Odyseja kosmiczna 2061: przeczytaj fragment powieści SF w dniu premiery
Do księgarń trafiło właśnie nowe wydanie Odysei kosmicznej 2061 autorstwa Arthura C. Clarke'a. Mamy dla was fragment tej książki.
Do księgarń trafiło właśnie nowe wydanie Odysei kosmicznej 2061 autorstwa Arthura C. Clarke'a. Mamy dla was fragment tej książki.
2. Pierwszy rzut okaTo nieprawda, że trzeba opuścić Ziemię, aby w pełni docenić wspaniałość niebios. Nawet w kosmosie panorama gwiazd nie robi większego wrażenia niż podobny widok z wysokiej góry, podziwiany w idealnie pogodną noc, z dala od
jakichkolwiek sztucznych źródeł światła. Wprawdzie bez woalu atmosfery gwiazdy wydają się jaśniejsze, lecz ludzkie oko nie specjalnie rejestruje tę różnicę, fascynująca możliwość ogar nięcia jednym spojrzeniem połowy sfery niebieskiej zaś jest czymś, na co żadne okno nie daje szans.
Niemniej Heywood Floyd zwykł cieszyć oczy widokiem ze swojego apartamentu, zwłaszcza gdy okna znajdowały się w zacienionej strefie kosmicznego szpitala. Wówczas prostokątne ramy wypełniały się blaskiem gwiazd, planet i mgławic, czasem zaś pojawiał się przyćmiewający wszystko Lucyfer, nowy rywal Słońca.
Około dziesięciu minut przed początkiem sztucznej nocy wyłączał wszystkie światła, w tym nawet czerwone światło awaryjne, aby oczy dostosowały się do ciemności. Trochę późno, jak na inżyniera kosmicznego, ale w końcu docenił zalety uprawiania obserwacji astronomicznych gołym okiem i teraz potrafił zidentyfikować wszystkie konstelacje, nawet jeśli był w stanie dostrzec tylko ich drobną część.
Gdy w maju kometa zbliżyła się do orbity Marsa, prawie każdej nocy sprawdzał jej położenie na mapach gwiezdnych i chociaż łatwo mógłby ją dostrzec za pomocą zwykłej lornetki, wytrwale próbował namierzyć ją nieuzbrojonym okiem. Był ciekaw, czy jego starzejące się źrenice temu podołają, sam postawił sobie to wyzwanie. Dwóch astronomów z obserwatorium na Mauna Kea twierdziło, że udała im się już ta sztuka, ale nikt im nie wierzył. Gdy któryś z pacjentów szpitala zgłaszał to samo, był traktowany z jeszcze większym sceptycyzmem.
Dzisiaj jednak przewidywano, że kometa stanie się obiektem co najmniej szóstej wielkości i mogło dopisać mu szczęście. Odszukał prostą biegnącą między Gammą i Epsilonem, a potem przeniósł spojrzenie na wierzchołek wyimaginowanego trójkąta równobocznego z taką nadzieją, jakby naprawdę był w stanie sięgnąć wzrokiem do krańców Układu Słonecznego. I była tam! Taka sama jak wówczas, gdy zobaczył ją pierwszy raz siedemdziesiąt sześć lat wcześniej. Niepozorna, ale nie do pomylenia z niczym innym. Gdyby nie wiedział dokładnie, gdzie szukać, pewnie by jej nie zauważył lub uznał za poblask odległej mgławicy.
Widziana gołym okiem przedstawiała się jako maleńka, idealnie okrągła plamka rozmytego blasku i choć bardzo się starał, nie był w stanie dostrzec żadnego śladu ogona. Ale mała flotylla sond eskortujących kometę od miesięcy zarejestrowała już pierwsze erupcje pyłu i gazu, które szybko wzbogaciły obiekt o jasny pióropusz rozciągający się na tle gwiazd i skierowany ku Słońcu, które kiedyś zrodziło tę kometę. Podobnie jak wszyscy inni, Heywood Floyd obserwował przemianę zimnego i ciemnego, chociaż nie całkiem czarnego jądra, która zaczęła zachodzić pośród wewnętrznych planet. Po siedemdziesięciu latach głębokiego zamrożenia złożona mieszanina wody, amoniaku i innych zlodowaciałych substancji zaczęła topnieć i bulgotać. Latająca góra, z grubsza mająca kształt i rozmiary Manhattanu, wykonywała pełen obrót na kosmicznym grillu co pięćdziesiąt trzy godziny. Gdy ciepło Słońca coraz bardziej przenikało przez jej powłokę, zaczynała przypominać nieszczelny kocioł parowy. Z jej wnętrza wydobywały się opary i strumienie wody wymieszanej z pyłem i wszelkimi dekoktami najróżniejszej chemicznej proweniencji. Ich ujścia znajdowały się w kilku małych kraterach; największy z nich, wielkości mniej więcej boiska piłkarskiego, wybuchał regularnie około dwóch godzin po lokalnym świcie. Wyglądało to jak erupcje ziemskich gejzerów i krater od razu został ochrzczony Old Faithful.
Floyd już wtedy fantazjował, że chciałby stanąć na jego krawędzi i poczekać tam na wschód Słońca nad ciemnym i nierównym krajobrazem, którego sporo obrazów napłynęło już z głębi próżni.
Wprawdzie nikt nie zapowiadał, że pasażerowie, w przeciwieństwie do załogi i personelu naukowego, będą mogli opuścić statek, ale z drugiej strony otrzymana umowa nawet małym druczkiem im tego nie zabraniała.
Niełatwo im będzie mnie powstrzymać, pomyślał Floyd. Na pewno nadal zdołam wcisnąć się bezpiecznie w skafander.
A jeśli nie…
Przypomniał sobie, że kiedyś przeczytał, jak pewien gość w Tadź Mahal miał powiedzieć, iż „bez wahania oddałby życie za taki pomnik”.
Floyd zadowoliłby się kometą Halleya.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat