Piorun kulisty Cixina Liu: przeczytaj początek powieści SF
Piorun kulisty, nowa powieść SF autorstwa Cixina Liu, trafi do księgarń w przyszłym tygodniu. Dla zaostrzenia apetytów mamy dla was początek tek książki. Miłej lektury!
Piorun kulisty, nowa powieść SF autorstwa Cixina Liu, trafi do księgarń w przyszłym tygodniu. Dla zaostrzenia apetytów mamy dla was początek tek książki. Miłej lektury!
Dziwne zjawiska I
Latem po drugim roku studiów udałem się w podróż do domu, by go wynająć i w ten sposób zdobyć pieniądze na opłacenie przyszłego czesnego.
Kiedy tam dotarłem, było już ciemno, musiałem więc otworzyć drzwi i wejść do środka po omacku. Po włączeniu światła ukazała się dobrze mi znana scena. Był tam nadal stół, na którym owej feralnej nocy, kiedy zerwała się burza, leżał tort urodzinowy, wokół niego wciąż stały trzy krzesła, jakbym wyjechał dopiero wczoraj. Usiadłem wyczerpany na kanapie i gdy rozejrzałem się po domu, poczułem, że coś jest nie tak. Uczucie to było najpierw nieokreślone, ale kiedy stopniowo nabrało kształtu jak podwodna rafa ukazująca się we mgle, nie mogłem go uniknąć, tak samo jak statek tej rafy.
W końcu odkryłem jego źródło – wszystko wyglądało tak, jakbym wyjechał stamtąd wczoraj.
Obejrzałem stół. Była na nim cienka warstewka kurzu, o wiele za cienka jak na dwa lata, które spędziłem poza domem.
Poszedłem do łazienki, by zmyć z twarzy brud i pot. Gdy włączyłem światło, zobaczyłem się wyraźnie w lustrze. O wiele za wyraźnie. Lustro nie powinno być takie czyste. Dobrze pamiętałem, jak pewnego roku, kiedy byłem jeszcze w szkole podstawowej, wyjechałem z rodzicami na wakacje. Chociaż nie było nas tylko miesiąc, to po powrocie narysowałem palcem figurę w kurzu pokrywającym lustro. Teraz kilka pociągnięć palca nie zostawiło na nim ani śladu.
Odkręciłem kran. Po dwóch latach powinna była pocieknąć z niego rdzawa woda, ale ta, która wypłynęła, była czysta.
Po umyciu twarzy wróciłem do salonu i zauważyłem coś innego – dwa lata wcześniej, kiedy miałem już wyjść, przed zamknięciem drzwi rozejrzałem się po całym pokoju, by mieć pewność, że przypadkiem czegoś nie zapomniałem zabrać, i spostrzegłem stojącą na stole szklankę. Pomyślałem, że warto ją odwrócić do góry dnem, by nie zbierał się w niej kurz, ale ponieważ miałem w ręku bagaż, porzuciłem tę myśl. Doskonale pamiętałem ten szczegół.
Tymczasem teraz szklanka stała do góry dnem!
Akurat wtedy przyszli sąsiedzi, by sprawdzić, dlaczego pali się światło. Powitali mnie słowami zazwyczaj kierowanymi do sieroty, który wyjechał na studia, i obiecali, że zajmą się wynajęciem domu, a gdybym nie mógł wrócić po ich ukończeniu, pomogą mi uzyskać za niego dobrą cenę.
– Wygląda na to, że od mojego wyjazdu poprawił się stan środowiska – powiedziałem mimochodem, gdy rozmowa zeszła na to, co się od tamtej pory zmieniło.
– Poprawił się? Idź do okulisty! W ubiegłym roku ruszyła elektrownia obok destylarni i teraz jest dwa razy więcej kurzu, niż było! Ha! Czy w tych czasach gdziekolwiek się coś poprawia?
Zerknąłem na stół z cienką warstwą kurzu i nic nie powiedziałem, ale kiedy odprowadzałem ich do wyjścia, nie mogłem się powstrzymać od spytania, czy któryś z nich nie ma kluczy do mojego domu. Popatrzyli na siebie ze zdziwieniem i odpowiedzieli, że na pewno nie. Wierzyłem im, bo w sumie było pięć kluczy, z czego trzy nadal pasowały. Kiedy przed dwoma laty wyjeżdżałem z domu, wziąłem wszystkie – ten, który miałem teraz, i dwa daleko stamtąd, w moim pokoju w akademiku.
Po wyjściu sąsiadów zbadałem okna – wszystkie były dobrze zamknięte, bez żadnych śladów włamania.
Pozostałe dwa klucze mieli przy sobie rodzice, ale tamtej nocy się stopiły. Nigdy nie zapomnę, jak w popiołach rodziców znalazłem dwie bezkształtne bryłki metalu. Te stopione i ponownie zastygłe klucze spoczywały w moim akademiku jako pamiątki po tej fantastycznej energii.
Siedziałem przez chwilę, po czym zabrałem się do selekcjonowania rzeczy, które zabiorę ze sobą, i tych, które zostawię w schowku, gdy wynajmę dom. Najpierw spakowałem akwarele ojca, należące do niewielu rzeczy, które chciałem zachować. Zdjąłem te, które wisiały na ścianach, potem wyjąłem pozostałe z szafki i włożyłem wszystkie do kartonowego pudła. Wtedy zobaczyłem jeszcze jedną, leżącą na dolnej półce biblioteczki. Była odwrócona tyłem do góry i dlatego wcześniej jej nie zauważyłem. Kiedy zerknąłem na nią przed włożeniem do kartonu, przykuła moją uwagę.
Był to pejzaż przedstawiający widok z wejścia do naszego domu na okolicę. Otoczenie było monotonne: kilka szarych czteropiętrowych budynków bez wind i kilka rzędów topoli, które z powodu pokrywającego je kurzu wydawały się martwe… Jako trzeciorzędny artysta amator mój ojciec był leniwy. Rzadko wychodził, by malować z natury; zadowalał się otaczającymi go bezbarwnymi scenami. Mawiał, że nie ma matowych kolorów, są tylko przeciętni malarze. On sam do nich należał, a te bezbarwne sceny, które na jego mdłych obrazach wyglądały jeszcze bardziej drętwo niż w rzeczywistości, wiernie oddawały codzienne życie w tym zapyziałym północnym miasteczku. Malowidło, które trzymałem w ręku, było takie samo jak wiele innych znajdujących się już w kartonie – nie było w nim niczego, co by zasługiwało na pochwałę.
Jednak coś na nim zauważyłem – wieżę ciśnień, namalowaną trochę żywszymi kolorami niż budynki wokół niej, wyrastającą z otoczenia niczym kielisznik. Naprawdę nic szczególnego, zważywszy, że rzeczywiście stała tam taka wieża. Spojrzałem przez okno na wysoką budowlę na tle świateł miasta.
Tyle tylko, że została ukończona już po moim wyjeździe na studia. Kiedy opuszczałem miasto dwa lata wcześniej, była gotowa dopiero w połowie i otoczona rusztowaniami.
Zadrżałem i akwarela wysunęła mi się z ręki. Wydało mi się, że tej letniej nocy wpadł do domu powiew zimnego powietrza.
Wcisnąłem obraz do pudła, zamknąłem szczelnie wieko, a potem zacząłem pakować pozostałe rzeczy. Starałem się skupiać uwagę na tym, co robię, ale mój umysł był jak igła zawieszona na włóknie, a pudło jak magnes. Przy pewnym wysiłku udawało mi się odwrócić kierunek wychylenia igły, ale gdy tylko pozostawiałem ją samą sobie, znowu zwracała się w tamtą stronę. Padał deszcz. Jego krople stukały lekko o parapet, ale mnie się wydawało, że ten dźwięk dochodzi z pudła… W końcu nie mogłem już dłużej wytrzymać, podbiegłem do pudła, otworzyłem je, wyjąłem obraz i zaniosłem do łazienki, uważając, żeby był odwrócony tyłem. Potem wziąłem zapalniczkę i podpaliłem jego jeden róg. Kiedy spaliła się mniej więcej jedna trzecia akwareli, poddałem się i odwróciłem ją przodem. Wieża ciśnień wyglądała jeszcze bardziej realistycznie niż przedtem i zdawała się wystawać z powierzchni obrazu. Patrzyłem, jak pochłania ją płomień, który wydobywał z niej dziwne, uwodzicielskie kolory. Opuściłem ostatni kawałek do umywalki, poczekałem, aż spali się do reszty, a potem odkręciłem kurek i spłukałem popiół do kanalizacji. Kiedy zamknąłem kran, mój wzrok przyciągnęło coś na brzegu umywalki, czego nie zauważyłem, kiedy myłem twarz.
Kilka włosów. Długich włosów.
Były zupełnie siwe, niektóre tak białe, że stapiały się z umywalką, inne na wpół białe, ale moją uwagę przyciągnęły czarne. Na pewno nie były to moje włosy sprzed dwóch lat. Nigdy nie miałem takich długich i w ogóle ani jednego siwego. Ostrożnie podniosłem jeden, na pół czarny, na pół biały.
„…wyrwij jeden, a odrośnie siedem…”
Odrzuciłem go, jakby parzył mi dłoń. Opadając łagodnie, zostawiał ślad – ślad składający się z ulotnych obrazów wielu włosów, niczym chwilowo utrzymująca się wizja. Nie wylądował obok umywalki, ale tylko jej częściowo dotknął, po czym rozpłynął się w powietrzu. Spojrzałem w miejsce, gdzie leżały inne – one też zniknęły bez śladu.
Włożyłem głowę pod kran i długo ją tam trzymałem, po czym wróciłem sztywnym krokiem do salonu, gdzie usiadłem na kanapie i słuchałem padającego na dworze deszczu. Opady się nasiliły i przeszły w burzę, tyle że bez piorunów. Ulewa waliła w okna, co brzmiało jak głos, a może raczej głosy wielu ludzi mówiących cicho, jakby starali się przypomnieć mi o czymś. Zacząłem sobie wyobrażać, co mi mówią, i z każdym powtórzeniem stawało się to coraz bardziej realne:
„Tamtej nocy uderzył piorun, tamtej nocy uderzył piorun, tamtej nocy uderzył piorun, tamtej nocy uderzył piorun, tamtej nocy uderzył piorun…”.
I tak ponownie przesiedziałem w domu aż do rana burzową noc i ponownie opuściłem go odrętwiały, wiedząc, że na zawsze zostawiam coś za sobą i że nigdy tam nie wrócę.
Źródło: Rebis / fot. Rebis
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat