Efekty godne statuetki
Już 2 marca w Dolby Theatre w Los Angeles odbędzie się 86. gala rozdania Oscarów. Spośród wielu kategorii i mnóstwa nominowanych przedstawiamy listę pretendentów do statuetki za najlepsze efekty specjalne. Kto okaże się ostatecznym zwycięzcą, a kto wielkim przegranym?
Już 2 marca w Dolby Theatre w Los Angeles odbędzie się 86. gala rozdania Oscarów. Spośród wielu kategorii i mnóstwa nominowanych przedstawiamy listę pretendentów do statuetki za najlepsze efekty specjalne. Kto okaże się ostatecznym zwycięzcą, a kto wielkim przegranym?
Z początkowej dziesiątki kandydatów ostała się jedynie piątka wspaniałych. Walka w tym roku wydaje się być wyjątkowo wyrównana, a każda z produkcji ma swoje własne asy w rękawie. W poprzednich latach zwycięsko z tej batalii wychodziło {{f|Życie Pi 3D}} (2013), Hugo i jego wynalazek (2012), Incepcja (2011) oraz przełomowy w swoim czasie Avatar (z nagrodą zdobytą w 2009 roku). Oto lista pretendentów do zdobycia tegorocznej statuetki za najlepsze efekty specjalne:
Grawitacja to według wielu krytyków i specjalistów od efektów specjalnych główny kandydat do zdobycia Oscara w kategorii najlepszych wizualiów. Film odznacza się perfekcyjnym połączeniem klasycznych metod tworzenia efektów specjalnych oraz "technologii przyszłości", dzięki czemu w niedługim czasie możliwe będzie zautomatyzowanie procesu produkcji tychże, jak też położenie większego nacisku na kręcenie w tzw. wirtualnych studiach.
Zdecydowanie największym bohaterem najnowszego dzieła Cuaróna było urządzenie zwane Lightbox. Ta przypominająca wydrążony sześcian konstrukcja składała się z kilku elementów, przede wszystkim z robota działającego na zasadzie podnośnika dźwigowego, którego zadaniem było sterowanie kamerą i śledzenie przebiegu całej akcji, szkieletu poruszającego aktorami i nadającego im odpowiedniego pochylenia oraz paneli wypełnionych mnóstwem świateł ledowych w skali mikro. Imponująca technologia w jeszcze bardziej imponującym wykonaniu, która ma szansę zrewolucjonizować przemysł filmowy, a dokładniej: sposób kręcenia przyszłych produkcji.
Za efekty specjalne w Grawitacji odpowiadały m.in. ekipy Framestore, Rising Sun Pictures, Nhance czy też Mova. Szerzej o poszczególnych etapach realizacji wraz z dogłębną analizą technik i metod tworzenia wizualnej magii możecie przeczytać w tym miejscu.
Za efekty specjalne w drugiej odsłonie przygód Bilbo Bagginsa oraz dzielnej kompanii krasnoludów odpowiadało studio Weta Digital z Wellington w Nowej Zelandii, a ogromny talent członków tej ekipy zobaczyć mogliśmy m.in. w trylogii "Władca Pierścieni", King Kongu z 2005 roku i Avatarze Jamesa Camerona. W "Pustkowiu Smauga" wykreowali oni niesamowity i do bólu wręcz szczegółowy świat, dodając do tego niezapomniane sekwencje krasnoludzkiej ucieczki w beczkach wzdłuż rzeki, konfrontacji z olbrzymimi pająkami w lesie Mirkwood oraz sceny mające miejsce na Samotnej Górze, zwanej też Erebor.
Największym wyzwaniem dla całego zespołu specjalistów od efektów była kreacja tytułowego Smauga – smoka wielkości dwóch Boeingów 747 składającego się z trzystu indywidualnych kości, blisko miliona ręcznie rysowanych łusek i stu symulacji mięśni. Sam smok animowany był techniką klatek kluczowych i przemawiał głosem Benedicta Cumberbatcha. Do kreacji postaci animatorzy wykorzystali także materiały referencyjne z zapisem pełnego motion capture aktora (w tym przypadku - nagrania ruchów całego ciała) i wypowiadanych przez niego kwestii.
Równie wielkim wyzwaniem dla Weta Digital było przygotowanie otoczenia, w którym rozgrywały się sceny ze Smaugiem, a konkretniej: złotych monet, pod którymi latająca kreatura początkowo się znajdowała. Część złota była "prawdziwymi" rekwizytami, jednak zdecydowana większość skarbu została stworzona cyfrowo. A był to ponad miliard monet! Dodając do tego konieczność ich symulacji (w niektórych sekwencjach w ruch wprawić należało kilkaset milionów na raz) oraz odpowiednie oświetlenie, nic dziwnego, że Weta Digital musiało napisać w tym celu nowe oprogramowanie.
Lista studiów odpowiedzialnych za stworzenie VFX do trzeciej odsłony marvelowskiego "Iron Mana" jest równie długa, co imponująca. Mamy słynne Digital Domain, Framestore (głównych architektów efektów w "Grawitacji") czy chociażby niesamowite Weta Digital. To zaledwie wierzchołek góry lodowej, bowiem nad efektami specjalnymi pracowało łącznie siedemnaście mniejszych lub większych zespołów produkcyjnych. Razem dostarczyły one ponad dwa tysiące ujęć w technologii CGI. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, iż mamy w tym przypadku do czynienia z obrazem opartym na komiksowej serii, a co za tym idzie - potrzebującym solidnego zaplecza specjalistów oraz jak największej liczby jak najlepszych efektów specjalnych.
Film składa się z wielu znakomitych scen. Wymienić można chociażby atak na rezydencję Starka w Malibu, która w rzeczywistości nie istnieje, a chociaż lokacja jest w stu procentach zgodna, to budynek został zaprojektowany techniką cyfrową. Na dodatek ujęcia, w których willa ulega zniszczeniu i osuwa się wzdłuż klifu prosto do wody, musiały najpierw zostać przeprojektowane – miejsce to różniło się ostatecznie od tego, które mogliśmy ujrzeć w poprzednich dwóch częściach.
Twórcy VFX zaprezentowali swoje umiejętności także w przypadku zbroi Iron Mana, a właściwie każdej z jej wersji, których było w "trójce" multum. Pomimo faktu, iż wcześniej również mieliśmy okazję oglądać Tony’ego Starka w cyfrowym kostiumie, najnowsze iteracje były zdecydowanie najbardziej dopracowanymi i najefektowniejszymi jego odmianami. Zbroja Mk 42 potrafiła latać podzielona na indywidualne części oraz przyczepiać się do postaci. Nad jej projektem i modelowaniem pracowało studio Digital Domain, podczas gdy Scanline VFX na spółkę z Trixter stworzyło zbroję do własnych scen. Ogólnie kostiumy te były tworzone w oparciu o prawdziwe, aczkolwiek bardzo improwizacyjne prototypy łączące style strojów graczy futbolu amerykańskiego z różnorakimi elementami pomalowanymi tak, aby imitować metaliczne wykończenie całości – sprytnie i pomysłowo.
A takich smaczków i pieczołowicie wykonanych efektów mamy w "Iron Manie 3" o wiele więcej…
Jeździec znikąd nie osiągnął szczytów list box office, otrzymując z wielu stron dość miażdżącą krytykę. Mówi się jednak, że najlepsze jest to, czego nie widać, a gdyby w tej kategorii rozpatrywać ten tytuł, to o sukces nie byłoby tak trudno. Przygodowa produkcja Disneya to przede wszystkim świetne i niemalże fotorealistyczne środowisko oraz jego elementy liczące razem około 1000 ujęć w technice CGI. Industrial Light & Magic, bo tak nazywa się studio, które stało za tworzeniem najważniejszych efektów specjalnych w "Jeźdźcu znikąd", stworzyło coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się być realne, ale w gruncie rzeczy jest w całości cyfrowe. Poczynając od otoczenia, wielkich połaci terenu, poprzez całą niemal roślinność, kończąc na pociągach – to praca grafików i animatorów. ILM wspierane było przez MPC (Moving Picture Company) oraz jeden z wewnątrzzakładowych oddziałów.
Jeśli chodzi o wspomnianą roślinność - została ona zaprojektowana w programie SpeedTree, który dzięki swojej prostocie obsługi pozwolił na dużą różnorodność w tej materii. W kwestii drzew i ich ruchu, co nigdy nie jest łatwe, a już szczególnie w tak rozległych środowiskach, także udało się to osiągnąć przy pomocy tego oprogramowania. Większość materiałów stworzono przy użyciu 3ds Max od Autodesk, i to tak naprawdę bez niepotrzebnych w tym przypadku faz wstępnego planowania. Tekstury zaś to mariaż fotografii oraz techniki ręcznego malowania. Dzięki odpowiednim zdjęciom referencyjnym wszystko wyglądało bardzo naturalnie i schludnie, oddając przy tym sugestywny klimat Dzikiego Zachodu.
W ciemność. Star Trek z pewnością czerpie niesamowite korzyści z ogromnej liczby cyfrowych efektów specjalnych. W połączeniu z estetycznością sekwencji live action i poczuciem, iż wykreowani bohaterowie są tak realni, że aż namacalni, robi to piorunujące wrażenie i dopełnia całości niemal idealnie. Produkcją efektów specjalnych zajęły się studia Atomic Fiction, Pixomondo oraz Industrial Light & Magic. Ekipy stojące za wizualiami zdecydowanie nie poszły na łatwiznę - w tym przypadku nie mamy do czynienia tylko i wyłącznie z całą masą greenscreenu oraz nieistniejących przedmiotów.
Jedną z pierwszych scen filmu była ucieczka Kirka i Bonesa przed tubylcami z planety Nibiru przez charakterystyczny, czerwony las. Początkowo epizod ten kręcono w hawajskiej dżungli i następnie planowano zmienić ogólną kolorystykę z zielonej na czerwoną. Pomimo starań metoda ta nie przypadła jednak do gustu specjalistom od efektów, sprawiając przy tym wiele problemów. Ostatecznie postanowili oni pójść inną drogą: kręcąc na scenie z minimalną ilością roślinności i tworząc cyfrową dżunglę wyrenderowaną w V-Rayu. Kolejną kwestią byli goniący bohaterów Nibirianie. W rzeczywistości do tych ról zatrudniono około trzydziestu aktorów. Aby ukazać większą populację, zdecydowano się na "cyfrowych dubli".
W sekwencji z wulkanem zastosowano komputerowo wygenerowane tło, symulację lawy, żaru oraz dodatkowy dym. Sceny te kręcono (tak jak większość mających miejsce na zewnątrz) na zielonym tle za pomocą kamer IMAX. Równie przemyślanych i wykonanych ze smakiem efektów było w najnowszym "Star Treku" całe mnóstwo, a chociaż nie wyznaczają one raczej nowego standardu w świecie cyfrowych efektów specjalnych, to wyraźnie wskazują, na czym ta "zabawa" polega.
Kto wygra, a kto okaże się największym przegranym? Czy Grawitacja wraz ze swoją niemal futurystyczną technologią i idealnym skomponowaniem efektów specjalnych prześcignie bajecznego "Hobbita" z równie imponująco wykonanym Smaugiem? A może to superbohater Marvela stanie na szczycie podium, deklasując rywali? Nie bez szans jest również Jeździec znikąd i jego niedostrzegalne na pierwszy rzut oka wizualia. W ciemności (ale z jasno nakreślonymi efektami) do boju przystępuje także najnowszy Star Trek i załoga statku USS Enterprise.
Stawce zdaje się jednak przewodzić najnowsza produkcja Alfonso Cuaróna. Grawitacja zachwyciła fanów na całym świecie, w tym nawet najbardziej wybrednych i zatwardziałych krytyków. Dała nadzieję na to, iż w przyszłości zostaniemy uraczeni mnóstwem podobnych i wykonanych z równie wielkim rozmachem obrazów. Przestrzeń kosmiczna jeszcze nigdy nie była równie piękna. Już niedługo przekonamy się jednak, czy te atuty wystarczą do pokonania konkurencji.
Robert Dunst - Pasjonat efektów specjalnych, animacji komputerowej i wszelakiej twórczości cyfrowej. Kinoman, gracz, fan dobrego brzmienia. "Multihobbystyczny" człowiek renesansu.
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat