

"Wielkie oczy" opowiadają o Margaret (Amy Adams), malującej oryginalne obrazy przedstawiające portrety kobiet oraz dzieci z groteskowo wyolbrzymionymi oczami. Akcja filmu dzieje się w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kiedy pozycja kobiet w społeczeństwie była ściśle określona – stały w cieniu swoich mężów, a najlepiej w kuchni. Margaret jest właśnie jedną z takich kobiet uwięzionych w okowach XIX-wiecznego myślenia, co skrzętnie wykorzystuje jej mąż (Christoph Waltz) - cwaniakowaty, niespełniony malarz, który podpisuje się pod jej obrazami i inicjuje wszechobecny romans sztuki z komercją. Film Burtona nie jest jednak wiwisekcją patriarchalnego małżeństwa, lecz także próbą ukazania przemian amerykańskiej obyczajowości i mentalności, jaka zaczęła wtedy zachodzić.
[video-browser playlist="637561" suggest=""]
Historia cierpi niestety na chroniczny brak napięcia, dramaturgii oraz twistów, przez co jest przewidywalna, a co gorsza, daje się ją streścić w trailerze. Dobitnie udowadnia to, że piętą achillesową filmu jest właśnie fabuła, z którą Burton wyraźnie nie potrafi sobie poradzić lub po prostu jej nie czuje. W filmie wyraźnie brak jest groteskowych i wysmakowanych udziwnień typowych dla reżysera, takich jak: charakterystyczni bohaterowie, fasadowa rzeczywistość bazująca na przemyślanej scenografii, cięty humor oraz poczucie uczestniczenia w gotyckiej baśni. "Wielkie oczy" znacząco odbiegają od tej stylistyki – bliżej im jest do lukrowanej, plastikowej rzeczywistości ujętej w filtrze zmiękczającym światło, wzmagającym poczucie uczestniczenia w czymś absolutnie nijakim.
Te wrażenia jednak niweluje nieco niezręczne uczucie nasuwające się przy uczestniczeniu w kłótni postronnych osób, bowiem inaczej nie da się określić gry aktorskiej duetu. Waltz zdecydowanie przeszarżował w roli mistrza nowoczesnej autopromocji – hochsztaplerskiego Keane’a, bowiem jego gra opiera się na hiperekspresji oraz przywoływaniu grymasu przypominającego uśmiech postaci z kreskówek. Zaś nadmierna gestykulacja spowodowana kolejnymi wybuchami gniewu, których bardziej oczekiwałoby się od postaci pułkownika Landa z "Bękartów wojny", przyprawia najzwyczajniej w świecie o ból głowy. Po drugiej stronie tej aktorskiej barykady znajduje się Amy Adams, która przywodzi na myśl jedynie… mydło: gładkie, powabne, potrzebne, lecz niewywołujące żadnych emocji, w czym także nie pomaga jej łagodna uroda oraz skostniała mimika. Aż trudno uwierzyć, że to ta sama aktorka, która za rolę w "American Hustle" była nominowana do Oscara.
Czytaj również: Box Office: „Hobbit: Bitwa Pięciu Armii” nadal bez konkurencji
"Wielkie oczy" potwierdzają wcześniejsze domysły – Burton nie potrafi już kręcić wyrazistych i charakterystycznych filmów, bowiem nawet jako kino familijne ta produkcja się nie sprawdza. Chyba że po prostu nie lubicie członków swojej rodziny.
Poznaj recenzenta
Jan Stąpor

