

W centrum historii znajduje się z pozoru zwyczajny dom opieki. Szybko okazuje się jednak, że mieszka tam ktoś jeszcze – pewna nieśmiertelna, wampirzyca Monia. I choć można by się spodziewać gotyckiego klimatu czy horrorowej estetyki, reżyser Paweł Podolski idzie zupełnie inną drogą. To opowieść bardziej o ludziach niż o potworach – a wampiry służą tu jako metafora samotności, starości i… rozdarcia między chęcią życia a dobijającym poczuciem pustki. Film łączy trudniejsze tematy (takie jak depresja) z lekkim humorem, a wszystko jest dobrze wyważone i zrealizowane ze smakiem.
Film idealnie balansuje między komedią, melancholią a ciepłem relacji międzyludzkich. Mamy motyw przyjaźni, pojawia się nawet delikatny wątek miłosny – wszystko to podano w spokojnym tempie, z humorem, który nie jest krzykliwy, lecz błyskotliwy. Świetnie sprawdza się obsada – szczególnie Magdalena Maścianica i Michał Sikorski, którzy niosą ten film swoją naturalnością i emocjonalną autentycznością. Postać Moni zachwyca delikatnością i wrażliwością przez cały seans. Dobrze zobaczyć na ekranie nową twarz, która idealnie odnajduje się w tej roli – w końcu główna rola wampirzycy Magdaleny Maścianicy to taki powiew świeżości. W epizodycznej roli na początku filmu pojawia się też Antoni Syrek-Dąbrowski, co jest miłym smaczkiem dla fanów stand-upu. fot. Sławek Podwojski
Staruszkowie mieszkający w domu opieki, choć zmagają się z upływem czasu i słabościami ciała, biją życiem na głowę niejednego „nieśmiertelnego” mieszkańca tego miejsca. Od pierwszych scen wiadomo, że to nie będzie typowa historia o jesieni życia. Są momenty, które bawią – Czarek, czyli postać grana przez Michała Sikorskiego, oraz jego babcia królują w tej dziedzinie – i są sceny, które łapią za gardło, jak historia wampira-samobójcy Mirka, mierzącego się z dręczącą go nieśmiertelnością. Te kontrasty budują niezwykłą fabułę – raz uśmiechasz się z czułością, raz czujesz, że coś ściska cię w środku.
Relacja Moni z Czarkiem to jedna z tych filmowych znajomości, które nie potrzebują wielkich deklaracji, by wzruszyć do głębi. Ich spojrzenia, gesty, rozmowy – wszystko jest tak prawdziwe, że chwilami trudno nie poczuć, jakbyśmy tam z nimi byli.
Czy to produkcja dla fanów Zmierzchu? Nie do końca. Życie dla początkujących idzie zupełnie inną drogą – mniej dramatyczną, bardziej ludzką. To film spokojny, z nutą smutku i refleksji, który zostaje z widzem na dłużej. Ma swoją głębię – trzeba tylko dobrze się wsłuchać. Na pewno łączą go ze Zmierzchem ładne, przykuwające wzrok kadry i lekko pochmurny klimat. I choć nie dorównuje Drakuli pod względem gotyckiej atmosfery, to jakaś jego cząstka – łącząca wszystkie elementy w wampirzą całość – się w nim znajduje. W każdym innym aspekcie film ten się mocno wyróżnia i zachwyca swoją innością.
To ten rodzaj produkcji, którą najlepiej byłoby zostawić „otwartą”, ciągnącą się w nieskończoność. Historia jest na tyle przyjemna i spokojna, a przy tym angażująca, że nie ma potrzeby jej kończenia. Człowiek ma ochotę zostać z bohaterami o jeden kadr dłużej, a potem jeszcze jeden… i jeszcze. Gdyby to ode mnie zależało, ten film nigdy nie usłyszałby „kamera, stop!” – tylko stanowcze: „to jeszcze raz, zostańcie na chwilę dłużej”.
Poznaj recenzenta
Amelia FigielaWspółpracowniczka NaEKRANIE.
Studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej, która w dzieciństwie zamiast bawić się lalkami – zaczytywała się w książkach, a potem zachwycała ich ekranizacjami. Każdy gatunek filmowy potrafi mnie wciągnąć – od dramatów, przez thrillery psychologiczne, aż po komedie i musicale – ale to właśnie kryminały i filmy z psychologicznym pazurem zostają ze mną najdłużej. Uwielbiam wychwytywać detale, smaczki, easter eggi i wszystko to, co czyni seans jeszcze bardziej satysfakcjonującym. Moją cichą obsesją jest dubbing – fascynuje mnie, jak głos potrafi zbudować postać i całkiem zmienić odbiór historii. Wierzę, że kino to coś więcej niż obraz – to emocje, które ktoś gdzieś idealnie udźwiękowił i opowiedział.


