarzyści znaleźli sposób, by do tego świata wprowadzić nowy gatunek robotów, czyli przypominające wielkie zwierzęta Maximale. Tak więc uniwersum cały czas się powiększa. Mam też wrażenie, że twórcy chcieli trochę rozruszać lekko skostniają franczyzę, dlatego dobrze znanego i już wypromowanego wśród fanów Bumblebee zepchnęli na trzeci plan, zastępując go nowym i bardziej młodzieżowym Mirage'em, któremu głosu użyczył Pete Davidson. Nie czułem jakiegoś dyskomfortu z powodu tej zmiany, choć nie obraziłbym się, gdyby żółtego chevroleta było jednak trochę więcej w tym filmie. Stał się on pewną ikoną tej kinowej serii zaraz obok Optimusa Prime’a. Zresztą Mirage dobrze wypada w tym filmie. Widać, że komik świetnie się bawił, podkładając głos pod to zwariowane porsche, przez co robot przejął trochę jego charakteru. Sceny z nim bawią i nie są jakoś mocno obciachowe. Fajnie też, że twórcy utrzymali nowy wygląd Arcee, jaki zobaczyliśmy w Bumblebee, bo jest bardziej zbliżony do tego, jaki znam z wersji animowanej. Szczerze mówiąc, nie podobała mi się wersja, jaką oglądaliśmy wcześniej.
Transformers: Przebudzenie bestii wizualnie prezentuje się solidnie. Roboty wyglądają świetnie, walki są dynamiczne, pomysłowe i widowiskowe. Wprowadzone Maximale wypadają ciekawie i mam nadzieję, że to nie jest ich pierwszy i zarazem ostatni występ w tej serii. Choć tu muszę wytknąć twórcom, że nie skorzystali z pełnego potencjału, jaki te postaci im dawały. Z całej gromadki wyeksponowano niestety jedynie Optimusa Primala, któremu głosu użyczył Ron Perlman, i Airazor (Michelle Yeoh). Reszta grupy robi za tło. Szkoda. Rozumiem, że jest to spowodowane tym, że nagle zrobił się natłok bohaterów. Ale fanowi tej serii robi się po ludzku przykro, gdy widzi marnowany potencjał danego robota, kiedy jest on sprowadzany tylko do roli błyszczącego tła.
Problemem jednak jest scenariusz. Nowe postaci są słabo napisane, potraktowane w sumie po macoszemu. Widz nawet jakby chciał, to nie jest w stanie ich polubić, bo są one bezbarwne. Noah jest tak przezroczystą postacią, że mnie to zaskoczyło. Nie ma w nim żadnych prawdziwych emocji. Oczywiście Anthony Ramos stara się coś ciekawego z tego bohatera wyciągnąć, ale bez skutku. Podobnie jest z postacią Eleny. Jestem przekonany, że gdyby z ich obojga zrezygnować, widz by nie zauważył różnicy. Nie byłem wielkim fanem Sama Witwicky’ego, zwłaszcza w późniejszej fazie, czy też Cade’a Yeagera, ale oni przynajmniej wnosili coś do tej serii. Przejmowałem się ich losem. Z Noah tak nie mam. Jedyna postać, której kibicuje się w tym filmie, choć to raczej z przyzwyczajenia, jest Optimus Prime. Jest coś w tym robocie tak szlachetnego, że nie da się po prostu inaczej.
Transformers: Przebudzenie bestii to tytuł skierowany przede wszystkim do fanów serii i miłośników wielkich robotów, które toczą ze sobą zażarte i widowiskowe walki. Twórcy doskonale zdają sobie z tego sprawę, dlatego takich starć dostajemy w filmie sporo. Samej historii to tam praktycznie nie ma. Oprimus Prime marzy, by wrócić do domu, ale w ostatecznym rozrachunku musi wybrać pomiędzy starym domem a nową planetą, która go potrzebuje. Widzieliśmy to nie raz i zobaczymy to jeszcze kilka razy co najmniej. Twórcy także kładą już poważne podwaliny pod wielki kinowy crossover dwóch wielkich marek zabawek Hasbro. Jestem ciekaw, czy to się uda.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat