Gej nie od parady
Homoseksualizm nieprzerwanie od kilku lat jest jednym z najbardziej gorących tematów w debacie publicznej, a wątki LGBT coraz śmielej wkraczają do kina i telewizji. Ale nic w tym dziwnego – film zawsze był swego rodzaju odbiciem rzeczywistości.
Homoseksualizm nieprzerwanie od kilku lat jest jednym z najbardziej gorących tematów w debacie publicznej, a wątki LGBT coraz śmielej wkraczają do kina i telewizji. Ale nic w tym dziwnego – film zawsze był swego rodzaju odbiciem rzeczywistości.
Gdzie nie spojrzeć, tam gej lub lesbijka - mówią dziś złośliwi. Szybkie spojrzenie na obsady popularnych seriali i podbijających kina filmów bezlitośnie jednak tę tezę podważa. Aktorzy ze znakomitej większości produkcji to wciąż starzy, dobrzy heteroseksualiści. Mainstream nadal broni się przed wątkami homo i nawet gdy je eksploruje, często stanowią one jedynie drugi plan historii. Czasem pojawią się na pierwszym, ale to ryzykowne przedsięwzięcie – nigdy nie wiadomo, czy twórcom się powiedzie. Wielki sukces odniosła przed kilkoma laty na przykład "Tajemnica Brokeback Mountain". Historia dwojga kowbojów-kochanków z 2005 roku ma na swoim koncie trzy statuetki Oscara, sukces kasowy (178 mln dolarów przychodu i 11. miejsce na liście najbardziej dochodów filmowych romansów), a także pochlebne opinie krytyków na całym świecie. Trzy lata później na ekrany kin trafił "I Love You Phillip Morris", obraz z Ewanem McGregorem i Jimem Carreyem w rolach głównych, który podobnym hitem jednak się nie stał. Wręcz przeciwnie, film zarobił całe 20 mln dolarów, co było wynikiem znacznie poniżej oczekiwań. Przyczyną na pewno nie była porażka artystyczna, bo debiutancki obraz Johna Requa i Glenna Ficarra został dość entuzjastycznie przyjęty przez recenzentów.
Czyżby zatem homoseksualizm w kinie był dopuszczalny jedynie pod warunkiem nieszczęśliwego zakończenia dla kochanków będących tej samej płci? Wymowę finału "Tajemnicy Brokeback Mountain" trudno uznać za optymistyczną, a zupełne przeciwieństwo filmu Anga Lee stanowi "I Love You Phillip Morris", gdzie mamy do czynienia z klasyczną, pozytywną komedią romantyczną. Klęska tego drugiego obrazu pozwala dość łatwo wyciągnąć wniosek – społeczeństwo nie jest gotowe na oglądanie romansu gejów czy lesbijek. To wciąż musi być mężczyzna i kobieta.
Dużo ciekawiej wygląda sytuacja na małym ekranie, gdzie wątki LGBT poczynają sobie dość swobodnie i to już od już dobrych paru lat. Studium homoseksualizmu rozpoczęło się wraz z pojawieniem się telewizji jakościowej. Poważniejsze, ambitniejsze produkcje często w głównej obsadzie mieściły homoseksualistów (a przynajmniej bohaterów o takich preferencjach) i sięgały po motywy dotychczas zakazane. Największe stężenie tych wątków reprezentowało brytyjskie "Queer as Folk", miniserial opowiadający o trzech młodych gejach z Manchesteru. Później swoje dwie adaptacje zrobili także Amerykanie – jedną dosłowną pod tym samym tytułem oraz jedną nieco bardziej swobodną, znaną jako Słowo na L. Lesbijska odpowiedź na Queer as Folk stacji Showtime doczekała się ostatecznie sześciu sezonów i bardzo lojalnej grupy zwolenników, u której zyskała status kultowej.
[image-browser playlist="591433" suggest=""]©Showtime
Zjawisko kultowości jest tu wspomniane nieprzypadkowo, bo ono od zawsze towarzyszyło zresztą produkcjom z wątkami queerowymi. "Rocky Horror Picture Show", stanowiący właściwie definicję filmu kultowego, napakowany jest przecież myślą transgresyjną. W 1975 publiczność po raz pierwszy zobaczyła słynnego transwestytę z "Transseksualnej Transylwanii" i ogląda go po dziś dzień w ramach kinowych projekcji o północy. Razem z "Różowymi flamingami" Johna Watersa, przygody Rocky’ego Horrora stanowią kanon kina kultowego. To tam zawsze były poruszane kwestie niszowe, trudne, odważne. Na uboczu, do którego dostęp mieli nieliczni. I choć wartość tych obrazów stanowi nie tylko podejmowana tematyka, to trudno sobie wyobrazić ich dzisiejsze funkcjonowanie, gdyby LGBT w latach 70. miało spokojne miejsce w mainstreamie.
Przełamujące lody i wprowadzające kontrkulturowe wątki do telewizji, seriale Showtime wciąż były tylko programami stacji kablowej. Choć były popularne, wyniki ich oglądalności nie mogły się równać z tymi, które notowały produkcje stacji ogólnodostępnych. Do głównego nurtu LGBT dotarło nieco później, w 2009 roku za sprawą Glee. Ogólnodostępna amerykańska stacja FOX wyprodukowała serial dedykowany nawet nie tylko gejom czy lesbijkom, ale wszystkim mniejszościom. Wśród członków szkolnego chóru można odnaleźć kujonów, beztalencia, niepełnosprawnych fizycznie i umysłowo, dziewczynę z nadwagą, osoby stanowiące mniejszości etniczne oraz – wreszcie – homo-, bi- i transseksualistów. W Glee nikt nie jest "normalny". Nawet archetypowy rozgrywający drużyny futbolowej i liderka zespołu cheerliderek mają swoje problemy (on prawiczek, ona w nastoletniej ciąży), przez co trudno uznać ich za bohaterów bez skazy i wzór do naśladowania. Ryan Murphy, twórca serialu, nie tylko pokazuje, że byciem innym nie znaczy gorszym, ale tę unikalność członków chóru celebruje. Opiekun zespołu, Will Schuester, każe cieszyć się im własną wyjątkowością poprzez poświęcanie kolejnych tygodni w szkole na radzenie sobie z różnymi rodzajami dyskryminacji. FOX dając temu projektowi zielone światło, podjęło podwójne ryzyko – Glee to nie tylko musical, czyli coś na gruncie telewizji do tej pory nieznanego, ale też produkcja o niszy, osobach, których zwykle filmów się nie ogląda. W pomyśle tkwił wielki potencjał od samego początku, choć sukcesu, jakim okazał się serial nie oczekiwał chyba nikt. Glee szybko stało się międzynarodowym kulturowym fenomenem. Nie chodziło nawet tyle o krążki z coverami przebojów z serialu, które rzecz jasna rozchodziły się jak ciepłe bułeczki, ale o jego warstwę edukacyjną. Bohaterowie z serialu stali się inspiracją dla młodych Amerykanów, może zresztą nawet nie tylko ich.
[image-browser playlist="591434" suggest=""]©20th Century Fox | ©The Criterion Collection
Glee przepadło za to zupełnie w Polsce. Społeczeństwo nieszczególnie chciało oglądać serial w Telewizji Publicznej, nawet mimo jego rosnącego fenomenu za oceanem. Ale trudno się temu szczególnie dziwić, bo naszego konserwatyzmu w tej sprawie dowodzi od lat polskie kino. Na pierwszego geja na naszym własnym podwórku czekaliśmy do 1967 roku i premiery "Ojca" Jerzego Hoffmana. Od tamtej pory homoseksualistów na rodzimych ekranach było ledwie… 35. To nawet mniej niż jeden rocznie, nie wspominając już o tym, że lwia część z nich to tylko postacie epizodyczne. Deficyt tych wątków sprawił także, iż LGBT zaczęto poszukiwać tam, gdzie paradoksalnie go na pewno nie było – w kinie policyjnym i gangsterskim. Wśród filmoznawców i kulturoznawców wszak nie brak opinii, według których Franz Mauer z "Psów" był tak męski, że aż wskazywało to na jego ukryty homoseksualizm.
Może wkrótce i u nas doczekamy się kogoś więcej niż stereotypowego przyjaciela geja z "Magdy M.". Tymczasem Amerykanie nie czekają na nas i już idą za ciosem. Ryan Murphy po Glee stworzył przecież The New Normal, serial o szczęśliwej parze gejów, którzy wynajmują surogatkę, by w końcu móc zostać ojcami. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby o prawa do emisji serialu zaczęła się starać telewizja publiczna.
"Rocky Horror Picture Show" i "Różowe flamingi" będzie można zobaczyć podczas Festiwalu Filmowego Cropp Kultowe w Katowicach. Więcej informacji na croppfilmykultowe.pl.
Źródło: fot. ©2009 FOX
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat