Przeczytaj fragment Mgły, powieści fantasy Anny Brzezińskiej
Od pewnego czasu w księgarniach znajduje się Mgła, nowa powieść Anny Brzezińskiej. Mamy dla was fragment tej książki.
Od pewnego czasu w księgarniach znajduje się Mgła, nowa powieść Anny Brzezińskiej. Mamy dla was fragment tej książki.
Krótką powieścią zatytułowaną Mgła Anna Brzezińska po latach powróciła do fantastyki i świata wykreowanego w zbiorze Wody głębokie jak niebo.
Mgła ponownie przenosi czytelników do Città di Sant’Angelo i stanowi rozliczenie autorki z tym światem. Niegdyś prężne miasto, dziś zamyka się na obcych i powili chyli się ku upadkowi.
Wydawnictwo Literackie udostępniło fragment Mgły. Znajdziecie go pod opisem i okładką książki.
Mgła - opis i okładka książki
Niegdyś Città di Sant’Angelo wydawało na świat słynnych rycerzy i budowniczych katedr. Osłabione herezjami i buntami, dzisiaj już tylko zachłannie broni swojego bogactwa i nienawidzi obcych. Historia chylącego się ku upadkowi miasta miesza się w książce z opowieścią o jednorękim Draco – szaleńcu i wybrańcu zarazem. Oskarżony o świętokradztwo, zostaje skazany na śmierć. Przed karą ostateczną chroni go córka kasztelana, której zwyczaj pozwala ułaskawić w noc karnawału jednego skazańca. Wygnany z Città di Sant’Angelo Draco wyrusza w długą podróż po sławę i zemstę. "Któż tak naprawdę jest bohaterem, ten, kto staje na rozpadającym się murze, żeby dać się zabić, czy ten, kto wynosi z ginącego miasta łup i opowieści?” – pyta jedna z postaci w nowej powieści Anny Brzezińskiej. W tym świecie nie ma już cudów i magii, są tylko powidoki, a w rzeczywistość wysokich mitów wkracza zbuntowany plebs. Nastały paskudne czasy, kiedy nawet dzieci już wiedzą, że nie każdy kołodziej zostanie kondotierem i księciem.
Mgła - fragment książki
Pod rozpalonym letnim słońcem dni niepostrzeżenie przelewają się w tygodnie i czas zaczyna z wolna wzbierać trwogą, kupieckie konwoje zamierają, nikt nie potrzebuje wełny, ani tym bardziej wapienia, a domokrążcy, mendykanci oraz pokutnicy od świętego Dezyderiusza przynoszą wieści o wymordowanych klasztorach i spalonych miastach, nasi nieszczęśni majstrowie chyłkiem zakopują trzosy w ogrodach i wciskają klejnoty w szparę pod paleniskiem, co wprawdzie nie daje procentu, lecz banki w tych niepewnych czasach tracą na powabie, najcnotliwsze małżonki majstrów zaciskają kolana, żeby nie rodzić dzieci i nie sprowadzać ich na ten obmierzły padół, los bowiem nie poprzestaje na jednym nieszczęściu, skoro może ich przynieść więcej, i po pierwszej grozie spadają na nas świeższe wieści, nie, nie płaczemy po armiach, rozgromionych gdzieś w ciemnej, nierzeczywistej dali, nie, nas martwi nasze własne dziadostwo, nasi kmotrzy wieśniacy, którzy, rozkosznie podnieceni wieściami o cesarskiej czarnej armii mordującej książąt, podnieśli rejwach, domagając się chleba i świeckich trybunałów, a ich kuzyni pasterze z wysokich łąk, nieszczęśnicy o poczerniałych, obwisłych wargach morderców, batożą sługi patriarchy, kiedy ci, jak co roku, obchodzą letnie pastwiska, zbierając dziesięciny z jagniąt, i jakby tego im było mało, nasi domorośli buntownicy jawnie głoszą w karczmach i na jarmarkach, że powieszą każdego, kto okaże się księdzem, chociażby był ich własnym synem, na odpuście przy kapliczce świętego Calogera spalili kukłę patriarchy, pokrzykując, że szkoda, że nie mogą tego zrobić z prawdziwym patriarchą, kasztelanem, a także z książętami i samym pontifeksem z Brionii wraz z jego prałatami, którzy są źródłem wszelkiego zła, co może nawet przypadło do gustu czcigodnemu męczennikowi, wszak sam też skwierczał na ruszcie, wskazując nam, niegodnym, drogę do świętości, która się niebezpiecznie przybliża, wieść bowiem niesie, że owczarze się zbroją i skupiają w bandy, nie gardząc towarzystwem smrodliwych heretyków, którzy bębnią w brzuchy własnych córek, płodząc półdemony o psich pyskach.
Ponadto krążą wieści, że na północnym trakcie widziano niedobitków Bianchich, dawno temu obdartych ze wszelkiego majątku i wypędzonych z miasta z powodu nikczemnej herezji dziesięciny, bo wprawdzie mnisi nadal wypominają im wielką bezbożność, lecz przecież nie przegnano ich z powodu niedowiarstwa oraz utyskiwania na świętych, czyściec i odpusty, w gruncie rzeczy poszło o prawo do leśnego wypasu i dziesięcinę z jagniąt, której nie płacili patriarsze, wedle starego obyczaju zmieniając ją na jałmużnę dla pustelni świętego Arnona, przez co tamtejsi eremici także popadli w wielką niełaskę i rozpędzono ich na cztery wiatry, oraz o dziesięcinę z bydląt, której nie płacili wcale, a także o ich nieszczęsne majstrowanie przy wełnie i jedwabiu, ku wielkiej zgryzocie nadzorców cechów, którzy dotąd wyrzekają, że Bianchi oszukiwali na cłach, przyjmowali do pracy w warsztatach byle kogo i bogacili się na różne sposoby niezgodne z sumieniem i wiarą, oszukiwali na miarach, wystawiali weksle bez pokrycia, okrawali monety i pożyczali gotowiznę na lichwiarski procent, czym z wielką zatwardziałością serca doprowadzali bliźnich do ruiny, słowem, z nadzwyczajną zręcznością opróżniali sakiewki współobywateli, a wieść niesie, że na wygnaniu jeszcze mocniej obrośli w piórka i dzięki swoim bogactwom wkradli się w łaski cesarza Efraima i teraz powracają wziąć odwet za dawne krzywdy, z każdym dniem coraz ich więcej, a w każdym razie tak się teraz mówi, raptem Bianchi lęgną się w borsuczych jamach i lisich wykrotach, zaludniają zmurszałe górskie twierdze i niezamieszkane pustelnie, zwołują do pasterskich chat i odludnych sanktuariów krewnych oraz sprzymierzeńców, podjudzają do buntu zupełnie zwyczajnych rzezimieszków i zbiegłych poddanych, którzy łupią nie gorzej od zbójców i jeszcze większą wzbudzają grozę, i jeśli koniecznie chcecie wiedzieć, właśnie z tych wszystkich strachów, przestróg i pogłosek powstanie niebawem owa niecna plotka o buncie, który jakoby doprowadził do zagłady Città di Sant’Angelo, chociaż wierzcie mi, przyczyna była zupełnie inna, co się okaże w dalszym biegu tej opowieści.
Po prawdzie ani knowania Bianchich, ani niepokoje wśród pastuchów nie są naszą sprawą, chociaż miło popatrzeć, jak majstrowie spokornieli, stali się uprzejmi i skłonni do jałmużny, zapraszają nas do swojego stołu i oto wieczerzamy razem, jak to się działo w dawnych dobrych czasach, wszak wszyscy jesteśmy braćmi, mówią, my, zrodzeni z gościnnego łona Città di Sant’Angelo i z kroplą jej mleka przyschniętą pod powiekami na znak przymierza, musimy trzymać się razem, zwłaszcza teraz gdy ta zuchwała czereda ze wzgórz śmie jątrzyć, zbyt wiele żółci i gadania o podrzynaniu gardeł, więc teraz napijemy się wina, jeden dzbanek wystarczy, trunek jest cierpki jak błogosławieństwo dla nędzarzy, ale czegóż więcej oczekiwać po zeszłorocznym cienkuszu, trzymanym w piwniczce chyba tylko na okoliczność odwiedzin braciszków od świętego Calogera, którzy mają tak przepastne bańdziochy, że wszystko zeżrą, gdyby mogli, ukąsiliby kamień, lecz oto zacny majster Urdino już się dźwiga ze stołka na znak, że wieczerza skończona, spiesznie przełykamy ostatnią łyżkę grochu, nic więcej nam się tutaj nie trafi, żaden połeć słoniny zawieszony w kominie do uwędzenia ani kawałek sera odłożony na półkę, nawet koszyczek z ułamkami chleba zebranymi ze stołu gospodyni trzyma przez noc pod kluczem, bynajmniej jednak nie udamy się na spoczynek, jak czyni nasz gospodarz i jego małżonka, stara, swarliwa małpa, która nieustannie pluje nabożnym jadem, nie, musimy jeszcze wysprzątać cały warsztat i omieść podwórze, wybrać nieczystości z latryny, napełnić koryta wodą i przynieść drew do kuchni, podrzucić osiołkowi siana i wypełnić jeszcze z dziesięć spośród najplugawszych posług, których niegdyś imały się ubogie dziewczęta, krzepkie, grubonogie oślice z okolicznych wiosek, posyłane na służbę do Città di Sant’Angelo, żeby nazbierały na posag, lecz w tych niespokojnych czasach wiele z nich w popłochu uciekło, przeczuwając nadchodzącą wojnę i grabież, inne zaś odesłano do domów, gdyż w trwodze nasi dostojni majstrowie jeszcze bardziej niż zwykle zaciskają trzosa.
Przezorność jest bowiem cnotą, podobnie jak jej siostra oszczędność, więc w Città di Sant’Angelo od dawna szczędzi się chleba dla uczniów i grosza dla czeladników, nocami śnią nam się baranie głowy i szyje, z których wyjadamy oczy, języki, policzki i mózgi, śnią się wnętrzności wołów, podroby, kopyta i słonina, słowem, wszystkie specjały, których nam się skąpi, majstrowie z księżą obłudą przestrzegają nas, że musimy być wstrzemięźliwi w pokarmach i napojach, lecz nasza wstrzemięźliwość jest zwyczajną nędzą i darmo się dłużej łudzić, że któryś z nas zdoła się wykupić z terminu, kiedyś wystarczyło zapłacić pięć florenów, by zostać uznanym za swego i razem z majstrami zasiąść przy cechowym stole, lecz teraz musisz mieć nieruchomość w mieście, dom albo kawał winnicy, więc prędzej niebo wzbierze mlekiem, niż osiądziemy we własnych warsztatach, nawet wdowy już ich nie dziedziczą, jeśli która ma dziatki, trzech zacnych majstrów spośród wyższych w cechu bierze je, sieroty, w opiekę wraz z całym interesem, matce pozostawiając wycieranie nosów i pranie obsranych prześcieradeł, jeśli zaś babie nie poszczęściło się w macierzyńskim fachu, odsyła się ją precz z tą garścią maneli i cynowych garnków, które wniosła w posagu, a wszystko dla chwały prześwietnej Città di Sant’Angelo, nasi majstrowie przekonują, że na odchodnym Bianchi rzucili klątwę i odtąd się nam nie wiedzie, demony prześladują nas na jawie i we śnie i obracają wszystkie nasze wysiłki wniwecz, co oczywiście nie jest prawdą, ponieważ Città di Sant’Angelo zawdzięcza swoje bogactwa pracownikom kamieniołomów wydobywającym marmur, piaskowiec i wapień, rębaczom obrabiającym ciosy, kamieniarzom i murarzom układającym mury, gipsiarzom i robotnikom szykującym zaprawę, dekarzom, wyrobnikom i robotnikom od rusztowań, kowalom, ołownikom, a także rymarzom robiącym siodła, chomąta i uździenice, rzeźbiarzom, malarzom i układaczom posadzek, wozakom i flisakom, a także całej rzeszy podręcznych, pomocników i czeladników, którzy wykonywali wszystkie brudne roboty w kamieniołomach, żwirowniach i na budowach w czasach, kiedy tutejszy kamień transportowano aż nad morze, a nasi mistrzowie wznosili katedry, warowne zamki i pałace, żeby ci wszyscy bałamutni książęta i prałaci mogli teraz w nich drżeć ze strachu przed czarną armią cesarza, ziemskie potęgi murszeją jednak znacznie szybciej niż mury, lecz nowych gmachów i kościołów też się dzisiaj nie wznosi, na ziemi zapanowała przebiegła chciwość i małoduszność, dlatego mamy teraz tylko pięciu szewców, mimo że pokolenie temu było ich ośmiu i dla wszystkich starczało roboty, oraz siedmiu garncarzy, choć starzy pamiętają, jak ledwo się mieścili przy swojej ulicy, warsztaty stały tak ciasno, że ich ściany wypuczały się od małych majstrzątek jak dynie, tak, moi dobrzy ludzie, zostało jedynie trzech rękawiczników, ośmiu krawców, dwóch mosiężników, trzech kowali, ale za to domostwa tych trzech szczęściarzy rozrastają się coraz bardziej – jeśli dziad któregoś trzymał dwóch czeladników, to on sam ma ich teraz dziesięciu, sami rozumiecie, kto ma, temu będzie dodane aż do nadmiaru, a biednemu zostanie zabrane także to, co ma, zabiorą mu nawet słowa i tańce, potyczki na kamienie na rogach ulic, karnawałowe ognie z chrustu i biesiady w naszym opactwie w Dole Wisielca, i wiedzcie, że połowa z tego tałatajstwa zaludniającego warsztaty i kramy nie należy do naszego bractwa ani nie praktykuje starożytnych obyczajów, nie, to pospolite nierozgarnięte pachoły o krzywych palcach i przygarbionych plecach, niewydarzone plemię zrodzone we włóczędze, oddane próżniactwu, żyjące z kradzieży i żebractwa, wielu takich wysiaduje od rana pod bramą albo obok cysterny, są ludźmi do wynajęcia, rzucą się na każdą robotę, jaką dostaną, wcale nie pijacy, zachwalają ich naganiacze, wytrwali i posłuszni jak psy, żaden nie ukąsi pańskiej ręki, o zmierzchu wpełzają do swych bud, gnieżdżą się za murem, tam gdzie kiedyś była winnica mistrza Getulia, nawet nie trzeba pamiętać ich imion, bo wszyscy są w swoim bydlęctwie jednacy.
Źródło: Wyd. Literackie
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat