WandaVision: odcinek 5. - recenzja
5. odcinek WandaVision to fenomenalny zamach na umysły fanów MCU - finałowa sekwencja tej odsłony rozbija je na kawałeczki.
5. odcinek WandaVision to fenomenalny zamach na umysły fanów MCU - finałowa sekwencja tej odsłony rozbija je na kawałeczki.
Po seansie 5. odcinka WandaVision w mojej głowie z nieznanych mi na razie powodów wciąż wybrzmiewa słynny protest song - Dzieci wybiegły Elektrycznych Gitar. Jeszcze kilka dni temu ginęliśmy w "tonach papieru, tomach analiz, genialnych myślach, (...) przysięgach, planach, podpisach, drukach", by teraz zdać sobie sprawę, że Scarlet Witch zakończyła "tydzień dobroci" i funkcjonariuszom S.W.O.R.D. kazała podnieść "ręce do góry". W dodatku w Westview "wszyscy mają źle w głowach, że żyją"; jakże to przerażające, jakże to... pokrzepiające. Najnowsza odsłona produkcji Disney+ odbije się głośnym echem nie tylko wśród społeczności fanów MCU - przynosi ona bowiem pęknięcie struktury rzeczywistości na tak wielu poziomach, że fikcyjne wydarzenia zaczynają warunkować świat dookoła nas. To właśnie dlatego w finałowej sekwencji odcinka pojawia się Pietro Maximoff aka Quicksilver i to w dodatku portretowany przez znanego z filmów o X-Menach Evana Petersa. Wydarzenie to, choć spodziewane od jakiegoś czasu, otwiera olbrzymie spektrum możliwości w Kinowym Uniwersum Marvela, z opcją na wprowadzenie do niego mutantów na czele. Sama ta świadomość przytłacza; a przecież to tylko postscriptum do historii, w której komedia zaczyna coraz częściej ustępować miejsca grozie i nakładaniu się na siebie porządków rzeczywistego i wyobrażonego. Tak, Wanda Maximoff to wybitna scenarzystka, nawet jeśli w tworzeniu opowieści pomagają jej i przypadek, i Tajemnica...
W tym tygodniu historię w WandaVision z olbrzymią korzyścią dla widzów napędzają szaleństwo i dzikość. Nowy odcinek ufundowany jest więc na nieustannych konfrontacjach - tych wydawałoby się prozaicznych, zaklętych w zmaganiach protagonistów z dorastającymi w błyskawicznym tempie dziećmi i przygarniętych przez nich psem Sparkym, jak również tych większych niż życie, zaakcentowanych przez wyjście Wandy poza Hex i jej przeprowadzane jeszcze głównie na polu werbalnym starcie z Visionem. Zwróćcie uwagę, że humorystyczne wstawki przestały pełnić funkcję fabularnego ornamentu; prawie nikomu nie jest już w Westview do śmiechu, skoro kolejne postacie ujawniają prawdę o przepisującej rzeczywistość podług własnych pragnień Maximoff. W 5. odcinku znacznie więcej miejsca poświęcono niepokojowi i grozie, który to zabieg wzmacnia jeszcze nieustanne przeskakiwanie pomiędzy tym, co dzieje się wewnątrz Hexu, a ukazywaniem działań agentów S.W.O.R.D. Akcja pędzi na łeb, na szyję - nie ma tu przestrzeni na choćby chwilę refleksji. Gdy zaczynamy się zastanawiać, czy Agnes zostaje nianią podobnie jak jej spekulowany, komiksowy pierwowzór, Agatha Harkness, tudzież dlaczego Wanda nie może przywrócić Sparky'ego do życia, twórcy produkcji bombardują nas usuniętą z filmu Avengers: Koniec gry sceną po napisach z wkradającą się do siedziby S.W.O.R.D. Scarlet Witch albo wymownym milczeniem Moniki Rambeau w trakcie rozmowy o Kapitan Marvel. Kevin Feige i jego świta prowadzą wojnę o nasze pęczniejące od wizualno-mentalnych doznań umysły i z tego starcia tydzień w tydzień wychodzą zwycięsko.
Samo wyszczególnienie pytań, które zrodził 5. odcinek serialu, objętościowo zajęłoby mniej więcej tyle miejsca, co niniejsza recenzja. Skoro Wanda nie tworzy, a zmienia rzeczywistość, to dlaczego niektóre elementy Westview ją zaskakują? Czy Tommy i Billy dzięki swoim nadludzkim mocom są odporni na magię matki? Czy ekranowy Vision faktycznie żyje? Z czego bierze się tak potworna moc Maximoff, jeśli Kamień Umysłu przestał istnieć? Wszystkie te zagadki w nowej odsłonie produkcji są jednak tylko częścią jeszcze większej tajemnicy, serca labiryntu, w którym przyszło nam się poruszać po Westview i jego okolicach. Jądrem ciemności (?) wydaje się być wprowadzenie do opowieści postaci Pietro w wersji Petersa. Nazwijmy rzeczy po imieniu: to zmiana reguł gry w obrębie Kinowego Uniwersum Marvela, sięgnięcie po dodatkowe paliwo z zupełnie innej franczyzy. Nie jest w tej chwili jasne, czy to prawdziwy Quicksilver, czy też podająca się za niego istota - ze słów Darcy wynika jedynie, że "rola została obsadzona na nowo". Przynajmniej dziś nie ma to większego znaczenia; odpowiedzialni za WandaVision właśnie dorzucili już nawet nie kolejny kamyczek, a całą, potężną skałę do ogródka naszych wyobrażeń o tym, czym de facto jest fanserwis. Scenarzyści igrają z odbiorcami do granic możliwości, bawiąc się konwencją, myląc tropy i przesuwając narracyjne akcenty. Jeśli jeszcze nie wpadłeś w te cudownie uwodzicielskie sidła, prędzej czy później i tak do tego dojdzie. W konwencji sitcomowej, superbohaterskiej, grozy; wszak MCU przypomina dziś rozpędzony pociąg, w którym każdy znajdzie wagon dla siebie.
Niezwykle istotne jest to, że w WandaVision równolegle z rzeczywistością zakrzywia się też czas. Ze stylistyki seriali komediowych lat 80. pozostaje już rzut beretem do telewizji drugiej dekady XXI wieku, a przyspieszający swoje dojrzewanie Tommy i Billy zdają się wychodzić poza jakiekolwiek ograniczenia chronologiczne. Ten zabieg doskonale wybrzmiewa również na poziomie symbolicznym; w końcu Peters przynosi widzom "przeszłość, która nadejdzie", nieustannie stwarzany na nowo świat, w którym trauma wydarzeń w Lagos i napisy końcowe w trakcie jednej z kłótni tytułowych bohaterów pełnią funkcję osobliwych restartów w skali mikro. Najbliższe tygodnie pokażą, czy za wskazówkami zegara faktycznie stoi wyłącznie Wanda. Na razie znacznie ważniejsze jest to, że Westview pęka w szwach, w każdym tych słów znaczeniu. Debiut-powrót Quicksilvera to wypisz, wymaluj nowe otwarcie dla WandaVision, fabularne przetasowanie, na które liczyliśmy. Protagoniści weszli również na trajektorię kolizyjną, z której najprawdopodobniej nie ma odwrotu - to, co jeszcze przed chwilą wydawało się idealnie spreparowaną idyllą, coraz bardziej przypomina koszmar. Jest coś fascynującego w tym, że dziś głowy bolą nie tylko uwięzionych przez Maximoff postaci, ale także i nas, przygniecionych nadmiarem dostarczanych z prędkością karabinu maszynowego informacji. Wygląda na to, że jesteśmy po prostu kolejnymi ofiarami wizji Wandy...
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat