Wyzwolenie - recenzja filmu
Reżyser Dnia próby i Siedmiu wspaniałych wraca z nową produkcją. Tym razem sięga po prawdziwą historię. Jaki jest tego efekt? Oceniamy.
Reżyser Dnia próby i Siedmiu wspaniałych wraca z nową produkcją. Tym razem sięga po prawdziwą historię. Jaki jest tego efekt? Oceniamy.
W 1863 roku Abraham Lincoln ogłosił, że znosi niewolnictwo w całych Stanach Zjednoczonych. Nie zostało to przyjęte z aprobatą w tych stanach, które nie uznawały jego przywództwa. Jednym z takich miejsc była Luizjana, gdzie na niewolniczych farmach pracowało 350 tys. Afroamerykanów. Gdy armia Lincolna zaczęła się zbliżać do jej granic, część mężczyzn została zabrana z obozów pracy, by budować tory kolejowe, które umożliwiłyby szybsze transportowanie ciężkiej broń i stawienie czoła „wrogowi” chcącemu zmienić istniejący porządek. Jednym z niewolników zaangażowanych do tej morderczej pracy był Pete (Will Smith). Człowiek, który obiecał dzieciom, że do nich wróci, choćby świat stanął w płomieniach. I ma zamiar tego słowa dotrzymać.
Scenarzysta Bill Collage, którego wcześniejsze produkcje – Assassin’s Creed, Transporter: Nowa moc czy nawet Seria Niezgodna: Wierna – nie zachwyciły ani widzów, ani krytyków, sięgnął tym razem po prawdziwą historię. Do napisania scenariusza o uciekającym niewolniku zainspirowało go zdjęcie zatytułowane Biczowany Peter. Zostało ono wykonane w 1863 roku podczas badania lekarskiego Armii Unii i opublikowane w magazynie Harper's Weekly. Scenariuszem zainteresował się Antonie Fuqua – reżyser Dnia Próby – który postanowił opowiedzieć tę historię trochę inaczej niż chociażby w Zniewolonym Stevena McQueena. W jego filmie główny nacisk postawiony jest na chęć przetrwania. Produkcja pokazuje, kim niewolnicy byli dla swoich właścicieli – tanią siłą roboczą, która w hierarchii domowej była niżej niż zwierzęta. Oprawcy są tutaj pokazani jako prawdziwe bezduszne bestie, banda degeneratów, której przyjemność sprawia znęcanie się nad innymi. Czują się lepiej, wiedząc, że to od nich zależy życie drugiej osoby. I choć nie są właścicielami niewolników ani nawet plantacji, na której pracują, to samo poczucie wyższości im wystarcza. W swojej głowie zaliczają się do wyższej klasy. A prawda jest taka, że różnią się od zniewolonych tylko tym, że mają broń.
Fuqua w Wyzwoleniu dotyka kilku kwestii. Peter jest osobą ogromnie religijną. Modli się do Boga praktycznie przy każdej okazji. Nie obwinia go za sytuację, w której się znalazł. Ślepo wierzy w jakiś wyższy plan i tylko to tak naprawdę trzyma go przy zdrowych zmysłach. Wiara, że z pomocą boską wróci do swojej rodziny, pomaga mu przetrwać najgorsze chwile. Reżyser stara się pokazać, że ludzie w beznadziejnych sytuacjach muszą w coś wierzyć, by nie zwariować. Jedni są prowadzeni zemstą i na niej się skupiają, inni (tak jak Peter) kierują się w stronę Jezusa Chrystusa.
Nowy film platformy Apple TV+ ma dość ciekawą formę wizualną. Twórcy postanowili wyprać obraz ze wszystkich barw, co sugeruje, że świat dla naszego bohatera nie ma kolorów, a co za tym idzie – jest pozbawiony radości. To smutny widok, w którym przeważa szarość. Co chwila przebija się tu lekka czerwień czy zieleń roślinności. Jednak większość tego, co mamy przed sobą, jest ciemna i przygnębiająca – tak samo jak sytuacja głównego bohatera. Dziwnie się to ogląda, ale po ponad dwóch godzinach projekcji można się przyzwyczaić.
Wyzwolenie w dużej mierze opiera się na bardzo dobrym dobrze aktorów. Ben Foster, który ostatnio najlepiej sprawdza się w roli czarnych charakterów, daje prawdziwy popis. Jako łowca uciekających niewolników jest okrutny i bardzo przekonujący. Widz momentalnie wyczuwa, że to człowiek przesiąknięty nienawiścią do osób o innym kolorze skóry. Ta wrogość jest spowodowana strachem, że pewnego dnia sytuacja się odwróci i to Afroamerykanie będą trzymać bicz, a biali pozbawieni jakichkolwiek praw będą musieli pracować pod przymusem. Dlatego jest tak zawzięty, by każdego uciekiniera przykładnie ukarać na oczach innych.
Aktorem, który również przykuwa uwagę, choć pojawia się tylko na chwilę, jest Steven Ogg. Ma on raptem kilka scen, ale wykorzystuje je do granic możliwości. Tworzy naprawdę obrzydliwą postać Howarda, nadzorcy niewolników. Widać, że udało mu się wydobyć z głębi siebie to, co najgorsze. Jestem przekonany, że sam jest zaskoczony efektem swojej pracy.
Niekwestionowaną gwiazdą tego filmu jest jednak Will Smith. Może nie dostarcza nam kreacji na miarę Richarda Williamsa z King Richard: Zwycięska rodzina czy Chrisa Gardnera z W pogoni za szczęściem, ale i tak zapada mocno w pamięć. Widz czuje ból Petera. Kibicuje mu od samego początku, by nie tylko wrócił do rodziny, ale też ukarał tych, którzy go skrzywdzili. Smith bardzo dużo emocji wkłada w tę kreację i ani razu nie przekracza granicy groteski. Widać, że ma wszystko dobrze wymyślone i zaplanowane. Doskonale rozkłada dramatyczne akcenty. Na pewno duża w tym zasługa reżysera Antoniego Fuqua, który wielokrotnie udowodnił, że doskonale potrafi prowadzić aktorów.
Wyzwolenie nie wprowadza nic nowego do kina opowiadającego o niewolnictwie i walce o wolność. Jest to jednak historia warta poznania. Ma kilka momentów, które zapiszą się w Waszej pamięci na dłużej. I nie chodzi wyłącznie o brutalne sceny okaleczania niewolników, ale także o scenę batalistyczną, nakręconą z wielkim rozmachem i dbałością o szczegóły. Szkoda, że jest to produkcja, którą będziemy oglądać na telewizorach czy laptopach, a nie w kinie, bo wydaje mi się, że na małych ekranach dużo straci. Moim zdaniem nowy film z Willem Smithem – abstrahując od ostatnich wydarzeń z udziałem tego aktora – jest wart poświęcenia tych dwóch godzin w fotelu czy na kanapie.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 72 lat