Niezdrowa fascynacja – seryjni mordercy w kinie i na małym ekranie
Powinniśmy się ich bać, a tymczasem nas fascynują. O ich zbrodniach powstały dziesiątki filmów i seriali, w tym klasyków, jak „Milczenie owiec” czy „American Psycho”. Premiera trafiającej właśnie do sprzedaży powieści „Seryjny” Johna Lutza to doskonała okazja do przyjrzenia się fenomenowi popularności opowieści o seryjnych mordercach.
Powinniśmy się ich bać, a tymczasem nas fascynują. O ich zbrodniach powstały dziesiątki filmów i seriali, w tym klasyków, jak „Milczenie owiec” czy „American Psycho”. Premiera trafiającej właśnie do sprzedaży powieści „Seryjny” Johna Lutza to doskonała okazja do przyjrzenia się fenomenowi popularności opowieści o seryjnych mordercach.
Odnajdują przyjemność w zabijaniu, ale dlaczego tak się dzieje, tego nie sposób wyjaśnić. Motywy ich działania bywają różne, podobnie jak czynniki, które wyzwoliły w nich tę mroczną stronę ludzkiej natury, jedna rzecz pozostaje jednak niezmienna - instynkt mordu. Przerażają, a zarazem intrygują. Stanowią również inspirację dla wielu pisarzy i twórców filmowych.
Mordercy. Już samo brzmienie tego słowa budzi niepokój, a mimo to zawsze chętnie czytamy w gazetach lub słuchamy w radio o popełnianych przez nich zbrodniach. Nie odmówimy sobie również przyjemności obejrzenia filmu, w którym jakiś psychopata zarzyna Bogu ducha winnych nastolatków, ani nie pogardzimy lekturą dobrego kryminału. Chociaż są to jednostki godne potępienia, to jednak zakorzenione gdzieś głęboko w nas zamiłowanie do makabry sprawia, że pozwalamy, aby na swój przewrotny sposób tworzyli oni popkulturę. Któż z nas nie słyszał o Normanie Batesie, Jasonie Voorheesie, Leatherface'ie czy Michealu Myersie. Oczywiście są to postacie fikcyjne, jednak nierzadko powstają w oparciu o sylwetki prawdziwych zwyrodnialców, przy których wyżej wymienieni wydają się jedynie potulnymi szczeniaczkami.
[image-browser playlist="596013" suggest=""]
©2000 Lionsgate.
Nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że wielu twórców wzorowało się na autentycznym seryjnym mordercy jakim był Edward Theodor Gein. Ten niepozorny mężczyzna mieszkający w stanie Wisconsin nie tylko zabijał kobiety, ale z ich zwłok wyrabiał przedmioty codziennego użytku - abażury i obicia foteli wykonane z ludzkiej skóry, miski z czaszek, czy maski zrobione ze zdartej twarzy. Obiektem jego zainteresowań były nie tylko żywe osoby, Gein wykradał także zwłoki z pobliskich cmentarzy i nieobce były mu akty nekrofilii. Zapewne niejeden czytelnik zastanawia się teraz, co sprawiło, że psychika tego człowieka zapędziła się w tak mroczne rejony. Częściową odpowiedzią na to pytanie mogą być jego stosunki z matką - fanatyczką religijną, zabraniającą synom kontaktów z kobietami. Augusta Gein w obawie, że jej chłopcy wyrosną na takich samych nieudaczników i alkoholików jak jej mąż, często wymierzała im kary cielesne, beształa i robiła wszystko, by odizolować ich od grzesznego świata, co nie stanowiło większego problemu w przypadku samotnej farmy, na której mieszkali. W efekcie takiego wychowania, wrażliwy i delikatny Ed wyrósł na potwora. Teraz już wiecie, skąd Tobe Hopper wziął pomysł na Leatherface'a biegającego w masce z ludzkiej skóry i terroryzującego młodzież. Thomas Harris, autor "Milczenia owiec", kreując Buffalo Billa również posłużył się postacią Geina. Nie inaczej było w przypadku Alfreda Hitchcocka i jego słynnej "Psychozy" - za pierwowzór chorych relacji pomiędzy głównym bohaterem i jego nieżyjącą rodzicielką ponownie posłużyła historia Augusty i jej syna Eda. Na koniec warto wspomnieć o drugim sezonie "American Horror Story", w którym wprawne oko szybko dostrzeże, że jeden z antagonistów ma bardzo wiele wspólnego z omawianym mordercą. Przykłady można mnożyć, ale nie wystarczyłoby miejsca, by opisać je wszystkie.
[image-browser playlist="596014" suggest=""]
©1960 Universal Pictures.
Oczywiście Gein nie był jedynym psychopatą, który odcisnął swoje piętno na popkulturze. Wspomnieć należy jeszcze chociażby Johna Wayne'a Gacy'ego, który słynął z tego, że występował charytatywnie jako klaun, a w rzeczywistości był mordercą i gwałcicielem mającym na koncie łącznie 33 ofiary, w tym młodych chłopców. Życiorys tego pana posłużył za podstawę do scenariusza takich filmów jak "Złapać mordercę" (1992) czy chociażby "8213: Gacy House" (2010). Z literatury warto nadmienić przede wszystkim "Ostatnią ofiarę" Jasona Mossa, stanowiącą zapis wspomnień autora, który nawiązał listowną znajomość z wieloma skazanymi na śmierć mordercami. Tytuł nawiązuje do tego, iż Moss nieświadomie stał się właśnie ostatnią ofiarą Gacy'ego, z którym najintensywniej korespondował, a nawet spotkał się osobiście na krótko przed dokonaniem egzekucji. Jak się okazuje, kontakt z takimi ludźmi potrafi wyrządzić nieodwracalne szkody w psychice, gdyż w 2006 roku autor popełnił samobójstwo, zaś w cztery lata później jego książka doczekała się ekranizacji zatytułowanej "Szanowny panie Gacy" (2010), w której główną rolę zagrał William Forsythe.
Chcąc szerzej omówić sylwetki autentycznych seryjnych morderców, którzy do dziś przewijają się przez kulturę masową, nie można pominąć takich nazwisk jak Ted Bundy - oskarżony o ponad 30 zabójstw morderca, gwałciciel i nekrofil; Harold Frederick Shipman znany jako Doktor śmierć - lekarz domowy, który zastrzykami z morfiny uśmiercił ponad 200 osób, czy wreszcie Richard Leonard Kukliński - Amerykanin polskiego pochodzenia, któremu nadano przydomek Iceman, ponieważ część z należących do ponad 200 ofiar ciał zamrażał, aby ukryć czas zgonu. Wzmianki wymagałyby także postacie Kuby Rozpruwacza oraz Zodiaka, stanowiące idealny przykład zwyrodnialców, których tożsamości do dziś nie udało się ustalić, a którzy swego czasu terroryzowali odpowiednio Londyn i okolice San Francisco. Jeśli ktoś miałby ochotę bliżej zapoznać się z metodami ich działania, to odsyłam do filmów "Z piekła rodem" braci Hughes oraz "Zodiac" w reżyserii Davida Finchera.
[image-browser playlist="596015" suggest=""]
©2007 Warner Bros.
Co sprawia, że tak chętnie sięgamy po historie, w których istotną rolę odgrywają skrzywione psychicznie persony odnajdujące przyjemność w krzywdzeniu innych? Wiąże się to z tym, że gatunek ludzki od zarania dziejów lubował się w makabrze, choć nie zawsze mamy ochotę głośno się do tego przyznać. Książkowi i filmowi szaleńcy nierzadko stają się egzekutorami naszych mrocznych żądz i pragnień, którym normalnie nie odważylibyśmy się dać upustu. Poza tym, "podglądanie" śmierci w niewyjaśniony sposób od zawsze człowieka pociągało, a literatura i kino pozwalają robić to z bezpiecznej odległości. Oglądając film uczestniczymy w krwawym spektaklu, mając świadomość tego, że nic nam nie grozi. Kontrolowany lęk jest czymś, co lubimy, lecz nie bez znaczenia pozostaje również fascynacja cielesnością, tym, co można zrobić z ludzkim ciałem. Twórcy nie bez powodu prześcigają się w coraz wymyślniejszych scenach tortur i sposobach uśmiercania. Gdyby morderca zabijał w mało wyrafinowany sposób, odbiorca bardzo szybko poczułby znużenie. Ma być brutalnie i nietypowo, stąd tak ogromny sukces serii "Piła", która pozbawiona atrakcyjnych pułapek mogłaby się okazać nieoglądalna. Z podobnego założenia wychodzą pisarze starający się coraz bardziej zaszokować czytelnika. Zdają sobie oni bowiem sprawę z tego, że kolejna gra w kotka i myszkę pomiędzy detektywem a mordercą nie wystarczy, by zachęcić do lektury żądnych mocnych wrażeń odbiorców. Dlatego też większość autorów stara się za wszelką cenę przekraczać granice, tak jak zrobił to chociażby John Lutz w swojej powieści "Seryjny", tworząc prawdziwego potwora odzierającego swoje ofiary żywcem ze skóry, którego cechuje spryt pozwalający mu pozostać nieuchwytnym dla policji.
[image-browser playlist="596016" suggest=""]
©2004 Lionsgate.
Wiemy już, co pociąga nas w takich opowieściach, ale jak to się dzieje, że często pomimo wtórności wciąż chętnie po nie sięgamy? Jak to możliwe, że kolejne, bardzo podobne do siebie, części "Piątku trzynastego" cieszyły się tak ogromną popularnością, a moda na slashery i wszelkiego typu zarzynanie na ekranie nadal nie przeminęła i nieprzerwanie utrzymuje się już przez blisko wiek? Można by dojść do wniosku, że oglądanie w kółko tego samego powinno nas wreszcie znudzić, ale tutaj ponownie dochodzimy do postaci mordercy, a w zasadzie jego charakterystycznych atrybutów i nietypowych modus operandi. Czy ktokolwiek pamiętałby dziś Jasona, gdyby nie jego hokejowa maska i dzierżona w dłoni maczeta? Prawdopodobnie nie. To właśnie odpowiednie gadżety i wyróżniające się metody działania pozwalają danym antybohaterom zapisać się na dłużej w świadomości odbiorców. Micheal Myers nie byłby dziś ikoną kina grozy, gdyby odebrać mu tę pozbawioną jakichkolwiek emocji białą maskę, czyniącą z niego uosobienie czystego zła. Leatherface zaś bez piły mechanicznej i uszytego z ludzkiej skóry ubioru nie wzbudzałby w nas aż takiego przerażenia. To właśnie warkot silnika i brzęk łańcucha połączony z nagłym pojawieniem się tej postaci tak skutecznie od lat podnosi nam ciśnienie. A teraz wyobraźcie sobie, że wspomnianych antagonistów podmieniamy na zwykłego mężczyznę z jakimś pospolitym narzędziem zbrodni. Prawda, że mało atrakcyjne?
[image-browser playlist="596017" suggest=""]
©1974 Bryanston Pictures.
Nie każdy film z mordercą w roli głównej musi być jednak slasherem, a wtedy nie zawsze można pozwolić sobie na zbytnie koloryzowanie. Nie znaczy to wcale, że nie należy być kreatywnym. Braki w wyglądzie można nadrobić chociażby charakterem lub sposobem, w jaki morderca rozprawia się ze swoją ofiarą. Za przykład niech posłuży dr Hannibal Lecter -– wykształcony i inteligentny miłośnik sztuki oraz muzyki klasycznej, dla którego nie ma smaczniejszych potraw ponad te przyrządzone z... ludzkiego mięsa. Choć jest bohaterem negatywnym, to mimo wszystko darzymy go pewną sympatią. Przenikliwość jego umysłu i błyskotliwe wypowiedzi potrafią zahipnotyzować, a przecież to tylko zwykły, podstarzały pan. A pamiętny John Doe z "Sie7em"? Jego morderstwa popełniane na wzór siedmiu grzechów głównych do dziś czynią z niego jednego z bardziej oryginalnych filmowych schwarzcharakterów. Czasami bywa też tak, że twórcy, aby uczynić swoją postać bardziej rozpoznawalną, nadają jej cechy nadprzyrodzone, jak to było w przypadku Freddy'ego Kruegera. Ów jegomość w zasadzie posiada wszystko to, co powinno cechować niebanalnego zabójcę - jest więc charakterystyczny ubiór w postaci pasiastego swetra i kapelusza, jest rękawica wyposażona w ostrza, będąca dość niecodziennym narzędziem mordu i wreszcie zdolność do uśmiercania ofiar w ich własnych snach. To ostatnie daje szerokie pole do popisu i pozwala popuścić wodze fantazji, jednocześnie czyniąc z Freddy'ego postać o niewyczerpanych pokładach możliwości. Innym wartym wzmianki mordercą o nadnaturalnym pochodzeniu jest główny bohater jednego z bardziej niedocenionych horrorów lat 90. - "Diabelskiego pyłu". Przemierzający pustynne tereny Afryki i polujący na samotne kobiety mężczyzna bardzo szybko zapada w pamięć nie tylko za sprawą tego, kim jest i swojego niepokojącego odzienia, jaki stanowi kapelusz i długi znoszony płaszcz, ale głównie dlatego, że na swoich ofiarach dopuszcza się rytualnych, wręcz mistycznych mordów. Film godny polecenia nie tylko ze względu na wspomnianą postać, ale także z uwagi na piękne zdjęcia, wyjątkowy klimat i śliczne krajobrazy.
[image-browser playlist="596018" suggest=""]
©1992 Miramax.
Wyliczać można by długo, za każdym razem zwracając uwagę na inną cechę charakteryzującą przewijających się przez popkulturę zwyrodnialców, ale nie w tym rzecz. Ważniejszy jest fakt, że choć literatura i kino niemalże wyczerpały już temat seryjnych morderców, to wciąż wydają się dla nas, widzów i czytelników, tematem niezwykle pociągającym i zwyczajnie nośnym. A skoro jest na coś popyt, to i należałoby wygenerować podaż. W latach 30. ubiegłego wieku powstał m.in. "M - morderca" (1931) wzorowany na postaci Wampira z Düsseldorfu. Ten niemiecki film można uznać za prekursora dreszczowców. Sam Hitchcock garściami czerpał z obrazu Langa, rozwijając później w swoich produkcjach zawarte w nim pomysły, koncepcje i styl. Lata 40. przyniosły z kolei obrazy spod znaku noir, a także kryminały: "A potem nie było już nikogo" (1945) oparte na powieści Agathy Christie, tudzież "Kręte schody" (1945) w reżyserii Roberta Siodmaka. Lata 50. stanowiły raczej przedłużenie tego, co udało się wypracować w poprzednich dekadach, aczkolwiek naturalnie nie brakowało filmów prezentujących ciekawe podejście do tematu, że wystarczy wspomnieć "Nocą, kiedy przychodzi diabeł" (1957), za który ponownie odpowiada Siodmak. Kolejne dziesięciolecie to przede wszystkim kultowa już dziś "Psychoza" (1960) Hitchocka, stanowiąca zalążek współczesnych slasherów. To właśnie Normana Batesa można uznać za ojca chrzestnego takich morderców jak Jason, Michael czy Freddy. Kolejne lata to już stopniowy rozwój gatunków do stanu, jaki znamy obecnie, stagnacja i powielanie schematów. Celem tej skróconej lekcji historii jest zwrócenie uwagi na fakt, iż filmy (inne media również) o seryjnych mordercach znalazły się na etapie, w którym zaczęły zjadać własny ogon i aby wciąż jeszcze móc się utrzymać na fali, konieczna była zmiana trendów i wprowadzenie dość radykalnych rozwiązań. Chcąc wygenerować wspomnianą wcześniej podaż, twórcy posunęli się nawet do tego, że ze złoczyńcy uczynili postać pozytywną, jak choćby Dexter. Jako że ów jegomość zabija głównie innych psychopatów, to ciężko jest go nam potępiać. Poza tym jest sympatyczny, zabawny, pomaga policji i w ogóle na co dzień stanowi wzór cnót wszelakich. A przecież kiedy kontrolę nad nim przejmuje Mroczny Pasażer, nie różni się on niczym od pozostałych zwyrodnialców. Niemniej jednak i tak go lubimy. Moda na "Dextera" poskutkowała tym, że wielu filmowców i pisarzy zaczęło tworzyć na podobną modłę, że wystarczy wspomnieć produkcję "Mr. Brooks" (2007) z Kevinem Costnerem, który gra bohatera posiadającego mroczne, często dochodzące do głosu, alter ego. Owa moda nie ominęła również Polski, czego przykładem może być powieść "Rowerzysta" Adama Zalewskiego, czyli nasz rodzimy odpowiednik postaci stworzonej przez Jeffa Lindsaya. Nawet akcja osadzona została w Stanach Zjednoczonych. Do puli dorzucić można również grę wideo zatytułowaną "Heavy Rain", której akcja skupia się wokół niejakiego Zabójcy Origami. Choć zastosowano tutaj nieco inną formułę, to i w tym przypadku bohater, który okazuje się być mordercą, niemalże do samego końca pozuje na postać pozytywną, z którą gracz sympatyzuje.
[image-browser playlist="596019" suggest=""]
©2012 Prószyński i S-ka.
Oczywiście zbytnim uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że powyższy trend to jedyna oryginalna zmiana, jaka zaszła w tematyce seryjnych morderców. W końcu już w 2000 roku powstały dwa tytuły, które znacznie odbiegały od standardu. Pierwszym naturalnie będzie ekranizacja powieści Breta Eastona Ellisa, czyli "American Psycho". Ta opowieść o młodym doradcy bankowym z Wall Street, który osiągnąwszy już niemalże wszystko z nudów zaczyna zabijać, to ciekawe studium człowieka pogrążającego się w szaleństwie. Z kolei druga pozycja to nieco mniej udana "Cela", o której jednak warto wspomnieć z uwagi na interesujący motyw wnikania do umysłu psychopaty. Oglądanie obrazów, jakie może skrywać psychika zwichrowanej jednostki, to dość niecodzienne doświadczenie. Lekko naginając fakty można uznać, że rok 2000 stanowi początek przemian i stopniowego powracania seryjnych morderców do łask po średnio urodzajnych latach 90. Od tamtej pory ci negatywni bohaterowie cały czas utrzymują się na fali, czego wyraźnym dowodem są liczne remaki i kontynuacje żelaznych klasyków zaliczanych do morderczego nurtu. A jeśli spojrzeć na zapowiedzi, to owo zjawisko obecnie tylko się nasila. W kinach właśnie gości kolejna odsłona "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną", oczywiście w obowiązkowym 3D, a za niedługo ujrzymy również nową wersję "Maniaca" z udziałem Elijah Wooda oraz "Kolekcjonera 3D", będącego kontynuacją obrazu z 2009 roku. Jeszcze lepiej sprawa przedstawia się w telewizji. Na horyzoncie coraz wyraźniej majaczy "The Following" ze stajni FOX z Kevinem Baconem w roli detektywa ścigającego groźnego mordercę. Hannibal za sprawą NBC dostanie swój własny serial, zaś A&E dokonuje reanimacji bohaterów arcydzieła Hitchcocka realizując "Bates Motel". Wcale nie gorzej sytuacja przedstawia się na poletku literackim. Na księgarskie półki trafił właśnie "Rzeźbiarz" Gregory'ego Funaro opowiadający o zwyrodnialcu "rzeźbiącym" w ciałach swoich ofiar i zmieniającym je w dzieła sztuki, a lada dzień za sprawą wydawnictwa Prószyński i S-ka będziemy mogli zapoznać się ze wspomnianym wcześniej "Seryjnym" Johna Lutza, jak również z "Aniołem śmierci" uznanej pisarki Nory Roberts (tutaj pod pseudonimem J.D. Robb). Skoro już pierwszy kwartał zapowiada się tak smakowicie, to z powodzeniem można uznać, że będzie to wspaniały rok dla wszystkich miłośników krwawej profesji!
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1974, kończy 50 lat