XO, Kitty: 2. sezon - recenzja
Data premiery w Polsce: 16 stycznia 2025Jak tam nasza Kitty aka Królowa Chaosu?
Jak tam nasza Kitty aka Królowa Chaosu?
Kitty, podobnie jak Matt Murdock, nadal zbiera partnerów (i partnerki) jak pokemony. Może nawet bardziej niż w 1. sezonie, odkąd jej pula się poszerzyła. Zresztą, nie tylko ona. Pomiędzy większością bohaterów można by zrobić graf rodem z Mody na sukces, pokazujący, kto z kim jest, kto z kim był i kto komu aktualnie się podoba. Nawet miałam ochotę taki zrobić, ale skoro to recenzja bez spojlerów, nie będę psuła Wam zabawy z odkrywania, jak nasze trójkąty, czworokąty i inne figury geometryczne wyglądają tym razem.
Mam wrażenie, że w 2. sezonie XO, Kitty bohaterowie zachowują się bardziej racjonalnie. Chociaż poprzednia część wyszła prawie dwa lata – może jak główne bohaterki każdej manhwy z TikToka mam amnezję? – to jak przez mgłę pamiętam, że wcześniej Kitty podejmowała decyzje tak, jakby była dzieckiem, które z zamkniętymi oczami próbuje trafić w urodzinową piniatę. Za to motywacje „nowej” wersji bohaterki łatwo mi zrozumieć. A gdy już robi coś żenującego, to dla przyjaciół, co jest całkiem urocze. Chciało mi się jej kibicować, co w przypadku takich lekkich seriali młodzieżowych jest ogromnym plusem, bo właśnie to, a nie rozbudowana i skomplikowana fabuła zwykle zachęca nas do oglądania. Poza tym lubię Annę Cathcart i cieszę się, że znów widzę ją na ekranie.
Mam jednak kilka zastrzeżeń pod adresem 2. sezonu XO, Kitty. Często miałam wrażenie, że tempo akcji jest za szybkie. Niektóre relacje zmieniały się aż zbyt dynamicznie. Widać to na przykładzie relacji Q z jego rywalem, gdzie w jednej sekundzie wielka zdrada przemieniła się w kiełkujące uczucie. Był tu niesamowity materiał na trop Enemies to lovers, ale żeby dobrze go wykonać, przyjaciel Kitty musiałby dłużej trzymać urazę wobec chłopaka, a napięcie pomiędzy nimi powinno rosnąć stopniowo. A w ten sposób trudno czuć jakieś większe emocje, gdy wszystko jest pospieszane jak budowlańcy na planie programu Nasz nowy dom.
Był też wątek, który doprowadzał mnie tym bardziej do szału, im dalej posuwała się fabuła. Tak, drodzy Czytelnicy, chodzi o Stellę. Widzicie, 1. sezon XO, Kitty zdecydowanie nie był idealny. Poprzednio dałam mu kosmicznie wysoką ocenę, ponieważ fantastycznie się bawiłam i miałam na nosie różowe okulary, ale po czasie trochę bym ją obniżyła. Było jednak coś, co widzom (w tym mi) jednogłośnie się podobało – dynamika między Kitty a Min Ho. I jestem pewna, że twórcy zdawali sobie z tego sprawę. Właśnie dlatego mam wrażenie, że wątek Stelli pojawił się tylko po to, by zająć czymś Min Ho i jeszcze trochę potrzymać przynętę na wędce przed nosami fanów, by czekali na 3. sezon. Ostatecznie w finale jesteśmy w bardzo podobnym miejscu, co pod koniec 1. sezonu i znów musimy czekać na kolejną część, jeśli chcemy zobaczyć satysfakcjonujące rozwiązanie.
Co zabawniejsze, chociaż relacja Kitty i Min Ho została zepchnięta trochę na dalszy plan – przynajmniej w kontekście tego, czego oczekiwali widzowie – to i tak ostatecznie wciąż broniła się najbardziej. Między tymi postaciami najzwyczajniej w świecie jest chemia i trochę żałuję, że dostaliśmy mniej ich słownych przepychanek niż w poprzedniej części. Miłym zaskoczeniem był jednak fakt, że pojawiła się druga potencjalnie ciekawa para, a więc Dae i aspirująca gwiazda k-popu. Podobał mi się fakt, że zaczynali jako swoje przeciwieństwa, a z czasem okazało się, że więcej ich łączy niż dzieli. Cieszę się także, że twórcy znaleźli nowy pomysł na Dae. To w ogóle ciekawe, że dla wielu osób w 1. sezonie sprawiał wrażenie bezosobowego, a jego wątki podobały mi się teraz najbardziej. Na marginesie dodam, że wśród nowych bohaterek wprowadzono Praveenę, która jest chyba najlepszym dodatkiem do obsady, bo wprowadza jakąś nową energię do już istniejącej paczki i nie wydaje się równie sztuczna co Stella.
1. sezon przypominał mi trochę Insatiable – wiem, że ten serial ma złą sławę, ale ja uwielbiałam go za to, jaki był groteskowy niepoważny – jeśli chodzi o niespodziewane zwroty akcji. Pamiętacie jeszcze, jak wszyscy widzowie byli w szoku, gdy Kitty zakochała się w Yuri? No właśnie. Bardzo brakowało mi tego w 2. sezonie. Całą intrygę ze Stellą rozwiązałam na samym początku. Wiedziałam też, w jaką mniej więcej stronę pójdą wszystkie pary. Brakowało mi trochę tego szaleństwa i szczerego zaskoczenia.
XO, Kitty od początku niejako przypominało mi jeden z moich ulubionych młodzieżowych seriali Jeszcze nigdy… z Netflixa. Oba miały bohaterki, podejmujące momentami najgorsze możliwe decyzje, a także rozterki, krążące wokół rodziny i pochodzenia. Po 2. sezonie wyraźnie jednak widzę, że Jeszcze nigdy… poradziło sobie o wiele lepiej z wywoływaniem głębszych emocji. Wielokrotnie w scenach dotyczących Devi i jej ojca płakałam jak dziecko niezależnie od tego, co irracjonalnego działo się jeszcze chwilę temu w fabule. XO, Kitty także miało ten potencjał, szczególnie w przypadku wątku babci głównej bohaterki. Problem w tym, że tak jak wszystko inne, tak i to wydawało mi się niedogotowane i niedopieczone. Moim zdaniem ma to związek z tym, o czym wspominałam przy omawianiu tempa akcji – twórcy mają problem z budowaniem napięcia. Nie pozwalają bohaterom trochę pobyć ze swoimi trudnymi emocjami i je przetrawić. Cały czas biegniemy od jednego wątku do drugiego.
Wolałabym również, by trochę bardziej rozwinięto wątki rodzinne, które były bardzo ciekawe, ale miały malutko czasu ekranowego – relacja Yuri z matką po wyjściu z szafy, przepracowanie ojca Dae, więź Kitty z siostrami, a nawet kompleksy Q w związku z tym, że jest sportowcem w rodzinie lekarzy to rzeczy, które ciekawiły mnie o wiele bardziej niż konkurs talentów. A czasem twórcy wspominają o nich zaledwie w kilku linijkach. Trochę szkoda, skoro pomysł na serial wziął się właśnie z tego, że Kitty chciała poczuć się bliżej zmarłej matki.
Ostateczna ocena 2. sezonu XO, Kitty? Pod względem fabularnym to przeciętny serial. Wiele wątków łatwo było przewidzieć, chociażby motywacje Stelli. Widać też było niedopracowane elementy, które szczególnie stawały się widoczne, gdy w grę wchodził program rozrywkowy ojca Min Ho – wszystko, co z nim związane, wołało: nie mieliśmy na to dość budżetu! Mimo to, nie można tej produkcji odmówić masy uroku. Lubię tych bohaterów, aktorów i świat. I mimowolnie, obojętnie jak momentami robi się przewidywalnie czy banalnie, zawsze jestem przyklejona do monitora. Perfekcyjny i przyjemny odmóżdżacz.
Może tylko tyle, a może i aż tyle, biorąc pod uwagę fakt, że w przeciwieństwie do wielu innych współczesnych seriali młodzieżowych, XO, Kitty ma w sobie tę samą słodycz, co Do wszystkich chłopców, których kochałam, zamiast próbować na siłę tworzyć „fajnych” nastolatków, którzy zachowują się jak karykatury z późniejszych sezonów Riverdale. Lubię to uniwersum i będę czekać na kolejne sezony. Oby nie kolejne dwa lata na osiem odcinków!
Poznaj recenzenta
Paulina GuznaEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1969, kończy 56 lat
ur. 1955, kończy 70 lat
ur. 1960, kończy 65 lat
ur. 1969, kończy 56 lat
ur. 1968, kończy 57 lat