Wbiłem kły w Vampire: The Masquerade - Bloodlines 2. Ta gra naprawdę istnieje!
Nadal ciężko mi uwierzyć, że miałem okazję zagrać w Vampire: The Masquerade - Bloodlines 2. Ta gra powstawała tak długo, że zdązyłem o niej zapomnieć. I to kilka razy.

Nadal ciężko mi uwierzyć, że miałem okazję zagrać w Vampire: The Masquerade - Bloodlines 2. Ta gra powstawała tak długo, że zdązyłem o niej zapomnieć. I to kilka razy.

Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2 jeszcze nie miało premiery, a już można je uznać za produkcję niezwykle ciekawą. Niewiele jest bowiem tytułów, których proces powstawania przebiegał w tak burzliwy sposób. Pierwszy zwiastun zaprezentowano w 2019 roku, a później pojawiały się nie tylko kolejne materiały promocyjne, lecz także zakulisowe doniesienia o poważnych problemach. Doprowadziły one nie tylko do kilkukrotnego opóźnienia premiery, ale również do zmiany studia z Hardsuit Labs na The Chinese Room i skasowania wersji na poprzednią generację konsol. Podejrzewam, że nie brakowało osób, które całkowicie zwątpiły, że gra kiedykolwiek ujrzy światło dzienne i bardziej obstawiały, że zamiast tego dostaniemy obszerny dokument o jej losach. A jednak – doczekaliśmy się. Na tegorocznym Gamescom Opening Night Live oficjalnie zapowiedziano, że drugie Bloodlines zadebiutuje w październiku na PC i konsolach, a ja niedawno miałem okazję zapoznać się z fragmentem rozgrywki.
Opowieść zaczyna się w naprawdę intrygujący sposób. Gracze wcielają się w Phyre (zabrakło tutaj klasycznego kreatora, ale możemy zmienić płeć, wygląd i ubranie postaci), starszego wampira, który po stuletnim śnie budzi się z amnezją we współczesnym Seattle. Na dodatek bohater odkrywa, że – niczym V w Cyberpunk 2077 – ma „pasażera na gapę” w postaci głosu w głowie. Należy on do innego wampira, Fabiena, który… nie żyje. Naszym pierwszym zadaniem jest ustalenie szczegółów jego śmierci: odnalezienie ciała, wskazanie sprawcy i poznanie motywów zbrodni. Sytuacja szybko się komplikuje, bo mroczna, wampirza strona Seattle skrywa wiele tajemnic – miasto zamieszkiwane jest przez rywalizujące ze sobą klany krwiopijców, a na ulicach roi się nie tylko od niczego nieświadomych ludzi, lecz także od niebezpiecznych ghuli i anarchistów. Czuć tu nie tylko świetny klimat, ale też spory potencjał – napotkane w pierwszych godzinach postacie są intrygujące, a dialogi dobrze napisane. Mam też wrażenie, że podejmowane decyzje mogą mieć realne konsekwencje, choć podejrzewam, że o wadze większości z nich przekonamy się dopiero podczas przechodzenia kompletnej wersji.
Wydaje mi się, że to właśnie warstwa fabularna może przesądzić o sukcesie lub porażce Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2, bo gameplay pozostawił mnie z mieszanymi odczuciami. Liniowy prolog zrobił bardzo dobre wrażenie. W budynku, w którym przebudził się Phyre, jest ciemno i klimatycznie, a atmosfera jest gęsta. Segmenty skradankowe są dość typowe – możemy odwracać uwagę przeciwników, by przemykać za ich plecami, a wykrycie kończy się cofnięciem do punktu kontrolnego. Na szczęście dość szybko dostajemy możliwość eliminowania wrogów – po cichu, z ukrycia lub zupełnie otwarcie.
Wyprowadzenie pierwszego ciosu było bardzo satysfakcjonujące – Phyre pięścią posłał przeciwnika daleko, aż ten gruchnął o ścianę. Możemy wykonywać uniki, mocniejsze uderzenia, a także korzystać z telekinezy do unoszenia przedmiotów i miotania nimi we wrogów. Później bywało różnie. Raz lepiej i ciekawiej, a raz gorzej i nieco frustrująco. Z jednej strony podczas starć z większymi grupami przeszkadzał mi chaos – brakowało opcji zablokowania kamery na jednym przeciwniku, co utrudniało orientację w otoczeniu przy jednoczesnym odskakiwaniu i atakowaniu. Z drugiej – odblokowywanie kolejnych zdolności otwierało nowe możliwości i pozwalało na ciekawsze podejście do walki. Już po kilkunastu minutach mogłem rzucać na wrogów klątwę, która sprawiała, że po krótkiej chwili wybuchali niczym wypełnione krwią bomby. Skuteczne i bardzo efektowne do wykańczania całych grup. Tego typu zaklęć i umiejętności jest oczywiście więcej (odblokowujemy je w klasycznych drzewkach zdolności) i są one uzależnione od klanu, który wybierzemy na początku. Jest ich sześć, z czego cztery (Brujah, Tremere, Banu Haqim, Ventrue) będą dostępne w standardowej wersji gry, a dwa (Lasombra i Toreador) jedynie w ramach DLC zawartego w droższej edycji Premium.
Jak na produkcję o wampirach przystało, nie zabrakło możliwości wysysania krwi, co pozwala odnawiać zdrowie i ładować specjalne zdolności protagonisty. Mechanika ta nie do końca mnie przekonała z prostego powodu – animacja posilania się trwa dość długo i pozbawia nas kontroli nad postacią, a w przeciwieństwie do np. glory kills z Dooma nie zapewnia w tym czasie nietykalności. Efekt? Przeciwnicy mogą nas bezkarnie atakować, co nieraz sprawiało, że traciłem więcej zdrowia, niż odzyskiwałem.
Istotną rolę w grze odgrywają zasady tytułowej maskarady. Wampiry muszą unikać zwracania na siebie uwagi śmiertelników, by utrzymać wrażenie, że istnieją tylko w legendach. Przemierzając ulice Seattle, trzeba więc pamiętać, by nie korzystać publicznie z nadnaturalnej szybkości, nie wspinać się na pionowe ściany, a przede wszystkim – nie zabijać i nie wysysać krwi na oczach ludzi. Rzecz w tym, że nie jest to tak łatwe, jak mogłoby się wydawać, a wykrycie może bardzo skomplikować sytuację. Przekonałem się o tym, gdy jeden z NPC-ów nagle mnie zaatakował, a ja nie pozostałem mu dłużny. Reakcja innych postaci była natychmiastowa, a próba ucieczki tylko pogorszyła sprawę. Po kilkunastu sekundach pasek zagrożenia zapełnił się, a ja błyskawicznie zginąłem. Cóż, zawsze to jakaś nauczka na przyszłość.
Zaskoczyło mnie, jak dobrze prezentuje się Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2, bo w przypadku gier tworzonych tak długo i w tak trudnych warunkach często bywa z tym różnie. Grafika jest solidna, choć nie wszystkie elementy trzymają równie wysoki poziom – w oczy rzucają się na przykład niektóre animacje czy mimika postaci w dialogach. Samo Seattle robi wrażenie, ale przypomina raczej makietę niż pełnoprawny otwarty świat. Miasto jest puste, NPC-e błąkają się bez celu, a poza podążaniem od znacznika do znacznika nie ma tu zbyt wiele do roboty. Nieco zawodzi też optymalizacja – drobne spadki płynności zdarzały się nawet po obniżeniu detali. Do premiery zostało jeszcze trochę czasu, więc jest szansa, że zostanie to poprawione. Na szczęście nie natknąłem się na żadne poważne błędy. Gdzieniegdzie zdarzały się niewielkie bugi, ale nic, co szczególnie by frustrowało, komplikowało zabawę czy uniemożliwiało ją. To dobrze nastraja na przyszłość.

Do Bloodlines 2 zasiadałem z dużą ciekawością, ale i niemniejszymi obawami. Byłem przekonany, że po tak długim czasie i tylu perturbacjach projekt nie może się udać. Kilka godzin spędzonych w pełnym mroku i niebezpieczeństw Seattle – choć niepozbawionych mankamentów – rozbudziło mój apetyt na więcej. W październiku z przyjemnością sprawdzę, czy sequel okaże się równie interesujący jak pierwsza część, która z czasem zdobyła kultowy status, mimo że również borykała się z wieloma problemami.



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1952, kończy 73 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1983, kończy 42 lat
ur. 1986, kończy 39 lat
ur. 1963, kończy 62 lat

