Historia dźwięku w kinie
Choć dziś nie wyobrażamy sobie oglądania filmów bez angażujących dialogów, efektów dźwiękowych i muzyki wywołującej emocje, to nie zawsze tak było. Poznajcie krótką opowieść o dźwięku w kinie i domowych pieleszach.
Choć dziś nie wyobrażamy sobie oglądania filmów bez angażujących dialogów, efektów dźwiękowych i muzyki wywołującej emocje, to nie zawsze tak było. Poznajcie krótką opowieść o dźwięku w kinie i domowych pieleszach.
Muzyka towarzyszy sztuce filmowej właściwie od początku jej istnienia. Nawet jeśli za prawdę przyjąć słowa Kurta Londona, który w swojej książce z 1970 roku napisał, że powstała ona tylko po to, by zagłuszać hałas projektora, to jej rola bezsprzecznie jest ogromna już za czasów kina niemego, kiedy była wykonywana na żywo, w trakcie seansu. Wtedy to taper, uzbrojony przeważnie w pianino lub organy teatralne, opisywał swą muzyką wydarzenia zapisane na taśmie filmowej. W bogatszych kinach zamiast jednego muzyka występowały czasem małe zespoły czy wręcz orkiestry symfoniczne. Muzykę dla takich wykonań symfonicznych nierzadko pisali na zamówienie znani kompozytorzy. Taperzy korzystali głównie z gotowych już aranżacji, które często były wydawane w tematycznych zbiorach, skupiających się na konkretnym rodzaju scen lub emocji, które miały opisać.
Wraz z rozwojem techniki, obecność muzykantów podczas seansu stawała się coraz mniej potrzebna. Dźwięki w końcu przetransferowano na taśmę filmową, co dało nowe pole do popisu nie tylko kompozytorom, ale i twórcom efektów dźwiękowych. Aktorów zaczęto dobierać pod względem umiejętności, werbalnych i/lub wokalnych, pojawiły się nowe gatunki filmowe, takie jak musicale. Muzyka opisowa wywarła ogromny wpływ nawet na filmy dokumentalne. Ba, nawet zwiastuny filmów czy seriali są zwykle przeplatane muzyką, choć tutaj często używa się pasujących tematyką, bądź popularnych w danym momencie, utworów komercyjnych (nie zliczę nawet, ile razy słyszałem w tym roku utwór Human, który wykonuje Rag’n’Bone Man).
Eksperymenty nad połączeniem obrazu i dźwięku zaczęły się jeszcze przed powstaniem kin. W 1888 r. Thomas Edison zaczął pracę nad kinetoskopem (urządzeniem do odtwarzania ruchomej fotografii) oraz kinetofonem, będącym połączeniem tego nowego wynalazku z fonografem. Urządzenie średnio się przyjęło, głównie ze względu na ograniczenia odbioru do jednego widza oraz bardzo małą pojemność wspomnianego fonografu. W roku 1919 trzech niemieckich wynalazców - Josef Engl, Joseph Massole i Hans Vogt - opatentowało nagrywanie dźwięku bezpośrednio na taśmę procesem tri ergonowym (zwrot niestety nie ma polskiego odpowiednika). Proces ten był niezwykle złożony i polegał na przetworzeniu dźwięku w impuls elektryczny, taki impuls następnie napędzał błyskające światło, które nagrywane było na negatyw taśmy kinowej. Następnie za pomocą specjalnego urządzenia które odwracało proces światło-elektryczność-dźwięk. Co prawda poprawiło to problemy z synchronizacją i długością zapisanej melodii, ale pozostała jeszcze jedna kwestia. Mianowicie nagłośnienie. Z odsieczą przyszedł doktor Lee de Forest, twórca lampy audionowej. Urządzenie to, wykorzystywane do wyszukiwania i wzmacniania sygnału radiowego, miało niesamowity potencjał w nowej branży. De Forest stworzył swoje studio w 1922 r. a już w 1924 aż 34 kina na wschodnim wybrzeżu przystosowane były do odtwarzania jego filmów. A tych stworzono przeszło 1000. Hollywood jednak nie było zainteresowane jego systemem, tacy giganci jak Universal czy Paramount nie widzieli potrzeby psuć swojego niemego biznesu dźwiękiem. Przynajmniej do czasu, gdy jedno studio zdecydowało się wrócić do eksperymentów z dźwiękiem z płyty.
Vitaphone, stworzone przez Western Electric i Bell Telephone Labs to system nagrywania dźwięku na płycie obracającej się z prędkością 33.3 RPM. Podobnie jak system de Foresta, również i ten spotkał się z początkowym odrzuceniem. Jednak jedno relatywnie małe studio postanowiło dać mu szansę. Tym studiem było Warner Bros. Zamiast jednak stworzyć kino wypełnione dźwiękami, planowali oni jedynie posiadać urządzenie, które uczyni tapera lub orkiestrę zbędną. Mimo sukcesu komercyjnego włodarze wielkich wytwórni wahali się z przyjęciem nowej technologii. Głównie ze względu na ogromne koszta zmian infrastruktury całej branży. Studia dźwiękowe, standaryzacja systemu, okablowanie kin, mówiący aktorzy, czy wreszcie problemy z tłumaczeniem. Wszak karty do kina niemego można zrobić bez problemu, ale co z mówiącymi?
Jednak wielka machina poszła już w ruch i Loew (obecne MGM), Famous Players Lasky (włączone potem do Paramount), First National, Universal i Producers Distributing Corporation podpisali umowę o wprowadzeniu ustandaryzowanego systemu dźwięku w przypadku w którym kinematografia zdecyduje się na poddanie się tej nowince technologicznej. Tymczasem Warner Bros. nie spoczywało na laurach i już w 1927 r. powestało pierwsze studio dźwiękowe. A potem powstał film, który na stałe wprowadził do kin dźwięk - Śpiewak jazzbandu. Z początku założony jako kolejny film niemy z nagranym akompaniamentem, jednak dzięki improwizacji wokalnej aktora Ala Jolsona, stało się zupełnie inaczej. Co prawda film zawierał tylko dwie sceny z nagranym głosem, resztę prezentowano na planszach, jednak tylko tyle, a może aż tyle, wystarczyło.
Tymczasem Fox zakupił Tri Ergon i zaczął tworzyć... Kroniki filmowe. Te cieszyły się tak ogromną popularnością, że wkrótce studio zaczęło wysyłać operatorów kamer i dźwiękowców, by jeździli po świecie i przeprowadzali wywiady ze sławnymi ludźmi, takimi jak George Bernard Shaw czy Mussolini, a kroniki były produkowane w liczbach 3-4 tygodniowo. Doszło nawet do porozumienia między Vitaphone a Foxem, na podstawie którego obie firmy wzajemnie licencjonowały swoje kina i wyposażały je w systemy pozwalające odtwarzać oba standardy. Do roku 1929 każde studio w Hollywood posiadało ten czy inny system rejestracji dźwięku, zaś 75% wypuszczonych w tym roku filmów posiadało nagraną ścieżkę. Były to filmy w pełni udźwiękowione, mieszane i nieme z muzyką odtwarzaną z nagłośnienia. Systemy Movietone i Photophone królowały już na dobre w USA, a Tri Ergon w Europie.
W latach 50. przyszło kolejne wyzwanie dla branży kinowej - telewizja. Ludzie coraz częściej woleli zostać w domu i obejrzeć ulubiony serial czy program, niż wybierać się do kina. Trzeba było temu jakoś zaradzić i oto na scenę wkroczyły nowości, których próżno było szukać przy domowych odbiornikach. Były to pierwsze seanse 3D, ekrany panoramiczne i to co nas najbardziej interesuje - dźwięk wielokanałowy. Pionierem tutaj była disneyowska Fantazja z 1940 z porażającą liczbą aż 54 niezależnie (tonowo) sterowanych głośników. Miało to jednak swoją cenę, gdyż tylko 2 kina w USA zdolne były ów film odtworzyć. Znacznie tańsza była Cinerama, ze swoimi 3 osobno nagrywanymi ścieżkami wideo i 7 audio, czy też 4 kanałowy CinemaScope.
Prób i błędów było prze lata wiele, jednak w 1976 roku pojawił się system, który znamy wszyscy i chyba każdemu kojarzy się z kinem - Dolby Stereo. System ten, w rzeczywistości posiadający nie dwa, jak sugeruje nazwa stereo, a cztery kanały. Po raz pierwszy został zaprezentowany w 1977 r. w filmie... Star Wars: Episode IV - A New Hope. Star Wars: Episode VI - Return of the Jedi z kolei zawdzięczamy system certyfikacji dźwięku THX. Od tamtego czasu mieliśmy takie nowinki jak druga generacja systemu Dolby, jego wersję cyfrową (Dolby Digital), wspierającą dźwięk 5.1, do którego dołączyły dwa kolejne formaty. DTS, który wracał do korzystania z zewnętrznego nośnika dźwięku zsynchronizowanego z filmem i SDDS, który był pierwszym systemem 7.1 kanału. Obecnie w dobie kina cyfrowego dźwięk to po prostu kolejny plik w pakiecie, można go przenosić aż na 16 kanałach (no chyba że jesteś w Japonii, tam masz kina 22.2 w rozdzielczości 8K).
A jak ma się to do odtwarzania filmów w domowym zaciszu? Dźwięk stereo trafił pod strzechy (i na ekrany telewizorów) na początku lat 70., jednak w bardzo ograniczonej formie, dopiero okolice końca lat 80. i rozwój technik nagrywania i przesyłania sygnału pozwolił na szersze rozpropagowanie tego formatu. Znacznie lepszy los spotkał format DTS i dźwięk przestrzenny 5.1, który zaczął pojawiać się z mniejszym opóźnieniem względem wprowadzenia do kin, już w połowie lat 90., za pomocą późniejszej generacji nośnika LaserDisc, ojca, dziadka i pradziadka obecnych nośników optycznych. Dźwięk 5.1 stawał się powoli standardem w kinie domowym, choć jeszcze wtedy ograniczony był przez liczbę sprzętu i okablowania wymaganego do właściwego cieszenia się otaczającym nas dźwiękiem. Nieważne, czy mowa o filmowej muzyce, koncercie ulubionej gwiazdy, odgłosach kosmicznej bitwy, samochodowego pościgu, czy też po prostu świetnie napisanym dialogu.
Źródło: Fot. Charles Chaplin
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat