Drugi fragment „Broadchurch”
Chwilę po premierze, przedstawiamy drugi fragment powieści "Broadchurch", znanej fanom seriali dzięki produkcji telewizyjnej o tym samym tytule.
Chwilę po premierze, przedstawiamy drugi fragment powieści "Broadchurch", znanej fanom seriali dzięki produkcji telewizyjnej o tym samym tytule.
Wydawnictwo Literackie 18 czerwca wydało powieść Erin Kelly pod tytułem Broadchurch: A Novel. Jest to oczywiście nowelizacja brytyjskiegoBroadchurch kryminalnego pod tym samym tytułem.
Poniżej możecie zapoznać się z informacjami o książce, a także przeczytać jej fragment obejmujący czwarty rozdział powieści. Przypominamy, że w zeszłym tygodniu zamieściliśmy cały trzeci rozdział "Broadchurch".
Małe miasteczko, szokująca zbrodnia i dwójka niedoskonałych śledczych w powieści opartej na fabule bijącego rekordy popularności i wyróżnionego Nagrodą BAFTA brytyjskiego serialu.
Broadchurch… Nikt tutaj nie zagląda przypadkiem. To senne nadmorskie miasteczko, które budzi się tylko w sezonie letnim, niespodziewanie staje się sceną brutalnego morderstwa. Nad brzegiem morza, nieopodal stromego klifu, znaleziono ciało jedenastoletniego Danny’ego Latimera. Społeczność jest wstrząśnięta i oczekuje szybkiego wykrycia sprawcy. Śledztwo prowadzą miejscowa sierżant Ellie Miller oraz nowo przybyły komisarz Alec Hardy przyjęty na stanowisko, na które miała awansować Ellie. Jednakże nie tylko jej urażona ambicja będzie zgrzytem w dochodzeniu. Obaj śledczy mają zupełnie odmienne podejście do sprawy. Ciepła i uczuciowa Ellie odbiera tę zbrodnię bardzo osobiście: zamordowany chłopiec był synem jej najlepszej przyjaciółki. Związana blisko z miejscową społecznością nie wierzy, by mordercą był ktoś z miasteczka. Szorstki i nieuprzejmy Alec podejrzewa każdego, nawet rodziców Danny’ego, i bez skutku powtarza Ellie, że nikomu nie można ufać. Największą nieufność w miasteczku budzi jednak on sam – owiany złą legendą nieudolnie poprowadzonego śledztwa w sprawie równie wstrząsającej zbrodni w Sandbrook.
Rozdział 4
W redakcji „Broadchurch Echo” jak zwykle panuje chaos. Biurka uginają się pod stertami papierów. Nowe lśniące monitory są podłączone do przeciążonego systemu komputerowego, którego nikt od lat nie modernizował. Właśnie nadchodzi Maggie Radcliffe, redaktor naczelna, również od lat ta sama. Pracuje w lokalnych mediach od czasów, kiedy „wytnij-wklej” oznaczało użycie nożyczek i kleju, a palenie przy biurku uważano za zgodne z wymaganiami etykiety. Teraz gdy spod przymrużonych powiek spogląda na spadające dochody ujęte w arkusze Excela, między jej palcami tkwi elektroniczny papieros.
Wchodzi Olly Stevens, ostatni protegowany Maggie. Ciemne włosy ma zmierzwione w sposób, jaki uchodzi jedynie bardzo młodym ludziom. Wygląda na zadowolonego z siebie.
— Reg nie dał rady — informuje, mając na myśli starego fotografa, który obecnie spędza więcej czasu w pubie Red Lion niż za obiektywem. Mimo to Maggie wciąż korzysta z jego usług; w każdy weekend widuje go w supermarkecie, a w Broadchurch troszczą się o swoich. — Więc poradziłem sobie sam z pomocą aparatu w telefonie.
Olly przesyła zdjęcia Toma Millera, z dumą noszącego swój „złoty” medal, z telefonu na ekran komputera. Zebrał dość materiału na dwustronicowy artykuł.
— Och, spójrz tylko na te ich buzie! — zachwyca się Maggie. — Masz niezłe oko.
Wciąż zagląda Olly’emu przez ramię, gdy w jego skrzynce odbiorczej wyskakuje e-mail.
— O mój Boże. — Jego palce zastygają nad myszką. — To z „Daily Mail”. Odpowiedź na moją aplikację.
— Otwórz!
W ułamku sekundy czyta to, co wyświetla się na ekranie, i mina mu rzednie.
— Dranie.
— Och, skarbie — pociesza go Maggie. — Jest całe mnóstwo innych gazet.
— Próbowałem już wszędzie — odpowiada ponuro.
— Jesteś dobry, kwiatuszku. Twój czas jeszcze nadejdzie. Nadejście SMS-a ucina dalsze słowa otuchy. Maggie zerka na swój telefon.
— Yvonne pisze, że z jakiegoś powodu zamknięto plażę. Podjedź tam i sprawdź to, dobrze?
Hardy ponownie tego ranka stoi na szczycie klifu, tym razem w towarzystwie sierżant Miller. Wspięli się tutaj stromą nadbrzeżną ścieżką. Turystów i gapiów trzyma teraz na dystans jedynie policyjna taśma. Hardy nie może uwierzyć, że ludziom wolno się tu zbliżać bez żadnego zabezpieczenia. Cała okolica to jedna wielka śmiertelna pułapka. Podchodzi tak blisko krawędzi, jak pozwala mu na to odwaga. Kilka metrów poniżej porośniętego trawą skraju znajduje się płytki występ, gdzie można się dobrze zastanowić przed ostateczną decyzją.
Kryminalistycy zabezpieczający miejsce zbrodni kucają i czołgają się w swoich białych kombinezonach, czubkami palców szukając tropów pod czujnym okiem Briana Younga. Ściągnięty kaptur i maska świadczą o pozycji mężczyzny; bryza igra z jego czarnymi włosami.
— Jak idzie? — pyta Hardy.
— Wygląda na to, że upadek został upozorowany — odpowiada Brian. W jego głosie słychać pytanie; nie wątpi w to, co mówią mu dowody, raczej zastanawia się nad przyczyną. — Niewłaściwy kąt ułożenia ciała, za bardzo upozowany. Na górze nie znaleźliśmy udeptanej trawy ani śladów poślizgu, żadnych obluzowanych kamieni. Ponadto żadnych włókien czy śladów potwierdzających, że ofiara próbowała się czegoś złapać, ani niczego, co świadczyłoby o trajektorii opadającej.
— Chcesz powiedzieć, że chłopak nie spadł? — pyta Hardy — Mógł skoczyć?
— Mało prawdopodobne, zważywszy na miejsce, w którym został znaleziony, oraz trajektorię klifów. — Brian pokazuje upadek za pomocą obu dłoni. — Moim zdaniem ktoś próbował upozorować wypadek. Wątpię, czy chłopak w ogóle tam był.
— A nie mówiłam? — wtrąca Miller. — Nie Danny. On by tego nie zrobił.
— Wracaj do anatomopatologa i każ mu się sprężyć, nawet jeśli wnioski będą tylko wstępne — Hardy zwraca się do Briana.
Miller i Hardy idą pieszo w dół plaży. Ellie omawia inne drogi, którymi można się dostać z klifów do miasteczka, a komisarz słucha z uwagą. Wciąż nie do końca orientuje się w miejscowej topografii, zaczyna jednak łączyć różne części Broadchurch i wyrabiać sobie poczucie kierunku. Dzięki temu zastygłe wspomnienia z przeszłości pomału ustępują prawdziwemu obrazowi okolicy.
Widziane z góry pojazdy na osiedlu przyczep kempingowych wyglądają jak zabawki. Z bliska to wrażenie wcale nie słabnie. Przed numerem trzecim ponura kobieta z kubkiem w dłoni nachyla się do dużego brązowego psa. Hardy ją zapamiętuje.
Zdezelowany czerwony nissan ze zgrzytem zatrzymuje się tuż za nimi. Zza kierownicy wyskakuje chłopak o brązowych oczach i z uśmiechem rusza w stronę policjantów. Miller przyspiesza kroku, zmierzając do własnego samochodu.
— Chyba cię zna — stwierdza Hardy.
— Ciociu Ellie! — woła chłopak.
Ku rozbawieniu Hardy’ego Miller robi się czerwona. Niepotrzebnie się tak wstydzi; i bez pomocy siostrzeńca doskonale robi z siebie idiotkę.
— Olly Stevens, „Broadchurch Echo” — przedstawia się i to już wcale nie jest zabawne.
— Żadnych oświadczeń na tym etapie śledztwa — automatycznie odparowuje Hardy. Zatrzaskuje za sobą drzwiczki, lecz głos Olly’ego dociera do środka przez opuszczoną szybę.
— Słyszałem, że znaleziono ciało. Czy zostało zidentyfikowane? Proszę? — pyta płaczliwym tonem dzieciaka błagającego o lody.
— Czekaj na oświadczenie, OlMerze — rzuca Miller. Odjeżdżają, zostawiając Olly’ego w chmurze piasku.
Ellie nie pamięta, kiedy ostatnio jechała na Spring Clo-se: szybciej można tam dojść przez boisko piłkarskie, które rozciąga się za ich domami. Przez całą podróż usiłuje skupić się raczej na lusterku, kierunkowskazach i manewrowaniu samochodem niż na tym, co czeka ją na końcu drogi.
Wreszcie zatrzymują się przed domem Latimerów. Ellie zna ten budynek równie dobrze jak własny. Widzi go z kuchennego okna: ona i Joe spędzili w tym domu więcej suto zakrapianych alkoholem niedzielnych popołudni, niż potrafi zliczyć. Mimo to wydaje jej się dziwny, obcy, jak gdyby nigdy wcześniej tu nie była. Czuje się podwójnie odpowiedzialna, jako przyjaciółka i funkcjonariusz policji, właśnie w tej kolejności, dlatego gdy razem z Hardym wysiadają z samochodu, proponuje, że zajmie się tym, ponieważ zna rodzinę.
— Przy ilu takich sprawach pracowałaś? — pyta Hardy. Ellie ma wrażenie, że skurczyła się do kilku centymetrów.
— To moja pierwsza.
— Nie będziesz w tym lepsza ode mnie. Nawet nie próbuj.
— Sir, pan nie wie, jak pracuję! — Traktuje jej siłę, czyli umiejętność odnalezienia spokoju w chaosie, jakby to była achillesowa pięta.
Hardy punktuje, a szkockie „r” nadaje jego słowom ostrość.
— Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest uprowadzenie. Czy chłopak został porwany, a jeśli tak, to przez kogo? Obserwuj ich. Każdy ruch. Powiedz mi o wszystkim, co ci nie pasuje. Im bliższy związek z ofiarą, tym większe prawdopodobieństwo winy. Nie patrz na mnie w ten sposób.
Ellie nawet nie wiedziała, że to robi.
Latimerowie czekają w środku, na kanapie. Beth, Mark, Chloe — wciąż ubrana w szkolny mundurek — oraz Liz. Beth dygoce, jej dłonie co chwilę wędrują od brzucha do ust i z powrotem. Mark zastygł, jakby wcale nie oddychał.
Hardy odsuwa krzesło od stołu i siada twarzą do nich. Ellie jest zaskoczona uczuciem, jakie ją ogarnia: nie chce, żeby komisarz się do nich zbliżał.
— Dziś rano na plaży znaleziono ciało chłopca.
Ellie po raz pierwszy słyszy tę formułkę z cudzych ust. Eufemizm, pierwotnie ułożony z taką starannością, teraz służy jedynie do zadawania bólu i grania na zwłokę.
— To Danny, prawda? — szlocha Beth. — Widziałam jego buty.
Liz kreśli znak krzyża.
— Mnóstwo dzieciaków ma takie buty — stwierdza Mark, po czym zwraca się do Hardy’ego. — Przepraszam, niech pan mówi.
— Sądzimy, że to ciało Danny’ego — ciągnie Hardy Ellie czeka na kondolencje, ale nie, to już wszystko. Nagi, brutalny fakt.
— Ellie, czy to był on? — pyta Beth.
Gdy Ellie kiwa głową w odpowiedzi, Beth pada, jak gdyby ktoś przerwał jej rdzeń kręgowy, z ustami rozciągniętymi w niemym krzyku. Chloe wydaje z siebie odgłos, jakby się dławiła, i patrzy na ojca oczami wielkimi od strachu. Mark obejmuje żonę ramieniem, a ta wtula się w jego pierś. Lewą ręką szuka Chloe i Liz, raz za razem mamrocząc żałosne kłamstewko, że wszystko będzie dobrze.
Zmartwiała Ellie patrzy bezradnie, jak chwytają się kurczowo siebie nawzajem, nadzy w swej rozpaczy, niczym przerażający portret rodziny, która już nigdy nie będzie kompletna. Łzy palą ją w głębi czaszki. Zastanawia się, jak zdoła je powstrzymać, lecz wtedy obraz się rozmywa i Ellie zdaje sobie sprawę, że poniosła porażkę.
Filiżanka herbaty. Tylko to przychodzi jej do głowy. Czuje się jak policjantka z lat siedemdziesiątych, kiedy przetrząsa szafki kuchenne w poszukiwaniu cukru.
Łzy zdumiewająco szybko ustępują niemej rozpaczy. Beth i Chloe trzymają się za ręce tak mocno, że czubki ich palców purpurowieją od uwięzionej krwi.
— Czy to był wypadek? — pyta Beth. — Czy Danny spadł? Zwraca się do Ellie, lecz to Hardy jej odpowiada.
— Jeszcze tego nie wiemy. Przychodzi państwu do głowy, czego mógł szukać na klifach zeszłej nocy albo dzisiaj rano?
— Nie miał czego — odpowiada Beth.
— Ale jednak czegoś szukał — warczy Mark.
Hardy gwałtownie unosi brwi. Ellie już chce wyjaśnić, że Mark wcale nie jest taki groźny na jakiego wygląda, lecz wtedy przypomina sobie, jak rano krzyczał w furgonetce na Nigela, i po jej brzuchu rozlewa się chłód.
— Jak przez ostatnich kilka dni zachowywał się Danny? — wypytuje Hardy. — Coś go dręczyło?
— Nie zabił się, jeśli to chce pan zasugerować — odparowuje Mark. — Nie zrobiłby tego. Wie, że z nami może rozmawiać o wszystkim.
— Zachowywał się po prostu... normalnie — dodaje Beth. Ostatnie słowo brzmi dziwnie, jakby zdawała sobie sprawę, że już nigdy nie odniesie się do jej życia.
— Kiedy widzieliście go po raz ostatni? — Hardy nie ustępuje.
— Zajrzałam do niego wczoraj wieczorem, około dziewiątej. Leżał w łóżku i czytał. A dzisiaj rano... — Beth mówi łamiącym się głosem, a Ellie pęka serce, gdy widzi jej narastające poczucie winy. — Danny wstaje i wychodzi przed wszystkimi, żeby roznieść gazety. Ale dzisiaj nie zjawił się w pracy. — Spogląda na Hardy’ego.
Ellie wyczytuje z jej twarzy ślepe zaufanie i jeszcze bardziej podupada na duchu. Teraz to nie najlepszy moment, ale prędzej czy później będzie musiała opowiedzieć Beth o ostatnim śledztwie Hardy’ego. Nienawidzi go za to, że przez niego znalazła się w trudnej sytuacji.
Hardy zapisuje coś ołówkiem w notesie.
— Jakieś ślady włamania lub walki w domu?
— Żadnych. — Mark zachowuje się, jakby to było idiotyczne pytanie. Zapada cisza. — Chcę zobaczyć ciało.
Pięć par oczu obraca się w jego stronę.
— Możecie się mylić. — Wzrusza ramionami. — Dlatego chcę się upewnić. Chcę go zobaczyć.
Źródło: Wyd. Literackie
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat