Samsung Galaxy S10+ w obiektywie naEKRANIE
Dziesiąta generacja serii Galaxy S właśnie wkracza na rynek. Przez kilka ostatnich dni miałem szansę nieco bliżej przyjrzeć się S10+, najwyższemu modelowi z tej linii. Koreańczycy reklamowali go jako sprzęt idealny do grania, oglądania filmów czy fotografowania. A jak sprawdza się w codziennym użytkowaniu?
Dziesiąta generacja serii Galaxy S właśnie wkracza na rynek. Przez kilka ostatnich dni miałem szansę nieco bliżej przyjrzeć się S10+, najwyższemu modelowi z tej linii. Koreańczycy reklamowali go jako sprzęt idealny do grania, oglądania filmów czy fotografowania. A jak sprawdza się w codziennym użytkowaniu?
Do smartfonów Samsunga mam pewien sentyment. Choć obecnie korzystam ze sprzętu konkurencji, wciąż ciepło wspominam kilka urządzeń z linii Galaxy. Budżetowego Galaxy Ace'a w swoim czasie posiadało wielu moich znajomych, sam też mam zachomikowany w szafie jeden egzemplarz. Na wszelki wypadek, gdybym nie chciał zabierać gdzieś ze sobą flagowca. Pamiętam pierwszą eskę z ekranem Super AMOLED, rewelacyjnym jak na ówczesne standardy. Klockowatą dwójkę, SIII nazywany mydelniczką ze względu na nietypowy kształt oraz zakrzywione ekrany wprowadzone w modelu S6. Niemal każdy kolejny model z tej serii miał coś, co przykuwało wzrok.
W końcu jednak Samsung dopracował swoją topową linię do tego stopnia, że z roku na rok coraz ciężej było wprowadzać istotne innowacje. Serie S8 i S9 to czas małej stagnacji, zmian raczej kosmetycznych niż rewolucyjnych. Ten drugi model nie doczekał się nawet polskiego wpisu na Wikipedii. Dziesiątka również nie wywróci branży mobilnej do góry nogami – to zadanie zlecono modelowi Galaxy Fold – ale ma szansę po raz kolejny wkupić się w łaski milionów użytkowników. To z pewnością jeden z najlepszych androidofonów na rynku. Ale czy warto wydać 4400 zł na tak prozaiczne urządzenie, jakim jest telefon?
Dzień 1. Elegancja przede wszystkim
Do testów dostałem model w kolorze perłowej bieli, pięknie załamujący światło padające na obudowę. Ta mieni się wszystkimi kolorami tęczy, przez co ciężko uchwycić jej prawdziwy kolor. Przypomina nieco benzynę rozlewającą się po tafli wody. Nie wszystkim taka stylistyka przypadnie do gustu, choć dzięki tej nietypowej powłoce od razu widać, że mamy do czynienia z produktem klasy premium.
W tym roku Samsung po raz kolejny przesunął granicę smartfonowego minimalizmu. Krawędzie wokół ekranu są jeszcze mniejsze, a te po bokach niemal niewidoczne. Projektanci podążyli za najnowszą modą i wtopili przedni układ optyczny w panel wyświetlacza. Aparat szpeci nieco front urządzenia, ale i tak wygląda znacznie lepiej niż wcięcie, które można znaleźć w innych topowych konstrukcjach, m.in. w iPhone’ach. Na szczęście podczas oglądania filmów z Netflixa górna część ekranu jest wygaszana, przez co obiektywy nie zachodzą na sam obraz, który dobrze skaluje się na pozostałej części wyświetlacza.
Aparaty są także niewidoczne podczas codziennej pracy z aplikacjami: zazwyczaj w górnej części ekranu wyświetla się pasek stanu. Z kolei preinstalowane tapety zaprojektowano tak, że w prawym górnym rogu są wyraźnie ciemniejsze. Ten prosty zabieg sprawił, że obiektywy nie rzucają się zbyt mocno w oczy.
Podoba mi się także konstrukcja tylnej części obudowy. Przesunięcie czytnika linii papilarnych pod wyświetlacz sprawiło, że plecki wyglądają schludniej. Choć główny układ optyczny mocno wybija się na tle perłowej obudowy i nieznacznie wystaje poza jej powierzchnię, przez co ramka wokół obiektywów będzie się z czasem rysować.
Pierwszy dzień testów przypadł w piątek, dlatego po kilku godzinach zabawy z Galaxy S10+ odłożyłem sprzęt do pudełka, aby odpocząć po nieprzespanym tygodniu. Weekend zapowiadał się bardzo intensywnie – miałem porządnie zgrillować dziesiątkę z plusem, aby przekonać się, czy wytrzyma wielogodzinne tortury.
Dzień 2. Czas na zabawę
Mógłbym opisywać suchą specyfikację urządzenia, przeprowadzić testy syntetyczne czy porównywać szybkość uruchamiania aplikacji z innym topowym urządzeniem, aby udowodnić, że Samsung w maratonie odpalania 30 programów będzie szybszy/wolniejszy od konkurenta o kilka sekund. O ile w przypadku budżetowych konstrukcji takie porównania mają rację bytu, to dla produktów klasy premium różnice w szybkości działania są niezauważalne. Samsung Galaxy S10+ momentalnie odpala aplikacje, bez zauważalnych przycięć i przestojów.
Interfejs One UI w niczym nie przypomina zasobożernego Touch Wiza, a w niebrandowanym urządzeniu nie znajdziesz zbyt wielu śmieciowych aplikacji. Oprócz tych systemowych Samsung preinstalował kilka własnych programów, których obecność jest tu jak najbardziej na miejscu. Firma dorzuciła także Spotify, Office Mobile, One Drive i LinkedIn. Spotify można bez problemu odinstalować, niestety te trzy programy od Microsoftu są na stałe zaszyte w systemie, możemy je jedynie wyłączyć. Nie zabrakło oczywiście także Facebooka, ale w dobie powszechności mediów społecznościowych obecność tego programu nie powinna nikogo dziwić.
Szybka praca systemu to zasługa 8 GB pamięci RAM oraz ośmiordzeniowego procesora Exynos 9820. Postanowiłem sprawdzić potencjał tych podzespołów w najprostszy sposób – odpalając kilka dynamicznych gier. Na celownik wziąłem sobie m.in. produkcje od Gameloft, jedne z najlepiej wyglądających tytułów mobilnych.
Asphalt 9 i Modern Combat 5 odpalały się sprawnie i działały tak płynnie, jak się spodziewałem. Nawet menu Asphalta, zmora wielu smartfonów, nie cięło się i nie zawieszało. Ale nie od razu udało mi się odpalić wspomniane gry. Wszystko przez moduł Wi-Fi, który opornie dogadywał się z moją domową siecią. Telefon testowałem w sypialni, gdzie zasięg sieci jest najsłabszy. Niestety, okazało się to sporym problemem – niezależnie od tego, czy podpiąłem się do kanału 2,4GHz czy 5GHz, aplikacje nie były w stanie nawiązać stabilnego połączenia z serwerami Gameloftu, aby ściągnąć wszystkie materiały. Inne telefony, z których korzystałem w tym samym czasie, sprawniej pobierały dane z internetu. Poddałem się i zaniosłem telefon do salonu, gdzie złapałem cztery kreski. Po godzinie zabawy z instalowaniem i testowaniem aplikacji poziom baterii spadł o ok. 7%. Przyzwoicie. Pół dnia spędziłem na graniu, telefon już ani razu mnie nie zawiódł.
Dzień 3. Zmiany dobre i mniej dobre
Pierwsze smartfony z wygiętym ekranem od Samsunga były prawdziwą rewolucją. Koreańczycy udowodnili, że można zerwać z płaskimi wyświetlaczami i uczynić ekran smartfona jeszcze wszechstronniejszym, ścinając jego krawędzie. Niestety, czasy serii Edge odeszły w niepamięć. Piszę niestety, gdyż dziś zagięte krawędzie w S10+ pełnią wyłącznie funkcję estetyczną, a nie użytkową. Dawniej Samsung wykorzystywał tę przestrzeń do wyświetlania dodatkowych informacji, a dziś promień zagięcia ekranu jest tak ostry, że zaoblenie jedynie odchudza wizualnie urządzenie. Do krawędzi można przypisać jedynie pasek ze skrótami do najczęściej wybieranych aplikacji. Nie wyświetlimy ani godziny, ani prognozy pogody. Zagięcie jest po prostu za małe. Być może ciężko uznać to za istotną wadę, ale warto mieć świadomość, że w S10+ wygięta ekran służy wyłącznie poprawie estetyki urządzenia.
Za to S10+ jest pierwszym smartfonem Samsunga z optycznym czytnikiem linii papilarnych umiejscowionym pod wyświetlaczem. Przeniesiono go z tylnej w to miejsce, aby maksymalnie uprościć sylwetkę urządzenia. Pomysł przedni, choć wykonanie niedoskonałe.
Zasięg działania czytnika jest mocno ograniczony, palec należy przyłożyć w konkretne miejsce, aby odblokować telefon. Może jestem pod tym względem jakiś ułomny, ale dotychczas potrzebowałem co najmniej dwóch prób, aby wstrzelić się w czytnik. Na dodatek moduł tej jest dość kapryśny. Po pierwsze nie wystarczy w niego stuknąć, palec trzeba przytrzymać nieco dłużej, aby właściwie zeskanować linie papilarne. Czytnikowi zdarza się nie rozpoznać wzoru biometrycznego. Fizyczny model w moim starym LG G6 działa z większą precyzją – wystarczy uderzyć w niego opuszkiem, aby dostać się do urządzenia.
Być może po kilku dniach użytkowania nauczę się korzystać z czytnika, ale te pierwsze dni były dość irytujące. Nie zdziwię się, jeśli niektórzy postawią na system rozpoznawania twarzy. Ten działa o wiele sprawniej. Mogę za to pochwalić baterię – kilka godzin intensywnej gry nie wyczerpało jej do końca. Już trzeci dzień z rzędu udało mi się przetrwać na jednym ładowaniu.
Dzień 4. Słuchaj i oglądaj
Czas na crème de la crème wszystkich naekranowców, czyli filmy. Tu Samsung pokazuje, na co go stać. Smartfon uzyskał od Netflixa certyfikację HDR, co oznacza, że doskonale sprawdzi się w roli przenośnego kina domowego. I nie są to słowa na wyrost – kolory wyglądają fenomenalnie, a ekran jest tak jasny, że pozwoli oglądać filmy nawet przy ostrym słońcu.
Co ciekawe, choć domyślnie obraz w grach i odtwarzaczach filmów jest skalowany tak, aby nie został przesłonięty przez wcięcie w obiektywie, nic nie stoi na przeszkodzie, aby dowolną aplikację wyświetlić na pełnym ekranie. W przypadku YouTube’a wystarczy uruchomić film w trybie pełnoekranowym, położyć dwa palce na ekranie i przeciągnąć je w stronę krótszych krawędzi. Tym prostym gestem rozciągniemy obraz na całą szerokość urządzenia. Pozostałe aplikacje przestawimy na ten tryb w ustawieniach ekranu.
Ale oglądanie to nie tylko obraz, to także dźwięk. W Galaxy S10+ znajdziemy głośniki z certyfikatem Dolny Atmos. Wystarczy aktywować jeden przycisk na pasku powiadomień, aby dodać brzmieniu niesamowitej głębi. Jak na tak małe urządzenie, S10+ gra bardzo dobrze. Brzmienie jest donośne, bogate i klarowne. Paradoksalnie tryb ten najlepiej sprawdza się nie w filmach, lecz w grach. Odpalając je z włączonym Dolby Atmos, można poczuć się tak, jakbyśmy byli w samym centrum rozgrywki. Dźwięk pięknie rozchodzi się w przestrzeni.
- 1 (current)
- 2
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat