Bez powrotu: przeczytaj fragment kryminału Marty Zaborowskiej
Przeczytajcie fragment powieści Bez powrotu - nowego kryminału Marty Zaborowskiej z serii o Julii Krawiec.
Przeczytajcie fragment powieści Bez powrotu - nowego kryminału Marty Zaborowskiej z serii o Julii Krawiec.
Odpowiedziało jej wzruszenie ramion. Drgnęły pod obcisłym czarnym golfem, podrzucając jednocześnie rozrzucone na nich pukle w kolorze dojrzałej marchwi. Pod względem urody Pilar wymykała się schematowi kobiety o południowych korzeniach. Jej jasna, niemal biała cera kontrastowała z jaskrawą barwą włosów, nadając ich właścicielce raczej irlandzki wygląd. Kiedy Beata zobaczyła ją po raz pierwszy, przyszedł jej na myśl słynny portret Lukrecji Borgii. Pilar była dla niej właśnie niczym Lukrecja: zabójczo piękną kobietą o stu twarzach.
– Rafał uznał, że to nawet dobrze, by uroczystości pożegnalne odbyły się według starej tradycji. Było tak? – Pilar zwróciła się w stronę Morawskiego.
Nie musiała długo czekać, aż jej przytaknie. Znów się postarał. Nie zawiódł wcześniej Dolores i nie zamierzał teraz zawieść jej córki.
– Ustaliliśmy to przecież – odparł bez mrugnięcia okiem.
Beata podeszła do białej trumny i poprawiła wystający za jej brzeg rąbek koronki, który wywinął się podczas układania ciała.
– Ja nic takiego nie ustalałam – rzuciła z wyrzutem w stronę męża. – I nie dam się wciągnąć w odprawianie waszej diabelskiej magii nad moim dzieckiem.
Dusiło ją w piersiach coraz bardziej. Od wycelowanych w nią spojrzeń i widoku martwej Karinki. Gdyby tylko mogła, rozgoniłaby to całe towarzystwo na cztery wiatry. Zostałyby w saloniku tylko we dwie, matka i córka. Tyle rzeczy chciała jej powiedzieć. Kiedy wyrzuciłaby już z siebie wszystko, dołączyliby do nich Rafał i Piotruś. Jej mały chłopczyk, który w całym tym zamieszaniu zszedł na dalszy plan.
Urodzili się jedno po drugim, w odstępie zaledwie kwadransa. Różowe wrzeszczące bąble, podobne do siebie jak dwie krople wody. Mijały lata, a ich buzie wciąż wyglądały jak lustrzane odbicia. Różnili się od siebie jedynie długością włosów i ubrankami. Gdyby nie to, nikt poza rodzicami nie wiedziałby, czy ma do czynienia z dziewczynką, czy z chłopcem.
Teraz jedno z bliźniąt leżało w trumnie, a drugie patrzyło niewiele rozumiejącym wzrokiem po twarzach zebranych. Malec starał się być niezauważalny, a już na pewno nie zamierzał przeszkadzać w rozmowie starszych. Odczekał, aż zapadnie cisza, po czym zachęcony przez jedną z przyjaciółek Dolores podszedł do niej i zajrzał do jej torebki. Miła pani o łagodnym spojrzeniu dobrze wiedziała, że nie przychodzi się do domu, w którym są dzieci, bez czegoś słodkiego. Paczka z mlecznymi krówkami zaszeleściła, a na twarzy chłopca po raz pierwszy tego dnia pojawił się uśmiech.
– Lubię – powiedział szeptem Piotruś. – Mogę dwie?
Oczy mu się świeciły, gdy odchodził z cukierkami w garści. Podszedł do trumny i położył jeden na poduszce, tuż obok głowy Karinki. Z drugim, przeznaczonym dla siebie, usiadł na podłodze, przy nogach jednego ze stołków podtrzymujących drewnianą skrzynię. Nikt nie odważył się zwrócić mu uwagi, że jego ciemnogranatowy garniturek pobrudzi się od kurzu, ani tym bardziej, że martwe dzieci nie jedzą słodyczy.
Beata odczekała, aż Piotruś przełknie krówkę, po czym wyciągnęła ręce, by zabrać go z podłogi. Jej też nie obchodził kurz na garniturku syna, a jedynie jego wierzgające nogi. Wystarczyłoby jedno nierozważne kopnięcie, by trumna osunęła się ze stołka i gruchnęła o podłogę.
Piotruś na widok gestu matki pokręcił przecząco głową. Nie zamierzał opuścić siostry. Byli nierozłączni, dlaczego więc akurat teraz miałby zostawić ją samą? Obiecał, że będzie grzeczny, podwinął nogi pod pośladki i znieruchomiał, jak od niego oczekiwano.
– Powinniśmy zaczynać. – Pilar spojrzała na zegarek, a potem na Beatę. – Możemy? Bo czas leci…
Morawska wzruszyła z rezygnacją ramionami.
– Moje zdanie przestało się liczyć dawno temu.
– Obiecuję, że nie zrobimy jej krzywdy. – Głos Pilar zabarwił się współczuciem. – Po prostu nam zaufaj.
– Macie godzinę. Za równe sześćdziesiąt minut trumna wyjedzie z domu do kaplicy.
– Zdążymy – zapewniła Dolores, po czym obróciła się w stronę Josefy. – Mamá? Estamos empezando, es hora.
Josefa podniosła pooraną zmarszczkami twarz, ledwie widoczną spod żałobnej mantyli. Czarna, gęsta koronka zakrywała jej oczy i policzki. Dostrzec można było jedynie wąskie usta, które poruszały się wraz z wymawianymi słowami modlitwy.
– Es hora, mamá – powtórzyła głośniej Dolores.
Podtrzymywana przez Pilar staruszka dźwignęła się z krzesła. Zaszeleściła swą gęstą, sięgającą podłogi spódnicą, po czym wyjęła z jej płytkiej kieszeni chácaras. Przypominały duże, wypukłe kastaniety. Pilar sięgnęła do swojej torebki i zrobiła to samo. Choć dwie pary kastanietów były w rodzinie Ortegów od pokoleń, miała blade pojęcie o tym, jak ich używać. Postanowiła improwizować; w końcu wybijanie rytmu kołatkami nie może być aż tak trudne. Spojrzała na matkę w oczekiwaniu na sygnał.
Dolores kiwnęła głową, po czym nachyliła się nad trumną. Powiedziała coś szeptem wprost do ucha martwej dziewczynki. Następnie wsunęła dłonie pod jej łopatki i chwyciła mocno, by unoszony tułów dziecka nie wyślizgnął się jej z rąk. Miała w tym wprawę; nie pierwszy raz brała w ramiona któreś z dzieci Beaty i Rafała. Nosiła je od dnia, w którym przyszły na świat. Kiedy podrosły i uznały, że bieganie na własnych nogach podoba im się o wiele bardziej niż noszenie przez nianię, robiła to już znacznie rzadziej. Bywały jednak dni, gdy zmęczone całodzienną zabawą maluchy zarzucały jej na szyję swoje łapki i prosiły, by odniosła je do łóżek.
Teraz przyszło jej unieść Karinkę po raz ostatni. Nie poczuła już na swym policzku jej ciepłego oddechu ani tego, jak dziewczynka zawija na swoim małym palcu lok z jej włosów, układając go nad czołem w siwy, haczykowaty zadziorek. Ciało Karinki było zesztywniałe i nieruchome. I dużo zimniejsze niż jeszcze kilka dni temu.
Kobieta podtrzymała opadającą główkę dziewczynki, jak robią to matki swoim nowo narodzonym dzieciom w obawie, że oderwie się ona od reszty ciała.
– Zaczniemy od pani. – Wycelowała spojrzeniem w przerażoną Beatę, a potem zwróciła się do Rafała: – Na pana też przyjdzie kolej, ale najpierw matka. Proszę ją wziąć.
Nie mogła odmówić. Miałaby odepchnąć od siebie martwe dziecko? Zamanifestować, że to, co każą jej robić, jest obrzydliwe? Uznaliby, że już jej nie kocha, że jej nie zależy. Wyciągnęła więc ręce. Wytrzymaj, powtarzała w myślach, gdy stopy córki uderzyły ją po udach. To wszystko zaraz się skończy. Musisz dać radę, twój synek na ciebie patrzy.
– Niech pani przytuli ją tak jak zwykle – nakazała Dolores. – Powinna leżeć na pani sercu i czuć, jak bije. Tylko ostrożnie, żeby się nie chybotnęła. Nie bać się. Niech się pani nie boi, przecież to pani córka! Ona czuje, że pani drży. Nie trzeba drżeć. Trzeba z nią zatańczyć.
Kiedy niania upewniła się, że ciało Karinki przywarło bezpiecznie do tułowia Beaty, odebrała od Pilar wysłużone chácaras.
– Zajmij się lepiej wstążkami – poleciła Pilar, wskazując na stojący pod krzesłem wiklinowy koszyk. Na jego dnie leżało kilka kolorowych tasiemek z materiału, popisanych ciemnym flamastrem. Pilar chwyciła koszyk i wyjęła pierwszą z nich, po czym podeszła do podtrzymywanego przez Beatę martwego dziecka.
– Na co czekasz? – Dolores oderwała wzrok od sznurków, którymi mocowała chácaras do przegubów swoich rąk. – Zaczynaj. My będziemy grać.
Uderzenie w chácaras nastąpiło, zanim Pilar zdążyła zawiązać wokół stopy Karinki pierwszą wstążkę. Była biała jak bose nóżki dziecka, z których Dolores uprzednio nakazała zdjąć buty i skarpetki. Owinęła tasiemkę wokół kostki i ułożyła ją tak, by ciemny napis był niewidoczny dla żałobników. Jego treść mogła znać tylko zmarła. W końcu to ona miała zanieść prośby żegnających ją osób prosto do nieba.
– Wiąż tak, żeby nie poodpadały – nakazała Dolores, nie przerywając gry na kastanietach. – Mają się mocno trzymać.
Kiedy do pojedynczych stukotów instrumentu dołączyły kolejne dźwięki, wybijane przez Josefę, Pilar wiązała już na stopie dziewczynki kolejną, tym razem czerwoną tasiemkę. Po chwili z nóg Karinki zwisała już barwna tęcza wstążek.
– Dlaczego pani nie tańczy? – Dolores przerwała nagle wystukiwanie melodii i spojrzała z wyrzutem na Beatę. – Trzeba tańczyć wokół trumny. Nie wolno tak stać, taniec matki jest najważniejszy!
Powstrzymując napierający w gardle krzyk, Beata zmusiła się do zrobienia kilku kroków. Nie miała jednak zamiaru podrygiwać do dźwięków muzyki. Czuła, że słabnie, pod jej powieki podeszły ciemne plamy. Zachwiała się na tyle niebezpiecznie, że gdyby nie Rafał, który w ostatniej chwili podbiegł i podtrzymał ją w pasie, runęłaby z martwym dzieckiem na podłogę.
– Oddaj mi ją – usłyszała. – Teraz moja kolej.
Był znacznie silniejszy. Pochwycenie Karinki pod ramiona było dla niego niczym podrzucenie większej lalki.
– Do serca przytul. – Dolores znalazła się w mgnieniu oka przy Morawskim. – Niech pan pamięta, co mówiłam: musi poczuć bicie serca.
Kastaniety znów zadźwięczały, ich głuche postukiwanie wypełniało pokój. Rafał wciąż huśtał w ramionach zmarłą córkę. Dwukrotnie obszedł tanecznym krokiem trumnę, po czym na dany przez Dolores sygnał ułożył dziewczynkę z powrotem na miękkiej poduszce. Dopiero teraz Beata naciągnęła na jej stopy podkolanówki, upychając w nie kolorowe wstążki, i włożyła jej białe pantofelki. Zesztywniałe w stawach ręce dziecka ułożyła tak, by dłonie złączyły się jak do modlitwy, a między palce wsunęła różaniec i obrazek z Matką Boską.
Josefa powoli przestawała uderzać w chácaras. Jej modlitwy przypominające trans cichły. Dolores również odłożyła swój instrument i przyklękła pod trumną. Oparła dłoń o jej brzeg i pochyliła w bólu głowę. Potem do dziecka zbliżyli się wszyscy: Piotruś, dwie przyjaciółki z kółka modlitewnego, Josefa, Beata i Rafał. Jako ostatnia podeszła Pilar. Choć zrobiła to całkiem bezgłośnie, Morawski nie musiał odwracać się przez ramię, by wiedzieć, że stanęła tuż za nim. Zapach jej ciężkich perfum z dodatkiem olejku z drzewa sandałowego rozpoznałby wszędzie. Nie zmieniała go, od kiedy podarował jej pierwszy flakonik półtora roku temu. Powiedziała, że odtąd pozostanie mu wierna. Nie musiał pytać, czy chodzi jej wyłącznie o zapach. To, co było niedopowiedziane, miała wypisane na twarzy.
Źródło: Czarna Owca
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat