Czarny mercedes: przeczytaj fragment książki Janusza Majewskiego
Zanim Janusz Majewski nakręcił film, napisał książkę. Przeczytajcie fragment Czarnego mercedesa.
Zanim Janusz Majewski nakręcił film, napisał książkę. Przeczytajcie fragment Czarnego mercedesa.
Karol słuchał uważnie, nie przerywając jej ani słowem, ona kontynuowała:
– Wyjechałam ze Lwowa jeszcze tego wieczoru, wdowa dała mi trochę pieniędzy i przyjechałam do Warszawy. To było przeszło tydzień temu. Prosto z dworca pojechałam na Madalińskiego. Irracjonalnie myślałam, że nasze mieszkanie czeka tam, zamknięte, tak jak je zostawiliśmy, wyjeżdżając w sierpniu trzydziestego dziewiątego. Wchodząc do bramy, natknęłam się na dozorczynię, na mój widok zbladła, jakby ujrzała upiora.
– Ty żyjesz? Co, uciekłaś z getta?
– Nigdy tam nie byłam.
Zmieszała się i zapytała:
– To wyście nie byli Żydzi? Przepraszam, wszyscy tak mówili...
Wzruszyłam ramionami, ale nic nie powiedziałam.
– To gdzie jesteście? – zapytała.
– Mieszkałam we Lwowie. Ojca i brata bolszewicy wywieźli na Syberię, mama umarła miesiąc temu, zostałam sama, więc przyjechałam tu, myślałam...
– I gdzie ty się teraz podziejesz, biedactwo?! Wasze mieszkanie Niemcy zajęli. Od razu we wrześniu. Masz jakichś krewnych?
– Mam, w Anglii. Tam się urodziłam...
– A to dlatego wyglądaliście na Żydów, tacy obcy... A wy Angliki jesteście, no proszę!
Zaproponowała mi, żebym na razie zatrzymała się u niej, potem może coś mi znajdzie. Spałam u niej w kuchni – mają jeszcze tylko jeden pokoik, w suterynie, typowa służbówka. Jej mąż jest tramwajarzem, pracuje raz rano, raz po południu. Drugiej czy trzeciej nocy coś mnie zbudziło, otworzyłam oczy i zobaczyłam w mroku, że ktoś stoi nieruchomo w otwartych drzwiach do pokoju. Wyczułam, że na mnie patrzy. Z pokoju dobiegało głośne chrapanie dozorczyni. Bardziej się domyśliłam, niż zobaczyłam, że to jej mąż, ten tramwajarz. Oczy przyzwyczajały się do ciemności, już widziałam jego bielejące w mroku długie kalesony. Leżałam bez ruchu, udając, że śpię. Zrobił jeden krok w moją stronę i znowu znieruchomiał. Zastanawiałam się, co mam zrobić. Postanowiłam usiąść nagle na łóżku, kiedy posunie się jeszcze jeden krok. Wtedy nagle ustało chrapanie dozorczyni i rozległ się jej trzeźwy głos:
– Szymon, co się stało?
Poczułam, że drgnął jak smagnięty batem.
– Nic, nic, śpij. Zgaga mnie pali... – Podszedł do kredensu, brzęknął kubkiem, nalał sobie wody z kranu, pił długo, do dna, odstawił kubek i wrócił do pokoju. Cicho zamknął za sobą drzwi. Nie zmrużyłam już oka do świtu. Rano udawałam, że śpię, kiedy ona robiła mu śniadanie. Zachowywali się cicho, mówili szeptem, szanowali mój sen. Kiedy zatrzasnął za sobą drzwi, udałam, że się zbudziłam, wstałam i zaczęłam się myć w miednicy, w tej kuchni. Przyglądała mi się w milczeniu, ale zupełnie bezceremonialnie. Rzecz jasna, to mnie krępowało. Po chwili odezwała się:
– Ty to taka czarna jesteś jak nasza Basia. Co to jest, że niektórzy są tacy smagli, a inni biali jak piekarze? A przecież wszystko to biała rasa, nie? A w końcu: biali, czarni, żółci – to wszystko ludzie, nie? To tylko Niemcom tak się ubzdurało, że są lepsi i gorsi, pany i słudzy! Tym, co u was mieszkają, to słoma z butów wyłazi! Chamy od krów, pewnie ze wsi do woja ich wzięli. Rasa panów!
Aneta zjadła pierwszą kanapkę, drugiej nie tknęła, piła tylko herbatę. Karol przyglądał się jej w milczeniu, przewidując, czym skończy się jej opowieść. Zaczął myśleć, jak rozwiązać problem. Dziewczyna wypiła herbatę i kontynuowała:
– Następnej nocy sytuacja się powtórzyła, ale ja się obudziłam, gdy tylko skrzypnęły drzwi i usiadłam na łóżku. Za- trzymał się i mimo ciemności zobaczyłam, że się zmieszał.
– Nic, nic... Przepraszam, chciałem tylko wody...
Jego głos obudził żonę.
– Szymon, ty weź sody, tak na koniec noża... Stoi w słoiku, przy kuchni.
Pokręcił się trochę jeszcze i wyszedł, a ja znowu nie spałam do rana. Wtedy podjęłam decyzję. Kiedy ona w południe wyszła na bazarek, zabrałam z haczyka klucz od strychu i pojechałam windą na górę. Otworzyłam drzwi z klucza i zjechałam z powrotem. Odwiesiłam klucz na miejsce, nie zabrałam swoich rzeczy, poza paroma drobiazgami, aby myślała, że wyszłam na chwilę, i wróciłam na strych. Znałam to miejsce dobrze z czasów dziecięcych zabaw z Różą, moją przyjaciółką; chowałyśmy się tam przed jej młodszym rodzeństwem, byli naszymi sąsiadami. Jest tam pralnia, duża suszarnia ze sznurami do wieszania wypranej bielizny. Kiedyś wyszłyśmy na dach i odkryłyśmy, że tam jest o jeden właz więcej: od strony strychu były dwa, a na dachu trzy. Zajrzałyśmy do tego trzeciego, była tam mała, niska komórka, dostępna tylko od dachu. Nie wiadomo czemu miała służyć, może na jakieś przybory kominiarskie albo dekarskie, teraz jednak była zupełnie pusta. Wlazłam tam i przesiedziałam do zmroku, wtedy wyszłam napić się wody z kranu w pralni, „pożyczy- łam” sobie jakieś suszące się prześcieradło, znalazłam także stare materace, ściągnęłam to wszystko do mojej komórki i przespałam tam pierwszą noc, na szczęście była ciepła. Rano zdecydowałam się wyjść z kryjówki i pojechać na Żoliborz. Chciałam znaleźć kolegę, właściwie przyjaciela, z którym rozstaliśmy się w sierpniu tuż przed wojną. Przejechałam szczę- śliwie na drugi koniec miasta tramwajem i podeszłam pod dom, gdzie mieszkał, a tam wielka flaga ze swastyką i wartownik przy bramie, więc szybko uciekłam. Postanowiłam wrócić do swojej kryjówki, miałam trochę pieniędzy i chciałam sobie kupić coś do jedzenia, ale nie wiedziałam, gdzie. Natrafiłam tylko na stragan i kupiłam kilo kwaśnych jabłek. Jadąc tramwajem Marszałkowską na Mokotów, dostrzegłam, że tablica pańskiej kancelarii wciąż jest tam, gdzie była przed wojną, bo ja nieraz tędy przechodziłam wtedy... Ale na razie chciałam tylko dotrzeć do tej mojej komórki i, o dziwo, udało mi się bez żadnych przygód. Przesiedziałam tam jeszcze dwa dni, na szczęście miałam w tej pralni wodę i żywiłam się tylko tymi kwaśnymi jabłkami, zresztą z fatalnym skutkiem... Dziś już powiedziałam sobie, trudno, muszę zaryzykować, i przy- jechałam tu... Czy może mi pan jakoś pomóc, panie docencie? Naprawdę nie mam się do kogo zwrócić...
Karol wstał i przeszedł do biurka, wyjął z szuflady szarą kartonową teczkę, otworzył i wyjął jakiś papier. Chwilę milczał, zanim zaczął mówić:
– W pani sytuacji najważniejsza jest zmiana tożsamości. Musimy zdobyć dla pani tak zwane aryjskie papiery, a potem znaleźć lokum i zapewnić środki do życia.
- 1
- 2 (current)
Źródło: Marginesy / fot. Marginesy
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat