Artur Wyrzykowski: To się nie dzieje to film o dojrzewaniu do prawdy [WYWIAD]
To się nie dzieje to - obok hitu Dom dobry - kolejna kapitalna rola Tomasza Schuchardta. Wypytałam reżysera Artura Wyrzykowskiego o pracę nad tym projektem i o wybór właśnie tego aktora. Premiera w 2026 roku.
fot. materiały prasowe
MARTA KARCZ: Zastanawia mnie, skąd wzięła się koncepcja na To się nie dzieje. To film, jakiego jeszcze nie widziałam – bardzo oryginalny i intrygujący.
ARTUR WYRZYKOWSKI: Pierwszym impulsem były ograniczenia, ponieważ od dawna próbowałem zrealizować debiut, ale bez skutku – nie udawało mi się zdobyć finansowania. Może dlatego, że scenariusze nie były zbyt dobre, a może po prostu – jak mówiono w branży – ówczesny dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej niespecjalnie mnie lubił. W końcu zrozumiałem, że muszę stworzyć projekt, który ma szanse powstać bez udziału PISF – bardzo tani, kameralny, możliwy do zrealizowania w mieszkaniu z trzema aktorami. Zacząłem szukać konfliktu, który mógłby taką trójkę połączyć. Impulsem był artykuł o strzelaninie w Stanach Zjednoczonych. Rodzice zostali oskarżeni o niedopilnowanie broni i zaczęli się ukrywać. Pomyślałem: „O czym oni teraz rozmawiają? Pewnie o dziecku.” I szybko zdecydowałem, że w filmie dziecko musi być razem z nimi. Tak powstał szkielet historii, opowieść o ojcu, który próbuje uratować syna. Później pojawiła się jego partnerka, która jednak nie jest matką chłopca, więc naturalnie wchodzi z nim w konflikt.
Tematycznie To się nie dzieje wpisuje się w to, co zawsze mnie interesowało. Wszystkie moje filmy, te krótkie, i te, które teraz piszę, opowiadają o dojrzewaniu do konfrontacji z prawdą, o porzucaniu fantazji. To dla mnie najtrudniejszy życiowy proces. Nikt nas nie uczy, jak zostawić coś za sobą i iść dalej. Bohater tego filmu też musi to zrobić, musi zrozumieć, że pewnych rzeczy nie da się już naprawić, że jest za późno.
Czyli najtrudniejsze w tej produkcji było w ogóle doprowadzenie jej do realizacji?
Na początku tak. Ale później pojawiły się kolejne trudności. Ostatecznie udało mi się zdobyć dofinansowanie z Instytutu, co było miłym zaskoczeniem, właśnie od tego dyrektora, o którym słyszałem, że nigdy mi nie pomoże. Największym wyzwaniem okazał się jednak scenariusz. Bo jeśli ma się naprawdę dobry tekst i jest się dobrze przygotowanym reżyserem, zdobycie pieniędzy nie jest trudne – wszyscy chcą wspierać wartościowe projekty. Jednak stworzenie czegoś dobrego to największa trudność.
Dla mnie dużym wyzwaniem było też połączenie funkcji reżysera, scenarzysty i producenta. Na szczęście miałem producenta wykonawczego, który pomógł mi w trakcie zdjęć, dzięki czemu mogłem się skupić na reżyserii. Jednak to wciąż ogromna odpowiedzialność. Przy większych projektach na pewno trzeba by te funkcje rozdzielić.
Obsada jest bardzo kameralna. Jak wyglądał proces castingu przy tak niewielkiej liczbie postaci?
Od początku chciałem, by główną rolę zagrał Tomek Schuchardt. Uważam go za jednego z najlepszych aktorów w Polsce, więc czułem się z tym wyborem bardzo bezpiecznie. Mieliśmy nawet przesunąć zdjęcia o rok, bo Tomek był zajęty, ale uznaliśmy, że warto na niego poczekać. Ten czas wykorzystaliśmy na dopracowanie scenariusza. Paulina Gałązka dołączyła do obsady dość szybko. Znamy się z wcześniejszej współpracy przy moim krótkim filmie „Odgrzeb”. Bardzo ją cenię jako aktorkę. Z tą dwójką czułem się naprawdę pewnie, to świetni aktorzy, ale też otwarci, życzliwi ludzie, z którymi po prostu dobrze się pracuje.
Największym wyzwaniem było znalezienie młodego aktora. Tutaj ogromnie pomogła nam Marta Olczak, odpowiedzialna za casting. Przeszliśmy wiele etapów, testując różne osoby. Szukałem kogoś, kto już ma doświadczenie przed kamerą. Nie chciałem ryzykować pracy z kompletnym debiutantem. Młodsi, 15–16-letni kandydaci, wydawali się niedojrzali, a ci w wieku 19–20 lat wyglądali z kolei za dorośle. W końcu na casting trafił Borys, polecony zresztą przez Paulinę Gałązkę. Początkowo miałem innego faworyta, ale Tomek Schuchardt namówił mnie, byśmy jeszcze raz sprawdzili Borysa – i to był świetny pomysł. Podczas tego dodatkowego castingu zobaczyłem to, co Tomek dostrzegł wcześniej: że Borys idealnie pasuje do tej roli. Drugi kandydat był bardzo dobry, ale Borys najlepiej łączył delikatność i wrażliwość z siłą i psychopatycznym zachowaniem.
Mimo niewielkiego doświadczenia Borys okazał się doskonałym partnerem na planie. Pracował z Małgorzatą Lipmann, która przygotowywała go aktorsko, a Tomek i Paulina bardzo go wspierali. Dzięki temu wszyscy czuliśmy, że gramy do jednej bramki, żeby ten film i ta rola były jak najlepsze. Myślę, że efekt widać na ekranie.
A jak dobieraliście osoby, które pojawiają się tylko głosowo – w rozmowach telefonicznych?
Casting prowadziliśmy we Wrocławiu, ponieważ tam realizowaliśmy dofinansowanie i mieliśmy też studio dźwiękowe, w którym nagrywaliśmy głosy. Reżyserka castingu, Marta Olczak, proponowała różne osoby i z każdą z nich nagrywaliśmy dwa razy. Najpierw przed zdjęciami, żeby mieć materiał roboczy do montażu, a potem ponownie podczas postprodukcji. W trakcie montażu okazało się, że niektóre głosy nie pasują tak, jak zakładaliśmy. Czasem były zbyt podobne do innych albo po prostu nie budowały właściwego wrażenia postaci. Dlatego zdecydowałem się kilka z nich zmienić. Chciałem, żeby każdy głos był jednoznaczny i od razu przywoływał skojarzenie z konkretną osobą.
Prace nad dźwiękiem trwały właściwie do samego końca. Ostatnie nagrania realizowaliśmy jeszcze w sierpniu, ponieważ poprawialiśmy jedną z wiadomości głosowych, które dostaje bohater, żeby była bardziej emocjonalna i lepiej oddawała jego stan w kluczowym momencie historii.
Ten film został bardzo dobrze przyjęty i znalazł się w konkursie w Gdyni. Jak się z tym czujesz?
To ogromna radość. Cieszę się, że powstał, że mogę spotkać się z widzami. Wiem, że zgłoszeń było bardzo wiele, więc traktuję samą obecność na festiwalu jako wyróżnienie. Jasne, szkoda, że nie znalazł się w konkursie głównym, ale i tak jestem wdzięczny, że mogę tu być i rozmawiać o nim z ludźmi. To duży przywilej.
Pracujesz już nad kolejnymi projektami. Czy to będą podobne tematycznie historie?
Tak, ciągle jestem w temacie dojrzewania do trzeźwości, dojrzewania do rozstania się z jakąś fantazją. Pracuję teraz nad dwoma projektami.
Pierwszy z nich to rodzinna komedia z elementem science fiction „Pierwsze uderzenie serca”. Opowiada o kobiecie, która po latach nieobecności wraca do rodzinnego domu w Radomiu, by przedstawić rodzicom swojego narzeczonego… androida. Przez cały film stara się przekonać rodzinę, by go zaakceptowała, ale sama musi zrozumieć, że miłość nie polega na kontroli drugiej osoby. Przy okazji, jak to bywa, na wierzch wychodzą inne problemy członków rodziny. To lekki, ciepły film o relacjach, z futurystycznym twistem.
Drugi projekt, czyli „Skradzione dni”, rozwijam w Szkole Wajdy w ramach międzynarodowego kursu Ekran. Zaprosiłem do niego ponownie Tomka Schuchardta. To opowieść o ojcu i jego sześcioletniej córce, którzy wyruszają w swoją ostatnią wspólną podróż. Mężczyzna jest śmiertelnie chory, ale nie mówi o tym dziecku. Zanim zniknie w szpitalu, chce spędzić z nią jak najwięcej czasu. Czy odważy się na szczere pożegnanie? To czułe, spokojne kino drogi, zupełnie inne od moich poprzednich opowieści, ale bardzo mi bliskie.
Skąd wzięło się zainteresowanie tym tematem? Czy ma to źródło w życiu osobistym?
To nie była świadoma decyzja. Dopiero po latach zauważyłem, że wszystkie moje filmy krążą wokół podobnego motywu. Fascynuje mnie opowiadanie o ludziach, którzy wierzą, że coś jest możliwe, a potem muszą zmierzyć się z niemożliwością. To historie o przebudzeniu, o wyrwaniu się z czegoś, co trzymamy kurczowo, o odzyskaniu własnego życia i rozpoczęciu nowego etapu. To emocjonalne przejście, z którym zmaga się każdy człowiek, gdy musi zostawić coś za sobą. Na razie to mnie najbardziej interesuje, ale oczywiście w przyszłości mogę odkryć nowe tematy, które będą mnie pociągać.
fot. materiały prasoweCo oznacza tytuł „To się nie dzieje”?
Tytuł miał pasować do bohaterów i do ich stanu, a jednocześnie coś o nich opowiadać. Dla mnie to forma zaprzeczenia, wyparcia, budowania pancerza z fantazji, kiedy jesteśmy zamknięci na prawdę i na to, co się dzieje. Oddaje on sposób, w jaki bohaterowie patrzą na świat i jak się zachowują. Cała trójka ma pewne wyobrażenia relacji z innymi i tego, co jest możliwe. Kiedy rzeczywistość weryfikuje ich przekonania, oni temu zaprzeczają. „To się nie dzieje” jest formą wyparcia prawdy, z którą nie chcemy się zmierzyć.
Czy dobrze zrozumiałam, że postać Pauliny Gałązki była trochę zazdrosna o syna?
Tak, dokładnie. Maja, którą gra Paulina, podobnie jak inni bohaterowie, jest przywiązana do pewnej fantazji. Wierzy, że dzięki swojej miłości i determinacji może zatrzymać Bartka przy sobie, „ocucić” go i sprawić, że nie odejdzie. W tym procesie dochodzi do rywalizacji z synem – stara się przekonać chłopca, by wyjechał sam, i jednocześnie nakłonić ojca do pozostania przy niej. Nowa partnerka Bartka jest postacią, która wchodzi w konflikt z Danielem, a jej życie emocjonalne mocno zależy od tego, czy oni wyjadą, czy zostaną. Ona naprawdę kocha Bartka, choć jej uczucia czasem przeczą rozsądkowi. Żyje w przekonaniu, że może być dla niego ważniejsza niż jego syn.
To najbardziej mnie ujęło. W tym filmie każdy z bohaterów jest w pewnym sensie „nie w porządku”, każdy żyje w swojej wersji rzeczywistości.
Właśnie. To opowieść o trójce ludzi, którzy nie potrafią zaakceptować prawdy. I o tym, jak bardzo nas to potrafi zniszczyć.
naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1979, kończy 46 lat
ur. 1973, kończy 52 lat
ur. 1974, kończy 51 lat
Lekkie TOP 10