Najgorsze filmy, które po latach stały się kultowe
Niektóre produkcje filmowe są tak tragiczne, że albo są świetnym tematem do żartów, albo śnią się po nocach jako koszmary. Żart powtarzany tysiąc razy jednak staje się nieśmieszny, a złe wspomnienia też nie mogą trwać wiecznie, więc w końcu zapominamy o totalnych badziewiach z dużego ekranu.
Niektóre produkcje filmowe są tak tragiczne, że albo są świetnym tematem do żartów, albo śnią się po nocach jako koszmary. Żart powtarzany tysiąc razy jednak staje się nieśmieszny, a złe wspomnienia też nie mogą trwać wiecznie, więc w końcu zapominamy o totalnych badziewiach z dużego ekranu.
Batman i Robin
Jeśli chodzi o kino superbohaterów, można śmiało powiedzieć, że obecnie rządzi Marvel, na czele z MCU; jednak jeszcze te dwadzieścia lat temu to DC, dzięki Warner Bros., było numerem jeden na dużym i małym ekranie. Duża w tym zasługa postaci Batmana, który młodszych widzów bawił w serialu Batman: The Animated Series, z głosem Kevina Conroya, a starszych zachwycał w gotyckiej wizji Tima Burtona z Michaelem Keatonem w roli głównej.
Po Burtonie w filmowym uniwersum Gacka pałeczkę przejął Joel Schumacher, który w 1995 wyreżyserował Batman Forever. Obraz z Valem Kilmerem w tytułowej roli może nie był wybitną produkcją, ale trzymał jeszcze jakiś poziom. Co innego sequel pt. Batman & Robin, mający premierę dwa lata później. Pomimo sukcesu finansowego, czwarty film z ówczesnej serii o Mrocznym Rycerzu mocno podzielił fanów Człowieka-Nietoperza. Twórcom zarzucano przede wszystkim umniejszenie roli Batmana w filmie, jak i wybór George'a Clooneya jako odtwórcę Bruce'a Wayne'a, a także humor wepchnięty na siłę i stylistykę, której bliżej było do Batmana z lat 60., niż mrocznej wizji z lat 80. w wydaniu millerowskim i burtonowskim. Oberwało się nawet kostiumom głównych bohaterów – złośliwi twierdzili, że fetysz Schumachera do obcisłych strojów wynikał z jego homoseksualizmu. To wszystko sprawiło, że film może się pochwalić – według wyliczeń Rotten Tomatoes – maksymalnie 10-procentowym pozytywnym wynikiem, jeśli chodzi o oceny recenzentów.
Pozorny sukces Batmana i Robina przesądził o pozycji DC – za wyjątkiem trylogii Nolana, Warner Bros. nie dysponowało już asem w rękawie, którym by pokonało Marvela, który na początku lat dwutysięcznych już mocno się okopał w superbohaterskim kinie. A jednak pomimo tego, film Schumachera po latach cieszy się pewną sympatią, jako obiekt nostalgii u osób wychowanych w latach 90., i nawet do dziś jest chętnie emitowany w telewizji, również na polskim TVN-ie. Filmowy Howard the Duck – niechciane dziecko Lucasa oraz zakała wśród kinowych i telewizyjnych adaptacji komiksów Marvela – nie miał tyle szczęścia.
Wiedźmin
Brutalny świat fantasy z mutantami polującymi na potwory, wykreowany przez Andrzeja Sapkowskiego, cieszył się dużą popularnością w Polsce oraz niektórych krajach Europy Środkowej i Wschodniej. Uniwersum wiedźmińskie w latach 90. doczekało się rozszerzenia pod postacią komiksów Polcha i Parowskiego; studio Metropolis Software planowało także ekranizację – jednak, jak wiadomo, ostatecznie nic z tego nie wyszło. Więcej szczęścia miała za to ekipa filmowa Marka Brodzkiego, który podjął się reżyserii filmu pełnometrażowego i serialu telewizyjnego o Białym Wilku w jednym czasie. Oba projekty udało się zrealizować, jednak ich poziom wykonania pozostawiał wiele do życzenia. Mimo ogromnego budżetu, doborowej obsady oraz muzyki skomponowanej przez Grzegorza Ciechowskiego, krytycy nie zostawili suchej nitki na ekranizacji Opowiadań o Wiedźminie. Warto wspomnieć, że scenarzysta Michał Szczerbic, świadom profanacji ponadczasowego dzieła "Sapka", postanowił odciąć się od produkcji jeszcze przed premierą filmu!
Debiut Wiedźmina na dużym ekranie prawie zbiegł się z premierą innego słabego filmu, jakim był Gulczas, a jak myślisz? Tylko czy ktokolwiek teraz pamięta Janusza Dzięcioła, Klaudiusza Ševkovicia czy tytułowego Gulczasa? – być może, ale raczej nie ze względu na film, a pierwszą edycję polskiego Big Brothera. Wiedźmin natomiast do dziś istnieje w świadomości wielu osób i to nie tylko fanów Geralta z Rivii. Nadal śmieszą takie przywary filmu, jak nieudolne sceny walki czy komputerowy złoty smok; choć, co ciekawe, znajdą się i tacy, którzy potrafią przymknąć oko na niedoróbki dzieł Brodzkiego, czerpiąc nawet przyjemność z seansu. Obecnie o Wiedźminie z Michałem Żebrowskim pamięta się głównie ze względu na nadchodzący serial The Witcher, powstający pod skrzydłami Netfliksa.
Who Killed Captain Alex?
Jest to, co prawda, najmłodszy reprezentant w niniejszym zestawieniu, ale nie znalazł się tutaj przypadkowo. Who Killed Captain Alex z 2010 roku, reklamowany jako "pierwszy ugandyjski film akcji", to czołowy przedstawiciel kina sensacyjnego z Czarnego Lądu – a ono nie wygląda imponująco… Who Killed Captain Alex? wygląda jak połączenie Matriksa, First Blood i Wściekłych Pięści Węża Walaszka – z tą różnicą, że sceny kręcono w slumsach Kampali, a efekty specjalne wyglądają tak, jakby je robił ośmiolatek w Photoshopie… Nie wierzycie? To koniecznie obejrzyjcie ten jeden krótki, ale za to wymowny fragment:
I chyba ta dosłowna prostackość, którą nie mogły się "poszczycić" nawet wcześniej wymienione filmy, sprawiła, że ten afrykański "blockbuster" niemal od razu stał się głośny w internecie. Niniejszy film jest przedmiotem dyskusji vlogerów czy wątków na forach i portalach społecznościowych, gdzie ludzie ironicznie piszą, że jest to najlepszy film, jaki kiedykolwiek obejrzeli.
The Room
Listę zamyka naprawdę kultowa pozycja, również i w Polsce wielokrotnie ogłaszana "najlepszym najgorszym filmem w historii" czy "Obywatelem Kane'em złych filmów". Mowa oczywiście o The Room z 2003 roku! Co najbardziej wpłynęło na szpetotę tego filmu? Niewątpliwie drętwa i nienaturalna gra Tommy'ego Wiseau – producenta, reżysera, scenarzysty i odtwórcy głównej roli w jednej osobie – oraz źle napisane dialogi i luki w scenariuszu. Film, który rodził się w ogromnych bólach i którego budżet pochłonął 6 mln dolarów, został zjedzony przez krytyków filmowych i zwykłych widzów, zarabiając na siebie… ledwo dwa tysiące dolarów.
The Room, wraz z aktorami uczestniczącymi przy tym projekcie, szybko stał się obiektem drwin i bohaterem memów internetowych. Jednak informacja o "najgorszym filmie świata", przekazywana z ust do ust i z komputera do komputera, niczym wirus czy łańcuszek internetowy, spowodowała jeszcze większą popularność tego tytułu. Ostatecznie doprowadziło to do pewnej fascynacji omawianym dziełem, czego odzwierciedleniem są różne pokazy tego filmu w mniejszych kinach oraz zloty fanów, poprzebieranych za postaci Johnny'ego, Marka czy Lisy. Całe zamieszanie wokół The Room podkręcała dodatkowo tajemniczość samego Wiseau, który i dziś niechętnie mówi o swoim życiu (choć podejrzewa się, że ów reżyser urodził się w Poznaniu w latach pięćdziesiątych). Popularność niniejszego filmu Tommy Wiseau użył także na własną korzyść, który zaczął sprzedawać ubrania, kubki i inne różne akcesoria nawiązujące do jego debiutanckiego dzieła.
Największy obraz reżysera-amatora zyskał już kolejne życie w 2013 r. za sprawą książki The Disaster Artist, która stała się podstawą do stworzenia najnowszego filmowego komediodramatu o tej samej nazwie. I widać tutaj największy paradoks oraz nieoczekiwany bieg zdarzeń: Tommy Wiseau, uważany kiedyś za dziwaka, ofiarę losu i niepoprawnego marzyciela, w końcu osiągnął sukces. Nie tylko poprzez sam fakt sfinalizowania produkcji filmu i jego wypuszczenia na ekrany kin, ale także poprzez zapisanie się na stałe w historii oraz sercach i umysłach ludzi z całego świata, stając się żywą legendą. Obecnie Tommy jest kochany przez fanów i zapraszany na różne imprezy filmowe, a ludzie chętnie z nim robią zdjęcia czy życzą mu sukcesów, kibicując przy kolejnych projektach. Jeśli Wiseau marzył o sławie – to na pewno to mu się udało.
- 1
- 2 (current)
Źródło: zdjęcie główne: Wiseau-Films
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat