Zapowiedzi trzech powieści wydawnictwa Replika
Prezentujemy fragmenty powieści "Skarby w cieniu swastyki", "Gdzie jesteś, Leno" oraz "Opiekunka Grobów".


1. Skarby w cieniu swastyki, Leszek Adamczewski
W maju 1945 roku w Europie umilkły działa. Zanim pochowano wszystkich poległych i pomordowanych, zanim ugaszono ostatnie pożary i odgruzowano ulice, rozpoczęły się poszukiwania skarbów kultury: dzieł sztuki, bezcennych archiwaliów i unikatowych zbiorów bibliotecznych, które Niemcy wywieźli w nieznane miejsca i nierzadko dobrze ukryli. Skarby w cieniu swastyki to pasjonująca historia grabieży i poszukiwań tych skarbów. Z książki Leszka Adamczewskiego poznamy między innymi prawdziwą historię Bursztynowej Komnaty i tajemnic austriackiego jeziora Toplitz. Poznamy także narodziny mitów dotyczących ukrytych skarbów, których nigdy nie było. Przedstawiona zaś w książce historia Madonny pod jodłami Lucasa Cranacha Starszego w połowie 2012 roku znalazła swój optymistyczny finał. Obraz ów po 67 latach wrócił do Wrocławia.
Zamiast wstępu, czyli na tropie skarbów
W stanie wojennym do komendy Milicji Obywatelskiej ktoś wysłał anonim, że w ogrodzie pewnego obywatela zakopany jest powielacz. Funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa przekopali cały ogród, ale niczego nie znaleźli. Gdy nieoznakowane samochody SB opuszczały posesję, jej właściciel zacierał ręce. Wysłany przez niego niepodpisany list spełnił swój cel. Esbecy przekopali mu ogród...
To tylko dowcip, opowiadany w latach 80. minionego wieku. Ale kilkanaście lat wcześniej coś takiego wydarzyło się naprawdę.
W zasobach Instytutu Pamięci Narodowej w Poznaniu znaleziono pewien skrypt, który Służba Bezpieczeństwa używała do wewnętrznych szkoleń, przedstawiając w nim wybrane, na ogół nietypowe sprawy i sposoby ich rozwiązania.
Jedna z takich spraw, omówiona na stronach 12. i 13., dotyczyła słynnej Bursztynowej Komnaty, którą w esbeckim skrypcie konsekwentnie nazywano "komnatą bursztynową" – z małych liter i w cudzysłowie. Dla przejrzystości w poniższych cytatach ów nietypowy zapis nazwy tego unikatowego arcydzieła sztuki barokowej zastąpiłem tym stosowanym powszechnie. Reszta pozostaje bez zmian.
Zajrzyjmy zatem do tego poradnika szkoleniowego SB.
"Wydział II KW MO założył sprawę operacyjnego rozpracowania ze względu na przedmiot poszukiwań – Bursztynową Komnatę, słynne dzieło sztuki, nieoceniony skarb kultury ZSRR. Komnata wykonana była przez artystów kopenhaskich, gdańskich i królewieckich w latach 1706-1763 i znajdowała się w pałacu w Carskim Siole (obecnie Puszkin) koło Leningradu. W 1942 r. wywieźli ją Niemcy i wszelki ślad po niej zaginął".
Abstrahując już od tego, że Bursztynowa Komnata nie była skarbem kultury ZSRR, lecz kultury znacznie wcześniejszej, to i w następnych zdaniach można znaleźć ewidentne błędy. To arcydzieło sztuki hitlerowcy zrabowali już wczesną jesienią 1941 roku i wcale ślad po niej nie zaginął. Otóż 14 października właśnie 1941 roku skrzynie z bursztynowymi wykładzinami przewieziono do Königsbergu (Królewca, obecnie Kaliningradu), stolicy Prus Wschodnich. Darujmy tu sobie jednak szczegóły, bo wojennym losom Bursztynowej Komnaty poświęcam w tej książce sporo miejsca.
"Poszukiwania Bursztynowej Komnaty – czytamy dalej w skrypcie SB – prowadzone są od zakończenia działań wojennych zarówno przez władze radzieckie, jak i polskie. Prawdopodobnie miejscem jej ukrycia jest teren byłych Prus Wschodnich. Służba nasza miała wiele informacji o rzekomym miejscu ukrycia Bursztynowej Komnaty. Informacje te były skrupulatnie sprawdzane, lecz poszukiwania nie dały oczekiwanych efektów".
Zapamiętajmy te dwa ostatnie zdania. Do tego wątku jeszcze w tym rozdziale powrócę.
W dalszej części tekstu w swym poradniku SB przechodzi do rzeczy: "W czerwcu 1969 r. do Wydziału Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej wpłynął anonimowy list. Do listu autor dołączył pisany ołówkiem dokument, sporządzony w języku niemieckim, z datą 25 grudnia 1944 r. Na odwrocie tego dokumentu sporządzony był szkic przedstawiający niezidentyfikowany teren w okolicy jednego z miast powiatowych danego województwa. Anonimowy nadawca informował w swoim liście, że dokument w języku niemieckim dotyczący miejsca ukrycia przez Niemców Bursztynowej Komnaty znalazły dzieci w niemieckiej książce. Ponieważ wie z prasy o poszukiwaniach Bursztynowej Komnaty, postanowił znaleziony dokument przekazać właściwym władzom".
Służba Bezpieczeństwa postanowiła ustalić autora anonimu i zlokalizować miejsce ukrycia skarbu. "Realizując czynności operacyjne – czytamy w skrypcie SB – zdołano zidentyfikować miejsce ukrycia Bursztynowej Komnaty. Okazało się, że punkt, który został uwidoczniony na szkicu jako miejsce ukrycia skarbów, znajdował się na posesji Zygmunta Mackiewicza. Chcąc odnaleźć ukryte skarby, należałoby zniszczyć budynek mieszkalny oraz szklarnię. Ustalono, że Z. Mackiewicz był autorem anonimowego listu i dokumentu w języku niemieckim. Okazało się, że miał on zamiar doprowadzić do rozbiórki budynków do niego należących, aby w ten sposób otrzymać odszkodowanie od państwa. Celu nie osiągnął, bowiem zrezygnowano z poszukiwań skarbu na jego posesji. Prokuratura umorzyła wszczęte postępowanie przygotowawcze, wychodząc z założenia, że Z. Mackiewicz nie podrobił żadnego dokumentu".
Czytając te słowa, wiedziałem już, że ta sprawa znana jest poszukiwaczom Bursztynowej Komnaty i w czasach PRL została kilkakrotnie opisana. Powołując się na ustalenia poznańskiego dziennikarza Zbigniewa Szymańskiego, "uwiecznił" ją Ryszard Badowski w wydanej w 1976 roku głośnej wtedy, a dzisiaj wręcz kultowej książce Tajemnica Bursztynowej Komnaty. W publikacjach z tamtych czasów Zygmunta Mackiewicza przedstawiano jako Zenona M. z powiatu wągrowieckiego ówczesnego województwa poznańskiego, który – jak pisał Badowski – "poważnie zadłużył się w banku i u osób prywatnych. Pokaźne kwoty z pożyczek roztrwonił. Zbliżał się termin spłaty i Zenon M. miał, jak to się mówi, nóż na gardle".
I wymyślił to, co opisano w poradniku SB11. A że podczas drugiej wojny światowej służył w Wehrmahcie, doskonale znał język niemiecki. Zgubiło go zaś to, że fachowcy z Zakładu Kryminalistyki Komendy Głównej MO orzekli, że zarówno list do Wydziału Kultury, jak i niemiecki rzekomo dokument (był to napisany gotykiem sfingowany list ojca do syna, wskazujący miejsce ukrycia skarbów) sporządziła ta sama osoba. "Oszusta zdemaskowano. Przyznał się do mistyfikacji" – napisał Ryszard Badowski.
W czasach Polski Ludowej jakiekolwiek poważniejsze poszukiwania ukrytych skarbów (dzieł sztuki, cennych zbiorów bibliotecznych i archiwaliów) mogły odbywać się tylko za zgodą odpowiednich władz. Formalnie były to władze konserwatorskie, faktycznie – bezpieczeństwa. Zrazu Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, później Komitet do spraw Bezpieczeństwa Publicznego, a od 1957 roku Służba Bezpieczeństwa strzegły swoistego monopolu na poszukiwania. Złamało go tylko Wojsko Polskie, które na przełomie lat 70. i 80. XX wieku włączyło się w te poszukiwania. Armii, dowodzonej wtedy przez generała Wojciecha Jaruzelskiego, się nie odmawiało.
Wspólna akcja resortów obrony narodowej i spraw wewnętrznych z lat 80. dotyczyła tylko poszukiwań dóbr poniemieckich na Dolnym Śląsku, głównie w Sudetach. I zakończyła się niepowodzeniem, by nie rzec kompromitacją, jeśli nie liczyć przypadkowo odkrytego w nadodrzańskim Lubiążu skarbu monet najprawdopodobniej z czasów poprzedzających pierwszą wojnę śląską, a więc z pierwszej połowy XVIII wieku.
W sferze zainteresowań Służby Bezpieczeństwa była przede wszystkim Bursztynowa Komnata, poszukiwana nie tylko w ZSRR i Polsce, ale także w Niemieckiej Republice Demokratycznej, Republice Federalnej Niemiec, Czechosłowacji, a nawet w Austrii. Pracownicy SB śledzili publikacje na temat komnaty, włączali się też do różnych akcji poszukiwawczych, na ogół nie kryjąc, jaką reprezentują instytucję. Przy okazji wyciągali od poszukiwaczy najbardziej wartościowe informacje, o czym zresztą wspominał autor skryptu.
Przez długie lata powojenne Bursztynowa Komnata była (podejrzewam, że dla wielu osób nie tylko w Polsce nadal jest) swoistym symbolem zaginionych podczas drugiej wojny światowej skarbów kultury. Tymczasem komnata nie zaginęła. Jej – co dla poszukiwaczy zabrzmi jak herezja – w ogóle nie ukryto, chociaż jakieś nieśmiałe próby w tym celu prowadzono na przełomie lat 1944/1945, ale dano sobie z tym spokój.
Łatwo się wymądrzać, gdy już wiadomo, że przez gąszcz celowo lub przypadkowo tworzonych mitów w końcu przebiła się prawda. Okrutna prawda. Sam przez długie lata poszukiwałem Bursztynowej Komnaty, ale nie z wykrywaczem metalu i łopatą, lecz z notatnikiem, długopisem i aparatem fotograficznym w rękach, rejestrując, sprawdzając, a następnie opisując przede wszystkim w "Głosie Wielkopolskim" niektóre ślady. Wtedy byłem zwolennikiem hipotezy o jej ewakuacji z Królewca w głąb Niemiec, gdzieś do Saksonii lub Turyngii i ukrycia jej tam. Dziś wiem, że się myliłem. Że z gruntu nieprawdziwy jest nawet tytuł mojej książki Zaginiona komnata, napisanej w 1992 i wydanej w roku następnym. Powtórzę to raz jeszcze. Bursztynowa Komnata nie zaginęła. Pozostawiono ją na pastwę losu.
Na następnych stronach przedstawiam – na szerokim tle wydarzeń historycznych czasów drugiej wojny światowej i pierwszych lat powojennych – losy wielu skarbów kultury. Niektóre z nich opisywałem już w książkach wydanych w latach 1992-2006, ale później natrafiłem na nowe ślady, na nieznane wcześniej dokumenty i relacje, pojawiły się też kolejne hipotezy dotyczące tych skarbów. Warto zatem było do nich wrócić.
Tak więc niniejsza książka jest opisem skarbów zrabowanych, zaginionych, ukrytych, odnalezionych lub zniszczonych podczas drugiej wojny światowej. Nie pomijam również wojennych losów skarbów... mitycznych, w które wielu uwierzyło i wielu nadal wierzy, że gdzieś ukryte czekają na swego odkrywcę.
[image-browser playlist="591133" suggest=""]
2. Gdzie jesteś, Leno, Joanna Opiat-Bojarska
Kiedy każda poszlaka prowadzi donikąd
Pewnego dnia Lena Pietrzak, dobrze sytuowana i pełna życiowego optymizmu studentka anglistyki, wybiera się z przyjaciółmi do popularnego poznańskiego klubu, po czym... znika bez śladu.
Jej zrozpaczona matka zgłasza na komisariacie zaginięcie dziewczyny. Tropem Leny ruszają świeżo upieczeni partnerzy, Przemysław Burzyński i Michał Majewski. Prowadzone przez nich śledztwo odkryje jednak znacznie więcej, niż bliscy dziewczyny mogliby przypuszczać... Na jaw wychodzą liczne – nie tylko rodzinne – sekrety, a sprawa dodatkowo mocno komplikuje życie osobiste podkomisarza Burzyńskiego.
"Wciągające policyjne śledztwo, wyścig z czasem, narastające napięcie, humor i genialna postać podkomisarza Przemysława Burzy Burzyńskiego – Gdzie jesteś, Leno? czyta się jednym tchem. Joanna Opiat-Bojarska w mistrzowski sposób pokazała emocje osoby, której bliski wychodzi z domu i znika bez wieści... Podobnych uczuć doznaje ponad 15 tysięcy rodzin rocznie".
Marta Jeziółkowska, szukamywas.pl
Trudno powiedzieć, co jest prawdą, ale czasami tak łatwo rozpoznać fałsz.
Albert Einstein
Rozdział I
PIĄTEK 23:10
– Może tamta? Jak myślisz?
– Która?
Łukasz Rzepa, dziewiętnastoletni student filologii angielskiej niechętnie oderwał usta od kufla z piwem. Najpierw spojrzał na kolegę z roku, przybierając najbardziej oburzoną minę z możliwych. Uniósł białawą brew i przewrócił bladoniebieskimi oczami. Tej nocy mieli świętować wspólnie. Ale w zamkniętym gronie. Zaliczony egzamin ze wstępu do językoznawstwa był nie lada wyczynem.
Jego kolega najwyraźniej zapomniał o wcześniejszych ustaleniach. Krzysztof Dębski był niczym klubowy Batman. Od kiedy wyrwał się z rodzinnego, małego miasteczka i przyjechał do poznańskiego akademika, rozpoczął podwójne życie. W tygodniu pilnie uczestniczył w zajęciach, biegając między salami wykładowymi w szarej koszulce polo, nie rzucając się nikomu w oczy.
Jednak już w piątek wieczorem stawiał swoje krótkie, brązowe włosy na baczność, nakładał biały T-shirt, podkreślający wyniki treningu fizycznego, i udawał się do najmodniejszych w mieście klubów muzycznych. "By zbawiać świat i dawać miłość spragnionym kobietom" – tak tłumaczył swoje zachowanie przyjacielowi. Tę miłosierną postawę utrzymywał do niedzielnego wieczoru, kiedy zmywał żel z włosów i zmieniał się znowu w grzecznego studenta.
– No ta, w białych, obcisłych spodniach! – Krzysiek pokazał palcem atrakcyjną brunetkę, która kręciła biodrami w rytm muzyki, nie zauważając min Łukasza.
Wskazana przez przystojniaka dziewczyna tańczyła wraz z dwiema koleżankami na środku parkietu. Jej kształtne ciało stanowiło jedynie skromny dodatek do wysokich butów na obcasach, białej sukienki, ledwo zasłaniającej pośladki, i małej torebki z literami D&G.
Trudno byłoby nie zauważyć tańczącej dziewczyny, nie tylko z uwagi na jej atrakcyjny wygląd. Przed północą parkiet świecił pustkami. Za to w okolicach baru kłębiły się tłumy młodych mężczyzn, którzy, niczym stado tygrysów, czujnie rozglądali się dookoła, poszukując "ofiary". Tańczącej dziewczynie to jednak nie przeszkadzało. Zuchwale uśmiechała się do spoglądających na nią mężczyzn. Wszystkich. Tak jakby właśnie ogłaszała przetarg na swoje ciało i czekała na wpłacenie odpowiednio wysokiego wadium.
Okoliczności idealnie sprzyjały podrywowi. Piątek. Ciepła noc. Klimat iście wakacyjny, najmodniejszy klub w mieście i zachęcająca oferta klubu: "w piątek dziewczyny wchodzą za friko!".
– Ta? Chyba zgłupiałeś! – Łukasz w mgnieniu oka skalkulował szanse Krzyśka.
– No co? – ten uśmiechnął się szeroko.
– Gościu, to będzie trudna sztuka, nie dasz rady!
– No ale zobacz jakie, ona ma ciało... – rozmarzył się Krzysiek.
– Ciał to za chwilę będzie mnóstwo. – Łukasz wzruszył ramionami. – Zobacz, już się schodzą... a większość jest łatwiej dostępnych niż akurat to, które dziś zapomniało założyć czegoś na tyłek.
– To jest krótka spódnica albo sukienka... nie wiem, zawsze mylę te dwie rzeczy... nieważne. Jest zajebista. Pobudza wyobraźnię, co?
– Krzysiek, daj spokój. Mieliśmy dziś świętować razem.
– Dobra, nie marudź – obruszył się Krzysiek. – Przecież stoję z tobą i świętuję. Gdybyś był tak ubrany jak ona, to może od ciebie nie odrywałbym wzroku.
– Nie wyglądałbym dobrze w takiej spódnicy – odpowiedział Łukasz.
Przekomarzania studentów przerwał energetyczny krzyk, który wydobył się z głośników. DJ przywitał właśnie wszystkich przybyłych, życzył niezapomnianej zabawy i zapowiedział popularny hit rozpoczynającego się lata.
Głośne bity zaczęły przepływać przez ciała zgromadzonych. Nagle parkiet zapełnił się po brzegi wyszykowanymi dziewczynami i prężącymi się chłopakami. Włączone stroboskopy potęgowały wrażenie magiczności tej chwili. Ciała tańczących jakby zastygały, by za chwilę poruszać się z zupełnie inną prędkością.
– No dobra, nie będę ci marudził, rób, co chcesz, przecież wiem, że ty lubisz takie ostre panny! – Łukasz objął Krzyśka i zaproponował: – Wypijmy za to! Zakład, że jej nie przelecisz?
– Daruj sobie te analizy i podsumowania. Nie mam satysfakcji, gdy łapię byle co. Niech będzie! Zakład!
Ich prawe dłonie spotkały się, by czekać na rozłączenie ostrym uderzeniem lewej ręki Łukasza. Zamiast uderzenia poczuli małe, kobiece ręce na swoich ramionach.
– Cześć, chłopaki!
Przed nimi pojawiła się uśmiechnięta, okrągła, kobieca twarz, otoczona kręconymi, czarnymi włosami do ramion. Znana im dobrze w wersji dziennej, studenckiej, z lekkim makijażem i ustami muśniętymi błyszczykiem.
– No cześć, Natalii! – Łukasz momentalnie zapomniał o zakładzie, odsunął się od Krzyśka i oplótł brunetkę łakomym wzrokiem. – Jesteś w końcu. Nie bój się, pamiętam, że wiszę ci drinka, gdyby nie twoja pomoc, oblałbym to przeklęte językoznawstwo.
– Co tak późno? – spytał Krzysiek.
– A nic, miałyśmy z Lenką jedną, ważną sprawę do obgadania. – Natalia przesunęła się w bok i oczom kolegów ukazała się Lena.
Lena Pietrzak jako jedyna z grupy zdała egzamin śpiewająco. Otrzymała maksymalną liczbę punktów. Była zupełnym przeciwieństwem swojej najlepszej przyjaciółki – towarzyskiej i korpulentnej Natalii. Zawsze przygotowana do zajęć, skrupulatna, zamknięta w sobie i małomówna, obojętna na zaczepki, komplementy i flirty. Atrakcyjna, ale szczupła. Z niewielkim biustem i dokładnie wyprostowanymi włosami. Niezależnie od pogody.
– Natalii, spójrz na tę dziewczynę, o tam – głośna muzyka skutecznie zagłuszyła odpowiedź Natalii, więc Krzysiek wrócił do sprawy dla niego najważniejszej – i powiedz, co o niej myślisz?
– Ta farbowana blondyna? Dla ciebie czy dla niego?
- A co, chłopaki, znowu robicie zakłady? – Lena podeszła trochę bliżej znajomych i w końcu usłyszała, o czym rozmawiają.
– Robimy – odpowiedział rozbawiony Łukasz. – Dla Krzyśka.
– Według mnie to dziewczyna, która spędza przed lustrem przynajmniej trzy godziny dziennie, lubi luksus, facetów z kasą... i słodycze, co widać po trochę zbyt zaokrąglonych biodrach. – Natalia nie powstrzymała się od wtrącenia celnej uwagi. – Ma na sobie sukienkę za jedyne sześć stów, widziałam ją niedawno na pokazie mody, cholera, tego, no tego, nie pamiętam nazwiska... Lena, pamiętasz, jak nazywał się ten projektant?
– Co??? – Hałas skutecznie utrudniał rozmowę.
– Noooo, ten… kurcze, to był ten pokaz, na którym fuchę złapała Kaja, dzięki czemu nas tam wkręciła. Pamiętasz? Ten projektant spodobał się mojej siostrze, ale był nieczuły na jej wdzięki, przymilał się za to do chłopaka od oświetlenia.
– Dobra, nieważne. – Krzysiek wciągnął brzuch i wypchnął umięśnioną klatkę piersiową do przodu. – Czyli plan jest taki... podchodzę, zachwycam się tą kiecką, że niby na pokazie mi mignęła, że super klasa, ale dopiero na niej wygląda olśniewająco. Zapraszam ją do baru i stawiam najdroższego drinka.
– I nie zapomnij dodać, że za chwilę skończysz studia prawnicze i przejmiesz rodzinną kancelarię… – Lena dorzuciła swoje trzy grosze.
– Ha, ha, ha, za chwilę… dobre! – Towarzystwo wybuchnęło śmiechem.
Cała czwórka szczerze gardziła wykrochmalonymi studentami prawa. Sami skupiali się na studiowaniu, poszerzaniu horyzontów, poznawaniu nowych kultur i powolnym przygotowywaniu się do dorosłego życia. Bardzo powolnym. I bardzo teoretycznym. Nie mieli jeszcze wizji swojej przyszłości. Studenci prawa za to już od pierwszego roku chcieli udowadniać sobie i innym, że są lepsi. Konkurowali dla przyjemności, a zamiast zabawy wybierali możliwość pracy.
– Dobra, skoro uważasz, że dasz radę, to próbuj, według mnie panna oleje cię ciepłym moczem!
– Zakład? – Łukasz przypomniał o swojej propozycji, gdyż poprzedni zakład nie zdążył zostać przecięty.
– Zakład! Lena, przecinaj.
Drobna ręka zdecydowanym ruchem rozdzieliła dwie mocno ściskające się męskie dłonie. Krzysiek odstawił swoje piwo na najbliższy stolik i udał się w kierunku upatrzonej dziewczyny. Łukasz podrygiwał w rytm muzyki i rozglądał się, poszukując łatwej zdobyczy. Uznał, że tego wieczoru nie ma szans u Natalii, która nie odstępowała przyjaciółki na krok. Lena spojrzała znacząco w stronę wyjścia. Natalia potwierdzająco kiwnęła głową i obie wyszły na dwór.
Przed klubem natężenie hałasu przyjemnie malało. Daleko mu było jednak do ciszy. Klub "Utopia" posiadał dwa poziomy. Jeden znajdował się w prostokątnym, prymitywnym budynku z cegły, którego jedną ścianę zewnętrzną zdobiło graffiti, przedstawiające tańczący tłum. We wnętrzu większość powierzchni zajmował ogromny bar wraz z intymnymi zakamarkami, w których znajdowały się wygodne sofy. Naprzeciw baru, w rogu, znajdowało się nieduże stanowisko DJ-a. Przestrzeń między źródłem muzyki a barem szczelnie wypełniały setki tańczących ludzi, którzy zlewali się w jedno wielkie, falujące ciało.
Drugi poziom znajdował się na dachu budynku. Pokaźny taras wypełniali miłośnicy tańca na świeżym powietrzu. Dzięki tanecznemu tarasowi pod gołym niebem "Utopia" sprawiała wrażenie jak gdyby znajdowała się na słonecznej Ibizie, nie w kapryśnym Poznaniu. Uczucie to potęgował rozsypany wokół klubu piasek, imitujący plażę, kilka stolików z plażowymi parasolami oraz brzeg graniczący z Wartą, która nawet w nocy wydawała się tanią podróbką Morza Śródziemnego.
– Boże, a ty czemu jesteś jeszcze taka skwaszona? – Natalia wydęła usta. – Chyba już wszystko przegadałyśmy?
– Nie jestem – zaprzeczyła Lena.
– Przecież widzę. – Natalia nie przestawała podrygiwać w rytm muzyki. – Baw się, dziewczyno, korzystaj z chwili wolności! Nieczęsto ci się to zdarza, wszędzie ciągniesz go ze sobą lub on ciebie, wszędzie chodzicie razem.
– Oj, Natalii, to nie o to chodzi... – szczupła brunetka pokręciła głową i nerwowo odgarnęła grzywkę z czoła.
– Spójrz mi w oczy – powiększone źrenice świdrująco patrzyły na Lenę – i powtórz to! Proszę, kłam mi w oczy, od czego ma się przyjaciółki?
– Natalii…
– Carpie diem, kochana. Bawmy się! Wyciągnęłam cię na imprezę, żebyś się rozluźniła. On cię tłamsi. Zrozum to wreszcie!
– Kochana, ale to nie o niego chodzi…
– Cały czas myślisz o tej kasie? – Natalia spoważniała, a jej ciało znieruchomiało.
– Tak.
– Spotkałaś się z tym gościem?
- Tak.
– I? Co zrobisz?
– Nie wiem.
– Wyjedziesz?
– Nie wiem, sama nie wiem, czuję się skołowana. Ale błagam cię – Lena złapała przyjaciółkę za ramię – błagam, zachowaj to w tajemnicy! To dla mnie bardzo ważne.
– Wiem, wezmę to do grobu, obiecuję. Możesz na mnie liczyć!
Przyjaciółki wróciły do klubu, kupiły sobie kolejnego kolorowego drinka i odnalazły Łukasza i Krzyśka. Obaj stali przy ścianie i, poruszając rytmicznie głowami, patrzyli w tę samą stronę. Towarzyszyła im niska brunetka w przykrótkich spodenkach dżinsowych oraz w złotej koszulce, szczelnie opinającej jej pokaźny biust.
– Cześć, jesteś w końcu! – Brunetka uśmiechnęła się sztucznie w stronę nadchodzącej młodszej siostry.
Natalia udała, że jej nie widzi. Nie lubiła bywać z nią w tych samych miejscach. Wyzywające zachowanie Kai wielokrotnie przysparzało Natalii wstydu. Kaja nie posiadała hamulców moralnych, a dobrą zabawę kojarzyła z podrywaniem i zaliczaniem kolejnych mężczyzn. Nawet jeśli byli kolegami Natalii. "A może zwłaszcza wtedy" – denerwowała się Natalia. Udawanie, że Kaja jest przezroczysta, było najlepszą strategią na eliminację kolejnych kłótni między siostrami.
– O, dziewczyny, w samą porę! – Alkohol zaczynał czynić spustoszenie w organizmie Łukasza. Chwiejąc się, wyciągnął z kieszeni małe pudełko. – Macie ochotę na loty?
– Dawaj. – Kaja, nie czekając na reakcję pozostałych, zdecydowanym ruchem sięgnęła do opakowania po jedną tabletkę i szybko połknęła ją, popijając piwem.
– A co to jest? – spytała Lena i zaświeciła komórką, podświetlając małe tabletki z wytłoczonym znakiem ptaka.
– Lekarstwo. Pomaga się wyluzować – roześmiał się Krzysiek.
– Z młotem? – Natalia rozejrzała się nerwowo na boki.
– Nie, nowa dostawa, z ptaszkiem. Podobno ptak oznacza lepsze loty – dumnie wytłumaczył Łukasz.
– Ale co to? – Lena, zdziwiona, obserwowała zachowanie znajomych.
– Ecstasy, spróbuj. – Natalia szybkim ruchem wrzuciła tabletkę do swoich ust.
– Nie dzięki, i ty też nie powinnaś – odpowiedziała chłodno.
– Weź, wyluzujesz się! – przyjaciółka szepnęła do jej ucha.
– A ty co? Lepsza jesteś od nas? – Kaja warknęła w stronę Leny tak, żeby nikt tego nie słyszał. – Pilnuj swojego nosa!
Lena ostrożnie złapała pigułkę z ptaszkiem i, onieśmielona, schowała ją w ustach. Kaja odwróciła się tyłem do dziewczyn i zaczęła tańczyć przed Łukaszem, który był na tyle odurzony, by chcieć koniecznie dotknąć wijącego się przed nim ciała, ale na tyle jeszcze przytomny, by najpierw schować pudełko z ecstasy do tylnej kieszeni dżinsów.
– Uciekam do roboty! – Widząc to, Krzysiek nie chciał tracić więcej czasu. – Podejście drugie. Muszę wygrać zakład – dodał i zniknął w tłumie.
Kaja tańcząc, klękała przed Łukaszem, ocierała się o niego i wieszała mu się na szyi, by po chwili wskoczyć mu na biodra i objąć go swoimi gołymi nogami.
– No, no, twoja siostra nie traci czasu – krzyknął rozbawiony w stronę Natalii.
– Jak zwykle. – Zdegustowana odwróciła się, nie mogąc na to patrzeć. – Muszę się napić – zwróciła się do Leny. – Chodźmy.
Po biegu z przeszkodami, jakim było dotarcie do baru, osiągnęły swój cel. Barman postawił przed nimi sześć kieliszków, wypełnionych niebieskim płynem. Podrygiwały przy barze, wypijając kolejne sznapsy, i obserwując szalejący tłum.
– Oh my God! – Usłyszały znajomy głos, wyrzucany przez głośniki.
– Aaaaa, Oh my God! – zaczęły krzyczeć i tupać w miejscu.
Rozumiały się bez słów. Momentalnie odstawiły kieliszki i przemieściły się na taras, łokciami zrobiły sobie trochę miejsca i zaczęły ruszać się w rytm muzyki. W kolumnach do ulubionego przez nich głosu dołączyły energetyzujące bity. Taras był szczelnie wypełniony tańczącymi. Głowa przy głowie, ciało przy ciele. Jednak chłodny wiatr owiewał ich sylwetki. To była największa zaleta "Utopii". Taras taneczny na świeżym powietrzu.
– Uuuuu, Girl Gone Wild, Girl Gone Wild!
Krzyczały z całych sił, ale głos królowej popu, sączący się z kolumn, skutecznie zagłuszał wszelkie śpiewy. Mniej więcej w połowie piosenki za Leną pojawił się mężczyzna. Zauważyła go, obracając się w tańcu. Poruszał się zbyt blisko niej. Lena widziała tylko jego twarz. Reszta ciała, przykryta ciemnym ubraniem, ginęła w tłumie. Poruszał rękoma tak, by
niechcący stykały się z jej biodrami. Jego twarz co jakiś czas rozświetlał wędrujący reflektor. W nienaturalnie rozszerzonych źrenicach widać było coś niebezpiecznego. Przerażająco zwierzęcego. Nieobliczalnego.
Gdy, ośmielony spojrzeniem Leny, położył rękę na jej biodrze, odskoczyła jak oparzona. Uderzyłaby go instynktownie, gdyby nie to przerażające spojrzenie. Chcąc uciec przed nieznajomym, złapała Natalię za rękę i pociągnęła ją w tłum.
Lena nie przepadała za piątkowymi imprezami bez swojego chłopaka. W ogóle nie lubiła wychodzić bez niego z domu. Z nim czuła się bezpiecznie. W jego obecności nikt jej nie zaczepiał, nie prosił do tańca, nie dotykał. Mogła w każdej chwili schować się w jego ramionach.
DJ zapowiedział następny utwór. Światła, muzyka oraz tabletki ecstasy wprawiły przyjaciółki w trans. Poczuły przyjemny przypływ energii. Straciły poczucie czasu. Ich świadomość fruwała gdzieś nad ziemią. Lena nadal miała wrażenie, że ktoś się jej usilnie przygląda i w pewnym momencie otworzyła oczy, by pozbyć się tego irracjonalnego uczucia.
Kilkanaście centymetrów przed nią stał facet, przed którym przed chwilą uciekła. Uśmiechał się do niej delikatnie, jak gdyby była dzikim zwierzęciem, które trzeba oswoić. Udała, że tego nie widzi. Odwróciła głowę w drugą stronę, kątem oka obserwując jego reakcję. Mężczyzna oblizał usta koniuszkiem języka i podrapał się po kroczu, nie odrywając od niej wzroku.
– Znajdźmy naszych! – zestresowana, krzyknęła do Natalii
Chciała za wszelką cenę uciec przed tym typem. Budził w niej ogromny niepokój. Wyglądał na odurzonego narkotykami lub chorego psychicznie. Bała się go.
Po zejściu z tarasu, przy barze odnalazły Kaję, Krzyśka i Łukasza. Kaja podeszła do siostry i powiedziała jej coś do ucha. Natalia skrzywiła się i coś odpowiedziała. Muzyka zagłuszała ich rozmowę, Lena nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że właśnie ona jest tematem ich rozmowy.
Popatrzyła na rozbawionych ludzi. Jedni połykali morze alkoholu, inni pląsali na parkiecie z zamkniętymi oczami, jeszcze inni łączyli się w pary, na siłę, w ciemności, byleby choć na chwilę zagłuszyć samotność.
Nagle wszystko, co ją otaczało, w świetle jej ostatnich problemów wydało się zupełnie bez znaczenia. Beznadziejne. Puste. Płytkie. Szczeniackie. Głośna muzyka przynosiła ukojenie, ale ci wszyscy ludzie, ten rozbawiony, spocony i pijany tłum działał jej na nerwy.
– Natalii, pójdę już – krzyknęła w ucho przyjaciółki.
– Już?
– Tak.
– Sama? Poczekaj, proszę. – Dziewczyna spojrzała na czarny, plastikowy zegarek z białą tarczą, ozdobioną rysunkiem kaczej królewny. – Pójdziemy razem. Za czterdzieści pięć minut, OK? O trzeciej!
– Nie, przepraszam, muszę iść.
– Poczekaj!
– Nie, idę! Głowa mi pęka – wymyśliła na poczekaniu. – Nie wytrzymam ani minuty dłużej.
Lena cmoknęła Natalię w policzek i wyszła przed klub. Spojrzała na zegarek – kwadrans po drugiej. Sięgnęła do malutkiej torebki, przewieszonej przez ramię.
Normalnie nie chodziła na dyskoteki z torebkami. To jej chłopak, Szymon, w kieszeniach swoich spodni chował klucze od domu, chusteczki higieniczne i pieniądze. Ta torebka była kolejnym powodem, dla którego nie lubiła wychodzić z domu bez ukochanego.
W portfelu znalazła ostatnie dziesięć złotych. "Cholera, nieźle zaszalałam. Nie wystarczy mi na taksówkę – pomyślała. – Pójdę na nocny. Raz wrócę sobie autobusem, co mi tam!". Zaczęła się rozglądać, kalkulując, na który przystanek autobusowy będzie jej bliżej, gdy zawołała ją Kaja.
– Lena, poczekaj! – Uśmiechnięta dwudziestojednolatka podbiegła na skraj klubowej plaży.
– Coś się stało?
– Nie, nic, chciałam tylko ci powiedzieć… – zaczęła speszona Kaja.
– No? – Lena schowała portfel i z uwagą popatrzyła na dziewczynę. Nie co dzień mogła oglądać niepewność na twarzy pewnej siebie siostry najlepszej przyjaciółki.
– Cieszę się, że sobie dałaś z nim spokój!
– Słucham? – nie zrozumiała nic z tego, co usłyszała.
– No, że nie zawracasz sobie nim już głowy…
– Słucham??? – powtórzyła.
– No, mówię o Szymonie. – Kaja ujrzała zdziwienie w oczach Leny i ucieszyła się, że jej plan pozbycia się rywalki trafił na podatny grunt.
– O Szymonie? – Lena nie widziała związku logicznego między tymi wszystkimi słowami a imieniem jej chłopaka.
– Zdradzał cię na prawo i lewo, więc dobrze, że go zostawiłaś i przyszłaś zrelaksować się na imprezkę!
– Ja?
– Wiem, to musiało zaboleć, ale przecież jesteś twarda – kontynuowała Kaja. – Nawet mnie nie oszczędził. Zaciągnął mnie do łóżka…
– Szymon? Ciebie? – Lena poczuła ogromną falę agresji. – Kłamiesz!
– Chciałabym, złotko. Zaciągnął mnie do łóżka, a po wszystkim zakazał ci o tym mówić. Ale dobrze, że już wiesz.
– Wiem? – Po twarzy Leny zaczęły płynąć łzy.
– Uuuu, nie wiedziałaś? Byłam pewna… ech, muszę już iść. Trzymaj się, złotko – już miała odejść, ale odwróciła się jeszcze i dodała: – On do ciebie nie pasował. Zbyt sztywna byłaś, sam mi powiedział. Ale luuuz, prędzej lub... w twoim przypadku pewnie później, znajdziesz sobie innego frajera, równie dobrego w te klocki!
Kaja odwróciła się i weszła do lokalu. Muzyka nadal rytmicznie pieściła mury "Utopii". Lena przez chwilę stała nieruchomo, bojąc się, że jakikolwiek ruch spowoduje katastrofę budowlaną. Kilka sekund wcześniej świat runął z hukiem na jej głowę. Była w szoku. Rozejrzała się dookoła. Ludzie śmiali się, nie przerywając głośnych rozmów. Świat nadal istniał. Poszukała wzrokiem najciemniejszego i najbardziej odosobnionego miejsca. Przeszła na drugą stronę mostu Rocha, by zejść i usiąść na brzegu Warty.
W bezpiecznej odległości, zupełnie niezauważony od momentu opuszczenia znajomych, podążał za nią szczupły mężczyzna w czarnym T-shircie. Ten sam, który próbował poderwać ją na parkiecie. Gdy usłyszał jej szloch, zatrzymał się na chwilę, chowając się za filarem, podtrzymującym most.
Lena biła się z myślami, nie wiedząc, czy ta bitwa kiedyś się skończy. Wiedziała jednak, że nie będzie
żadnego zwycięzcy. Sami przegrani, opuszczeni, oszukani.
Złapała komórkę i wybrała numer Szymona.
– Lenka, kochanie, o tej porze? Coś się stało? – Usłyszała jego głos.
Męski. Ciepły. Do tej pory budzący w niej poczucie bezpieczeństwa.
– To koniec – po chwili milczenia wyrzuciła z siebie ostry komunikat i poczuła, że właściwie nie ma mu nic więcej do powiedzenia.
– Co? – spytał, jakby stracił zasięg i nie dosłyszał tych dwóch słów. Pierwszego i ostatniego.
– To koniec! – krzyknęła.
– Lenka?
– Szymon, to koniec. Koniec z nami, rozumiesz? – Ton jego głosu zupełnie ją rozmiękczył, nie mogła opanować płaczu.
Przez dłuższą chwilę nie odzywali się do siebie. Słyszeli tylko swoje oddechy. Pierwszy odezwał się Szymon.
– Co się stało? Na pewno jakoś to można wytłumaczyć – zadeklarował spokojnie, co upewniło ją, że Kaja mówiła prawdę.
– Tego nie można! To koniec. Którego słowa nie rozumiesz?
– Lena, a nasze plany?
– Zapomnij! – rozpłakała się na dobre.
– Nie możesz mi tego zrobić! – Szymon odzyskał świadomość i agresywnie zaprotestował.
– Zrobić? Ja myślałam, że ty mi tego nigdy nie zrobisz, a tu taka, kurwa, niespodzianka!
– Lenka, nie, nie mów, że to koniec, nie przez telefon, spotkajmy się, porozmawiajmy...
– Nie, nie, nie! – krzyczała, dobrze wiedząc, że w bezpośrednim spotkaniu nie ma szans. Wybaczy mu wszystko, jeśli tylko spojrzy w jego oczy.
– Mów, gdzie jesteś! Spotkamy się! Porozmawiamy!
– Zapomnij! Nie będę z tobą rozmawiać!
– Nie?
– Nie! – potwierdziła.
– Pożałujesz, ty głupia cipo!!! – wrzasnął do słuchawki tak głośno, że Lena podskoczyła przerażona, upuszczając telefon z rąk.
Nie znała tego tonu, nie znała tego mężczyzny...
[image-browser playlist="591134" suggest=""]
W niezwykle spokojnym miasteczku Claysville dochodzi do brutalnego morderstwa. Maylene Barrow, kobieta pielęgnująca wszystkie cmentarze w mieście, zostaje znaleziona we własnej kuchni w kałuży krwi. Ale szeryf nie przeprowadza śledztwa.
Do Claysville przybywa Rebeka, przybrana wnuczka Maylene. Z lotniska odbiera ją Byron, syn przedsiębiorcy pogrzebowego, zakochany w niej bez pamięci. Obydwoje mają za sobą osiem lat życia poza miasteczkiem, unikania siebie i rozmów o wzajemnej miłości, obydwoje też odczuwają niezrozumiałą ulgę, wkraczając w granice Claysville.
Wydarzenia przyspieszają, zdarzają się kolejne brutalne napaści, a Rebeka i Byron zaczynają odkrywać, że ich miasteczko rządzone jest w myśl dość niezwykłych zasad. Dowiadują się też, że dziedzicznie przypadają im obojgu bardzo ważne funkcje, zapisane w dziwacznym kontrakcie sprzed 300 lat. Ona musi przejąć po zmarłej babci funkcję Opiekunki Grobów, a on - po ojcu - rolę Grabarza i jej opiekuna. Spokój i bezpieczeństwo Claysville zależą od tego, czy ta para wypełni swe role starannie.
"Opiekunka Grobów" to romantyczny horror albo romans z elementami grozy w tle. Para głównych bohaterów musi odpowiedzieć sobie na fundamentalne pytanie: czy kochają się, bo tak za nich ustalono, czy też ich miłość jest autentyczna i pomoże im w misji utrzymania ładu w świecie zmarłych.
Prolog
Jedną ręką Maylene wsparła się na kamiennej płycie. Z biegiem lat wstawanie z klęczek przychodziło coraz trudniej. Kolana wystarczająco dawały jej się we znaki, a tu jeszcze ostatnio artretyzm zaczynał atakować biodra. Strzepnęła ziemię z dłoni i spódnicy, a potem wyjęła z kieszeni niewielką piersiówkę. Starannie omijając zielone listki zasadzonych przez siebie tulipanów, Maylene przechyliła flaszeczkę nad ziemią.
— Proszę bardzo, mój drogi — wyszeptała. — Nie jest to księżycówka, którą dawniej popijaliśmy, ale tylko tym mogę się dzisiaj z tobą podzielić.
Przeciągnęła ręką po płycie. Żadnych skoszonych trawek zawieruszonych na dole czy rozpiętej u góry pajęczej sieci. Maylene przywiązywała wagę do najdrobniejszych szczegółów.
— Pamiętasz tamte czasy? Weranda z tyłu domu, słońce i słoiki… — przerwała, wspomniawszy ich słodką zawartość. — Byliśmy tacy niemądrzy… Myśleliśmy, że gdzieś tam wielki stary świat czeka, aż go podbijemy.
Pete, ze swojej strony, nie palił się do odpowiedzi. Ci, którzy leżą we właściwie doglądanych grobach, nie mówią.
Maylene dokończyła obchód po cmentarzu Słodkie Odpocznienie, zatrzymując się tu i tam, by zebrać gruz z nagrobków, wylać odrobinę alkoholu na ziemię i wyszeptać parę słów. Słodkie Odpocznienie figurowało na ostatnim miejscu tygodniowej rozpiski, lecz Maylene nie zaniedbywała żadnego z tutejszych lokatorów.
Jak na niewielkie miasteczko, Claysville obfitowało w cmentarze. Wedle prawa każdy, kto kiedykolwiek narodził się w granicach miasta, musiał być tu pochowany, wskutek czego martwi mieszkańcy Claysville przeważali liczebnie nad żywymi. Maylene nurtowało niekiedy pytanie, co by było, gdyby ci drudzy usłyszeli o interesie ubitym przez założycieli miasta, lecz gdy tylko próbowała poruszyć ten temat w rozmowie z Charlesem, spotykała się z odmową. Pewnych bitew nie mogła wygrać, niezależnie od tego, jak bardzo ich pragnęła.
Ani od tego ile, psiakrew, miały sensu.
Zerknęła na ciemniejące niebo. Dawno już powinna być u siebie.
Wypełniała swoje obowiązki tak dobrze, że już niemal od dekady nie pojawiali się goście, a jednak wciąż wracała do domu przed zachodem słońca. Nawyk ukształtowany przez całe życie nie chciał znikać, choć zdawałoby się, że powinien.
A może nie.
Maylene wetknęła właśnie piersiówkę do kieszeni z przodu sukni, gdy zobaczyła tę dziewczynę. Była tak wychudzona, że spod koszulki w strzępach wyzierał jej wklęsły brzuch. Nie miała butów, a w dżinsach na wysokości kolan widniały dziury. Smuga brudu na policzku przypominała róż nałożony niewprawną ręką. Pod oczami miała rozmazany tusz do kresek, jakby zasnęła bez demakijażu. Dziewczyna szła przez starannie utrzymany cmentarz, ignorując ścieżki. Kroczyła na ukos po trawie, aż stanęła obok Maylene, przed jednym ze starszych grobowców rodzinnych.
— Nie spodziewałam się ciebie — wymamrotała Maylene.
Ramiona dziewczyny uniosły się w niezgrabnym geście. Nie było to wojownicze wzięcie się pod boki ani też luzackie trzymanie rąk w kieszeni, wyglądało raczej jakby dziewczyna nie do końca panowała nad własnymi kończynami.
— Szukałam pani — odpowiedziała.
— Nie miałam pojęcia. Gdybym wiedziała…
— To już nieistotne. — Dziewczyna wykazywała duże skupienie.
— Grunt, że pani tu jest.
— Ano, prawda. — Maylene była zajęta podnoszeniem sekatora i konewki. Uporała się już ze szczotkami do szorowania i zgarnęła na kupkę większość swoich rzeczy. Butelki brzęknęły, gdy rzuciła konewkę na taczki.
Dziewczyna wyglądała na smutną. W czarnych jak ziemia oczach wezbrały jej niewypłakane dotąd łzy.
— Przyszłam tu do pani.
— Skąd miałam wiedzieć? — Maylene sięgnęła po listek, zaplątany we włosy dziewczyny.
— Nieważne. — Uniosła brudną dłoń, migając resztką czerwonego lakieru na paznokciach, lecz nie wiedziała chyba, co począć z wyciągniętymi palcami. W wyrazie jej twarzy dziecięcy
strach walczył z zadziornością nastolatki, która ostatecznie zwyciężyła.
— Ważne, że tu jestem.
— No dobrze.
Maylene przeszła ścieżką do jednego z wyjść. Odszukała w torebce stary klucz, przekręciła go w zamku i pchnęła bramkę, która zaskrzypiała z lekka. Chyba powinnam szepnąć słówko Liamowi, zauważyła. Nieprzynaglany, sam z siebie nigdy o tym nie pamięta.
— Ma pani pizzę? — Głos dziewczyny rozbrzmiewał cicho w powietrzu. — I napój czekoladowy? Lubię te czekoladowe koktajle.
— Na pewno coś się znajdzie. — Maylene wyłapała drżenie we własnym głosie.
Za stara już była na niespodzianki, a fakt, że znalazła tutaj tę dziewczynę — w takim stanie — wykraczał poza pojęcie niespodzianki.
Nie powinna tu być. Jej rodzice nie powinni pozwalać, żeby się tak wałęsała. Należało zgłosić się do Maylene, zanim sprawy zaszły tak daleko. W końcu w Claysville obowiązywały pewne zasady.
Zasady przestrzegane właśnie z tej przyczyny.
Wyszły przez furtkę na chodnik. Poza granicami Słodkiego Odpocznienia świat nie był już tak schludny. Przez szczeliny w popękanym chodniku kiełkowały wysokie chwasty.
— Gdy na szczelinie staniesz, kręgosłup mamie złamiesz — wyszeptała dziewczyna, z całej siły opuszczając bosą piętę na spękany cement. Uśmiechnęła się do Maylene i dodała: — Im większa rysa, tym bardziej ją zaboli.
— Ta część się nie rymuje — zauważyła Maylene.
— Faktycznie. — Przechyliła głowę, by zaraz dokończyć: — Im większa dziura, tym gorszy uraz. Teraz się zgadza.
W miarę jak szły, dziewczyna poruszała lekko ramionami, nie do rytmu z nogami i w ogóle wytrącona z normalnego rytmu. Krok miała pewny, lecz stopy stawiała chaotycznie. Stąpała z taką siłą, że popękany cement ranił jej bose podeszwy.
Milcząc, Maylene pchała taczkę po chodniku, aż doszły pod jej dom. Kobieta zatrzymała się na podjeździe, jedną ręką wyjęła z kieszeni flaszeczkę i opróżniła ją, a drugą sięgnęła do skrzynki pocztowej. W głębi, złożona na pół, leżała zaadresowana koperta ze znaczkiem. Drżącymi palcami Maylene zdołała jakoś włożyć piersiówkę do środka, zakleić kopertę i umieścić ją na powrót w skrzynce, a potem podnieść czerwoną chorągiewkę jako znak dla pracownika poczty, że jest przesyłka do odebrania. Jeżeli sama nie wróci po nią rano, paczka pójdzie do Rebeki. Maylene położyła przelotnie dłoń na zdezelowanym boku skrzynki, żałując, że nie zdobyła się wcześniej na odwagę, by przekazać Rebece wszystko, co powinna wiedzieć.
— Jestem głodna, panno Maylene — przypomniała o sobie dziewczyna.
— Och, przepraszam — wyszeptała kobieta. — Zaraz ci zrobię coś ciepłego do jedzenia. Zaraz ci…
— W porządku. Pani mnie uratuje, panno Maylene. — W spojrzeniu dziewczyny była autentyczna radość. — Jestem pewna. Wiedziałam, że jeśli panią znajdę, wszystko będzie już dobrze.
[image-browser playlist="591135" suggest=""]
Źródło: informacja prasowa



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 42 lat
ur. 1974, kończy 51 lat
ur. 1981, kończy 44 lat
ur. 1971, kończy 54 lat
ur. 1974, kończy 51 lat

