ABC
To z całą pewnością była gorąca noc dla amerykańskiej opinii publicznej. Jimmy Kimmel wrócił na antenę i - jak wszystko na to wskazuje - porwał tłumy mocnym przekazem płynącym ze swojego monologu otwierającego nowy odcinek. Zawieszony 6 dni wcześniej prezenter we wzruszających słowach skomentował śmierć Charliego Kirka, ale i w brawurowy sposób bronił wolności wypowiedzi, krytykując działania Donalda Trumpa. Tymczasem prezydent USA znów grozi komikowi.
Przywitany owacją na stojąco i okrzykami radości Kimmel na początku wystąpienia odniósł się do zdjęcia z anteny i późniejszego na nią powrotu legendarnego Jacka Parra w latach 60., by następnie podziękować innym prezenterom late show, swoim fanom, wszystkim zwolennikom wolności słowa i "mojemu staremu kumplowi, Tedowi Cruzowi" - znanemu politykowi amerykańskiej prawicy, który nieoczekiwanie skrytykował decyzję o zawieszeniu emisji "Jimmy Kimmel Live!". W programie pojawił się także zajadły krytyk administracji Trumpa, Robert De Niro, który wcielił się w postać powiązaną z Federalną Komisją Łączności:
To tylko ja, Jimmy, przewodniczący FCC, delikatnie sugerujący, żebyś się zamknął.
Wzruszony prezenter nawiązał do śmierci Kirka i pochwalił postawę jego żony
Prezenter w pewnym momencie stwierdził, że "nasz rząd nie może kontrolować tego, co mówimy, a czego nie mówimy w telewizji", by później - będąc ewidentnie wzruszonym - nawiązać do śmierci działacza politycznego Charliego Kirka:
Nigdy nie miałem zamiaru bagatelizować morderstwa młodego mężczyzny. Nie uważam, żeby było w tym cokolwiek zabawnego. W dniu, w którym został zamordowany, opublikowałem wiadomość na Instagramie, przesyłając wyrazy wsparcia jego rodzinie i prosząc o współczucie - i mówiłem to szczerze. Nadal tak uważam. Nie było też moim zamiarem obwiniać jakiejkolwiek konkretnej grupy za działania osoby, która była ewidentnie głęboko zaburzona psychicznie. To w rzeczywistości było zupełnym przeciwieństwem tego, co chciałem przekazać. Jednak rozumiem, że dla niektórych moja wypowiedź mogła wydać się albo nie na miejscu, albo niejasna - a może i jedno, i drugie. I jeśli ktoś uważa, że wskazałem palcem winnych - rozumiem, dlaczego jesteście zdenerwowani.
Komik dodał:
Gdyby sytuacja była odwrotna, istnieje duże prawdopodobieństwo, że sam czułbym się tak samo. Mam wielu przyjaciół i członków rodziny po drugiej stronie barykady, których kocham i z którymi pozostaję blisko, mimo że kompletnie nie zgadzamy się politycznie. Nie sądzę, by morderca, który zastrzelił Charliego Kirka, reprezentował kogokolwiek. To była chora osoba.
Kimmel pochwalił również postawę wdowy po Kirku, Eriki, która w weekend przebaczyła mordercy swojego męża:
To jest przykład, za którym powinniśmy podążać. Jeśli wierzysz w nauki Jezusa, tak jak ja, to właśnie one się tam objawiły - bezinteresowny akt łaski i przebaczenia od pogrążonej w żałobie wdowy. Głęboko mnie to poruszyło. Jeśli jest cokolwiek, co powinniśmy wynieść z tej tragedii na przyszłość, mam nadzieję, że właśnie to.
Kimmel o prezydencie USA: "Zrobił wszystko, żeby mnie skasować"
Następnie prezenter znów przeszedł do kwestii wolności słowa:
Wierzę, że możemy żyć w kraju, który pozwala nam prowadzić taki program jak ten. Miałem okazję spotkać się i spędzić czas z komikami i gospodarzami talk-show z krajów takich jak Rosja czy niektóre państwa Bliskiego Wschodu. Mówili mi, że za żartowanie z władzy trafiliby do więzienia - a nawet gorzej. Oni wiedzą, jakie mamy tutaj szczęście. Nasza wolność słowa to coś, co najbardziej podziwiają w tym kraju, i muszę ze wstydem przyznać, że sam to uważałem za coś oczywistego - aż do momentu, gdy zdjęto z anteny mojego przyjaciela Stephena Colberta i próbowano zmusić lokalnych nadawców, którzy emitują nasz program w waszych miastach, do usunięcia również mojego show z ramówki. To nie jest legalne. To nie jest amerykańskie. To jest nieamerykańskie.
Kimmel nie przestał żartować z Donalda Trumpa, zauważając, że jego działania na pewno pomogły w zwiększeniu oglądalności wczorajszego odcinka:
Zrobił wszystko, żeby mnie "skasować". Zamiast tego zmusił miliony ludzi do obejrzenia programu. To kompletnie obróciło się przeciwko niemu. Może będzie musiał ujawnić akta Epsteina, żeby odwrócić naszą uwagę od tego.
Gospodarz "Jimmy Kimmel Live!" przyznał, że miał ogromny problem z decyzją o zdjęciu jego programu z anteny:
Nie zgadzałem się z tą decyzją i im to powiedziałem — odbyliśmy wiele rozmów. Przedstawiłem swój punkt widzenia, oni przedstawili swój. Przegadaliśmy to. Na koniec, mimo że wcale nie musieli tego robić - naprawdę nie musieli, to przecież ogromna korporacja, mamy krótką pamięć, a ja jestem tylko maleńką częścią Disneya - pozwolili mi wrócić. I dziękuję im za to.
Trump: "Niech Kimmel gnije w kiepskich wynikach oglądalności"
Jeszcze przed emisją nowego odcinka do powrotu Kimmela w swoich mediach społecznościowych odniósł się Donald Trump:
Nie mogę uwierzyć, że ABC Fake News znowu dało pracę Jimmy'emu Kimmelowi. Biały Dom został poinformowany przez ABC, że jego program został anulowany! Coś się wydarzyło między tamtym czasem a teraz, bo jego publiczność ZNIKNĘŁA, a jego „talent” nigdy nie istniał. Dlaczego mieliby chcieć z powrotem kogoś, kto radzi sobie tak słabo, kto nie jest zabawny i kto naraża stację na niebezpieczeństwo, promując w 99% pozytywnie demokratyczne ŚMIECI? On jest kolejnym przedłużeniem Partii Demokratycznej, a według mojej wiedzy to stanowiłoby poważny, nielegalny wkład w kampanię wyborczą. Myślę, że przetestujemy ABC w tej sprawie. Zobaczymy, jak nam pójdzie. Ostatnim razem, gdy się za nich zabrałem, dali mi 16 milionów dolarów. Ta sprawa wygląda na jeszcze bardziej dochodową. Prawdziwa banda nieudaczników! Niech Jimmy Kimmel gnije w swoich kiepskich wynikach oglądalności.
