Film Shichinin no samurai w reżyserii Akiry Kurosawy to niekwestionowany klasyk kina. Wydawałoby się, że jest to rzecz nieprawdopodobnie prosta, w końcu fabułę można opisać jednym krótkim zdaniem: grupa najemników zostaje zatrudniona do obrony wioski przed bandytami. Jest to jednak zaledwie wierzchołek góry lodowej, bo reżyser wykorzystuje ten motyw, by opowiedzieć coś więcej, pokazać historię o grupie wyrazistych, charyzmatycznych postaci, które z przyjemnością się ogląda. Porusza tematykę przyjaźni, honoru, poświęcenia dla dobra innych czy sympatii dla tych, którzy z góry skazani są na porażkę. Tworzy coś na styl mitologii o bohaterach, którzy postępują słusznie. Najlepsze jednak w tym jest to, że Kurosawa tworzy swój film w sposób niezwykle uniwersalny i przystępny. To po prostu dobra rozrywka, która oddziałuje na emocje. W pamięć szczególnie zapada Toshiro Mifune w roli Kikuchiyo. Co ciekawe, film Kurosawy był też bardzo innowacyjny. To właśnie w nim po raz pierwszy obserwowaliśmy ograny w dzisiejszych czasach element fabularny, w którym grupa bohaterów zostaje zwerbowana, by osiągnąć określony cel. Jest to obecnie standard kina, który obserwowaliśmy już w niezliczonej ilości filmów. Reżyser miał też wiele swobody kreatywnej, więc mógł używać specjalnych, nowatorskich (jak na tamte czasy) teleobiektywów. Dostawał także do użytku wiele kamer, które mógł podczas scen ustawić w różnych miejscach, a potem wykorzystać nagrany materiał podczas montażu. Często się mówi, że Siedmiu samurajów to najbardziej powielany film w historii kina. Jest on inspiracją dla dziesiątek historii, które odtwarzają schematy w lepszy lub gorszy sposób. Sam Zack Snyder mówił, że nadchodząca Justice League jest inspirowana w pewien sposób dziełem Kurosawy. Ba, czuć to nawet trochę w zwiastunie filmu Rogue One: A Star Wars Story. Wydaje się jednak, że Akira Kurosawa stworzył film prawdziwy, uniwersalny i niezapomniany. Jest w nim przede wszystkim wiele serca, co sprawia, że po ponad 50 latach nadal ogląda się go tak samo znakomicie. Najbardziej znanym dziełem odtwarzającym tę historię jest The Magnificent Seven, czyli amerykański remake, który przenosi wydarzenia na Dziki Zachód. Ciekawe jest to, że po premierze w kinach film nie zebrał dobrych recenzji - nazywano go pretensjonalną kalką japońskiego oryginału. Po latach jednak zaczęto doceniać jakość tego westernu, który stał się klasykiem kina i przez wielu stawiany jest teraz obok dzieła Kurosawy. Oparty jest on na tym samym schemacie, ale można uznać, że choć realizacyjnie jest znakomicie, nie jest to tak bogata historia jak w oryginale. To nadzwyczajne kino ze świetnymi postaciami, które grane były przez takie późniejsze supergwiazdy jak Yul Brynner, Eli Wallach, Charles Bronson, Steve McQueen i James Coburn. Mając tak genialnych aktorów w obsadzie i tak dobrego reżysera jak John Sturgess, nie można było zrobić czegoś poniżej najwyższego poziomu. Sam Kurosawa uznał film za dobry, rozrywkowy, ale bynajmniej nie uważał, że to po prostu nowa wersja jego historii. W dowód uznania wysłał reżyserowi Siedmiu wspaniałych ceremonialny miecz samurajski. Obie produkcje to klasyki kina oparte na prostych schematach i postaciach wpisujących się w znane archetypy. Udowadniają one, że wielcy filmowcy z czegoś wydawałoby się banalnego mogą zrobić rzecz porywającą, niezapomnianą i uniwersalną. Nie da się ukryć, że te filmy oglądali i nadal oglądają ludzie, którzy niekoniecznie przepadają za westernami i filmami samurajskimi. W tym wszystkim jest dusza, dobra historia i realizacja na najwyższym poziomie. Jakkolwiek remake z 2016 roku został zrobiony, nie ma po prostu szans odtworzyć jakości tych dzieł. Coś takiego da się powtórzyć raz, ale nie dwa razy - nawet jeśli będzie to solidne kino rozrywkowe.
Western Siedmiu wspaniałych o 23 września w kinach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj