foto. naEKRANIE.pl
DAWID MUSZYŃSKI: Przed udziałem w Call of Duty: Black Ops 7 podkładałeś głos w X-Men Destiny. To jedyny tytuł growy w twoim CV. Czemu tak długo zwlekałeś z wejściem na ten rynek?
MILO VENTIMIGLIA: Nie zwlekałem. Po prostu wcześniej nikt nie brał mnie pod uwagę do takich ról. Jestem otwarty na różne projekty. Nie trzymam się kurczowo małego czy dużego ekranu. Jeśli projekt jest ciekawy, chętnie go rozważę. Pytanie powinno brzmieć: czemu ludzie z Call of Duty tak długo zwlekali z propozycją.
Jesteś graczem? Znałeś te tytuły wcześniej?
Oczywiście. Grałem wcześniej zarówno w Call of Duty: Moder Warfare, jak i w serię Call of Duty Black Ops. Gdy zadzwonił telefon z propozycją, byłem niezmiernie podekscytowany. Nie jako aktor, a jako fan tej franczyzy.
Czyli rozumiem, że jak siedziałeś na kanapie i grałeś w kolejne odsłony Call of Duty, widząc na ekranie takich aktorów jak Kevin Spacey czy Michael Rooker, zastanawiałeś się: „Czemu do mnie jeszcze nie zadzwonili?”.
To oznaczałoby, że jestem typem człowieka bardzo zazdrosnego o sukces innych. A ja taki nie jestem. Fajnie było po prostu widzieć, jak ten świat się rozrasta i otwiera nowe perspektywy przed aktorami. Jednak nie myślałem, że faktycznie ktoś do mnie zadzwoni. Zajmowałem się swoimi sprawami, innymi projektami. Żyłem swoim życiem. I nagle ten telefon zadzwonił. Pojawiła się propozycja, a ja pomyślałem, że to mój czas.
Udział w tym projekcie zmienił w jakimś stopniu twoje postrzeganie tej branży?
Nie spodziewałem się, że to wszystko jest tak filmowe. Mamy scenariusze, które realizujemy z partnerami. Są próby stolikowe jak do filmów czy seriali. Nie powiedziałbym, że zmieniło się moje postrzeganie tej branży, ale na pewno lepiej ją zrozumiałem. Zobaczyłem na własne oczy, jak dużo ludzi jest w taki projekt zaangażowanych. Ile pracy wszyscy wkładają w taką grę. Nie spodziewałem się, że to jest tak wielka produkcja.
Nie zdziwiła cię grubość scenariusza?
To była książka telefoniczna pod względem liczby stron. Jest tam tyle rzeczy, o których nigdy bym nie pomyślał. Do tego dochodzą różne sposoby nagrywania tekstu. Niektóre komendy są nagrywane w samotności. Siedzisz w takiej budce z mikrofonem i kamerą wymierzaną w swoją twarz i wydajesz różne komendy. Jedne ciszej, drugie głośniej. Raz spokojniej, raz w wielkich nerwach. To było chyba najbardziej wyczerpujące. Nagrywanie jednego słowa na 30 czy czasami 40 różnych sposobów.
Jakbyś miał porównać to doświadczenie do czegoś innego, co by to było?
Teatr. Jest tutaj bardzo dużo zbieżnych rzeczy. Po pierwsze wszyscy muszą w danej scenie zagrać wszystko w odpowiednim tempie. Jeśli coś pójdzie nie tak, to nie da się tego później uratować w montażu. Tutaj kamery są dookoła - oprócz naszej mimiki nagrywają też ruch. Co za tym idzie, wszystko musi być dobrze zsynchronizowane, inaczej nie zadziała. Nie pójdziemy dalej, dopóki wszyscy się nie zgramy i nie wykonamy poprawnie sceny. Dokładnie jak w teatrze.
foto. materiały prasoweW grze wcielasz się w Davida Masona, ale z tego, co wiem, nie jest to jedyna postać, którą tam grasz.
To prawda. Czasami wcielałem się w randomowych żołnierzy czy ochroniarzy. Wychodziłem po prostu z założenia, że jak już jestem w studiu, a ekipie brakowało kogoś do nagrania pełnej sceny, to czemu mam nie pomóc. Zamiast siedzieć bezczynnie w pokoju, mogłem się przydać. I tak, choć nie widać mojej twarzy, to kilka postaci ma moje ruchy. To moim zdaniem naturalne zachowanie na każdym planie filmowym. Pomagasz, jak tylko możesz, by produkcja posuwała się dalej. Nieważne, czy jesteś statystą, czy nagrodzonym Oscarem aktorem. Wszyscy gramy w tej samej drużynie.
Czy to dziwne uczucie zobaczyć się w grze i móc sobą sterować?
Lata spędzone w tym zawodzie przyzwyczaiły mnie do tego, że moja twarz pojawia się na ekranie. Już mnie to nie dziwi. Jednak w grze zobaczyłem się pierwszy raz i wystosowałem jedynie prośbę do moich przyjaciół, by nie strzelali do mnie za często. Bo jednak oglądanie siebie rozstrzeliwanego nie jest najmilszym uczuciem (śmiech).
Powiedziałeś mi na początku rozmowy, że jesteś graczem. Zastanawiam się więc, w co ostatnio grałeś.
I teraz wypadnie to strasznie PR-owo, choć nie jest to moim zamiarem. Ale przez natłok wielu zajęć ostatnią grą, w jaką grałem, było Call Of Duty: Black Ops 2. Naprawdę! Jak widzisz, mam długą przerwę.
foto. naEKRANIE.plTo nie będę cię o to męczyć. Niedawno pojawiła się oficjalna informacja, że Taylor Sheridan zabiera się za ekranizację Call of Duty dla studia Paramount. Na razie nie wiemy nic więcej o tym projekcie. Stąd pytanie, czy ktoś już do ciebie w tej sprawie dzwonił?
Nie. I nawet o tym nie myślałem. Taylor to bardzo utalentowany scenarzysta, a Peter Berg to znakomity reżyser. Panowie na pewno stworzą coś niepowtarzalnego. Czy chciałbym być częścią tego projektu? Pewnie. Ale wydaje mi się, że udział w grze jest czymś więcej. To jednak coś interaktywnego - tego oczekują gracze. Ekranizacja ulubionego tytułu jest tylko dodatkiem, takim miłym prezentem od twórców, który nigdy nie zastąpi tej serii. To na nią gracze czekają z utęsknieniem.
Pytam dlatego, że nie grasz tutaj randomowej postaci. Rodzina Masonów jest wpisana w DNA tej serii.
Skoro tak stawiasz sprawę, to musimy zadzwonić do Taylora i dowiedzieć się, co szykuje i czy jest tam dla mnie miejsce (śmiech).