Cele więzienne w Hagenburgu są pełne heretyków. Nie ma już tam miejsca. U bram miasta nowo przybyli zostają skierowani do zamku Kronenweiler oddalonego o kolejne dwie godziny męczącej drogi. Ta wiadomość nie wzbudziła zadowolenia. Okrążają miejskie mury, aż do Bramy Mogunckiej, i ruszają przez świeżo obsiane pola. To trzeci dzień łapanki heretyków. Przez pierwsze dwa dni Manfred i jego towarzysze z milicji zostali wyznaczeni do akcji w mieście. Przed świtem dostali listę nazwisk i zgodnie z rozkazem ruszyli od drzwi do drzwi. Niektóre nazwiska nie wzbudziły ich zdziwienia. Czarna owca, odmieniec, osoby, które ludzie mają na językach – ta jest czarownicą, ten od lat nie był w kościele, tamten ma kobolda w piwnicy. O wielu zaś nigdy nie słyszeli – w końcu Hagenburg jest dużym miastem. Niektórzy na liście są im znani: porządni ludzie, sklepikarze, miłe starsze panie, dzieci. Ale kimże są, żeby kwestionować wytyczne Świętego Kościoła – Matki, zwłaszcza gdy zarabiają dziesięć pensów dziennie? Niektórzy słuchają, co się im komunikuje, w milczeniu kiwają głową, zabierają tobołek, w nim kilka ubrań i kromkę chleba, a potem wyciągają ręce do kajdan. Inni krzyczą i zawodzą. Są też tacy, którzy wyskakują przez okno i mimo skręconych kostek uciekają półnadzy ulicami. Trzeba ich gonić. Oczywiście kapitan milicji wystawił wartowników przy czterech bramach miasta, mają powstrzymywać zbiegów. Mimo to niektórym się udało. Wskoczyli do Ehle i popłynęli na bagna, inni zsunęli się po linach spuszczonych z miejskich murów i uciekli przez pola. Pochowali się w piwnicach, w beczkach albo pod workami na wozach i zostali wywiezieni na wzgórza. Jednakże większość znalazła się pod strażą i trafiła do ciasnych więziennych cel burmistrza. Manfred idzie obok jednego z wozów wiozących kobiety tkaczy, swoją wycieńczoną szkapę prowadzi za kantar. Na wozie jadą dwie siostry, młodsza jest dość ładna, przyciąga wzrok, starsza natomiast przepiękna, tak urodziwej kobiety nigdy nie widział. Wciąż mimowolnie na nią spogląda. Wiatr przycicha, gromadzą się chmury i zasłaniają słońce. Zamek Kronenweiler wznosi się ponad spiczastymi dachami wiejskich chat i splątanymi winoroślami na jałowych, brunatnych polach. Wiosna w tym roku jak zwykle przyszła i odeszła, rozwinęły się liście, a potem drżące opadły. Bramy zamku się otwierają, dzień pracy dobiega końca. Na dziedzińcu dziesiątki więźniów kulą się w namiotach ze skór. Pośrodku koryto na wodę dla bydła. Każdy z nich trzyma mały bochenek chleba od zamkowego piekarza, który stoi tam w wełnianym płaszczu i fartuchu przy koszach z pieczywem. To gratka dla jego małego interesu. Kowale za kajdany, wartownicy za pełnienie straży, piekarze za więzienny chleb, mnisi i świeccy bracia za pełnienie roli inkwizytorów, furmani, barkarze, handlarze drewnem, płatnerze, stajenni na targu rybnym, którzy wypożyczyli Manfredowi bezużyteczną szkapę – przez pulchne palce sług Kościoła do rąk rzeszy pomocników i współpracowników płyną szylingi i pensy, a Kościół wyciąga z popiołu po stosach złoto zrabowane z domów, gospodarstw i pól. W sumie opłacalny interes. † † †[…] Niedługo potem zaczęli palić na stosach heretyków. Mój Manfred został powołany do miejskiej milicji, co w zasadzie sprowadzało się do tego, że jeden dzień na siedem spędzał na udawaniu, że nocą patroluje ulice, podczas gdy tak naprawdę siedział w wartowni, pił i grał na pieniądze z innymi nocnymi stróżami. Ale teraz został wezwany do zakuwania heretyków w kajdany i doprowadzania ich do miejsc, w których w zamknięciu czekali na osądzenie. Nie była to z pewnością przyjemna praca, ale dobrze płatna. Co więcej, Manfred uważał ich za wrogów Kościoła i twierdził, że ktoś musi się z nimi rozprawić, więc równie dobrze tym kimś może być on. W mieście mieszkałam od niedawna i nie zdążyłam się jeszcze do niego przyzwyczaić w czasie pokoju, a tu wybuchła wojna. Wykopano rów przy Bramie Mogunckiej, wzniesiono tam ogromny stos i wrzucano w ogień skazanych heretyków. Wielu mieszkańców poszło się przyglądać, ale ja nie miałam ochoty. Jako dobra młoda żona czekałam w domu, aż mąż wróci z pracy, a potem uspokajałam go jak potrafiłam, bo pracę w tamtych czasach miał przygnębiającą. Wiedziałam, że mierzi go zakuwanie ludzi w kajdany, ale po pewnym czasie zorientowałam się, że on i jego ojciec martwią się czymś jeszcze. Ci dwaj głupcy myśleli, że jestem wiejskim tłumokiem i niczego nie zrozumiem, więc mi nie powiedzieli. Szkoda. Mój Manfred przekonał się później, że mam głowę nie od parady, że potrafię rozwiązywać zagadki i wyprowadzać nas z zakrętów, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedział. Nie ufał mi. Tym bardziej szkoda. A zatem pewnego ranka – właśnie świtało i odezwał się dzwon katedry – rozległo się pukanie do drzwi. Potem walenie i krzyki. Mój Manfred najwyraźniej wiedział, co się święci, bo od razu mnie złapał w ramiona. „Z miłości do Boga obiecaj, że będziesz milczeć, nie odezwiesz się ani słowem” – powiedział. Kiwnęłam głową, chociaż serce szamotało mi się jak zając w sidłach. Manfred pokiwał głową, pocałował mnie delikatnie i… wsadził do skrzyni na wiano! Umieścił wełnianą pończochę w zamku, żeby się nie zatrzasnął i żeby została szpara, przez którą będę mogła oddychać, a później unieść wieko i wyjść. Potem włożył koszulę i wyszedł do żołnierzy stojących na zewnątrz. Usłyszałam, jak któryś odczytał: „Manfredzie Gerber starszy i Manfredzie Gerber młodszy, jesteście oskarżeni o popełnienie ciężkiego grzechu herezji”. Pośpiesznie przeszukali dom, ale mój Manfred powiedział: „Przysięgam, że pojechała do swojej wioski zobaczyć się z siostrami”. Nie znaleźli mnie. W domu zapadła cisza, po pewnym czasie również na ulicy. Wydostałam się ze skrzyni jak mysz z nory, usiadłam na naszym łóżku i nie wiedziałam, co począć. Najpierw pomyślałam o moich braciach, że może mogliby mi pomóc, ale byłam już dorosłą i zamężną kobietą, więc nie powinnam wypłakiwać się jak mała dziewczynka przed mężczyznami z rodziny. Nie wiem dlaczego, ale do głowy przyszła mi myśl: zobaczyć na własne oczy, co się dzieje. Kim są ci heretycy i kim są ludzie, którzy ich palą. Ubrałam się, wyszłam na opustoszałe ulice i skierowałam się w stronę dymu, rowu i ognia. † † †
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj