Wiedźmin Netflixa to serial oparty na książkach fantasy autorstwa Andrzeja Sapkowskiego. Nic więc dziwnego, że największe zainteresowanie wokół produkcji jest właśnie w naszym kraju. Dało się to odczuć w kwietniu 2019 roku, gdy ekipa przez trzy dni kręciła sceny w zamku Ogrodzieniec. Jadąc na plan, sądziłem, że taka wysokobudżetowa produkcja kręci w Polsce mało istotne sceny. Takie skojarzenie włączyło się automatycznie i... dostałem kilkoma spoilerami na temat tego, co dokładnie tam się dzieje i w jakim odcinku to zobaczymy. Są to sceny ważne, ale... nie mogę zdradzić ani słowa na ten temat, ponieważ Netflix ma na usługach prawdziwych Wiedźminów, którzy za sowitą zapłatą potraktują mnie jak strzygę. Jasne, mógłbym wojować i poświęcić się dla Was ku chwale, ale jak to mawiają w książkach Sapkowskiego: każdy szermierz dupa, gdy wrogów kupa. Zamek Ogrodzieniec to wyjątkowe miejsce, które śmiało mogłoby grać w każdej produkcji fantasy lub historycznej. Czuć wokół niego unikalną aurę wiekowej historii. Taka magia, która w połączeniu ze spektakularnym wyglądem zamku daje do zrozumienia, że mógłby on zostać stworzony specjalnie na potrzeby Wiedźmina czy nawet Gry o tron. To wręcz było dla mnie zaskakujące, jak bardzo ta budowla sama w sobie buduje specyficzny klimat. I powiem Wam... na murach strasznie wieje! Z tą myślą podziwiam wszystkich wojów, którzy niewątpliwie lata temu stali na straży w takim miejscu oraz ekipę filmową, która filmując sceny, musiała to odczuwać. Kwiecień 2019, choć słoneczny, do bardzo ciepłych miesięcy mimo wszystko nie należał. Oczywiście to całe wrażenie atmosfery wokół zamku nie powstało samo z siebie, a duży wpływ na to miała ekipa filmowa. Wyobraźcie sobie taki obrazek: stoicie niedaleko ogromnego średniowiecznego zamku otoczonego chmurami dymu,  tworzącego wrażenie sztucznie wytworzonej mgły. Wykorzystano do tego długie węże, do których ten dym pompowano, a one stopniowo i regularnie go wypuszczały drobnymi otworami. Na murach natomiast były dodatkowe urządzenia, które... kilkakrotnie tak mnie przestraszyły, że wypatrywałem kultowego smoka z polskiego Wiedźmina! Filmowcy włączali je znienacka, a ryk, jaki z nich się wydobywał, w istocie przypominał jakiegoś smoka czy innego stwora. Gdy tego dymu napompowano dość dużo, aura wokół zamku rzeczywiście była niepokojąca. Zwłaszcza, że obok niego było stare drzewo niczym z produkcji fantasy, więc jak z daleka widziało się przy nim jakąś postać, nie było wiadomo, czy to człowiek, czy magiczna istota. To oczywiście jedynie pokazuje, jak prostymi środkami budowano całą atmosferę na planie, aby aktorzy wczuli się w role. Na samym zamku nie można było dostrzec żadnych green screenów, więc twórcy opierali się na prawdziwej scenografii, jaką Ogrodzieniec im zapewniał. Green screen został wykorzystany ciut później w scenach plenerowych w pobliskim lesie obok ogromnych głazów, które wyglądają jak żywcem wyjęte ze świata fantasy. Wiedźmin ma również wpisać się w hollywoodzki trend spopularyzowany przez Gwiezdne Wojny: efekty specjalne mają być w równowadze pomiędzy efektami komputerowymi a praktycznymi. Bagiński potwierdził, że Platige Image jest jednym ze studiów, które zajmują się efektami specjalnymi w serialu Wiedźmin.
- Bardzo zależy nam na równowadze. Chcemy, jak najwięcej nakręcić kamerą, ale oczywiście są takie momenty, których albo nie da się zrobić na planie, albo byłyby absurdalnie skomplikowane i drogie, wówczas wspomagamy się komputerem. Efekty komputerowe wykorzystujemy tam, gdzie musimy, więc z reguły staramy się tworzyć to organicznie na planie. Takie podejście pomaga aktorom i całej ekipie. Wiem, że komputer jest fenomenalnym narzędziem dla filmowca, bardzo pomaga. Efekty wizualne, które można wykreować, są niemożliwe do osiągnięcia żadnymi innymi metodami, ale też nie zawsze warto je tworzyć - powiedział Tomasz Bagiński na planie w Ogrodzieńcu.
fot. Netflix
Tego dnia kręcono kilka scen, którym mogliśmy się przyglądać. Pierwsze były kręcone wewnątrz zamku oraz na jego murach. Gdy obserwowałem je z zewnątrz, z dołu zamku dało się zauważyć krzątających się ludzi, którzy zbiegali po murach, niewątpliwie gdzieś się spiesząc. Oczywiście wówczas ogrom spekulacji rodzi się w głowie, co tak naprawdę obserwujemy. Wówczas w tej grupce można było dostrzec jedną wyróżniającą się osobę, gdyż z daleka w oczy rzucały się rude włosy. Później okazało się, że w istocie tego dnia na planie sceny kręciły Anna Schäfer (Triss Merigold) oraz Anya Chalotra (Yennefer). Ta pierwsza na żywo, z bliska, wygląda niesamowicie zjawiskowo. Kolor jej włosów komponujący się z suknią pozwalał stwierdzić, że naprawdę jest to Triss, której można byłoby oczekiwać. Tym bardziej byłem zdziwiony, że w pierwszym zwiastunie scena z jej udziałem niezbyt akcentuje charakterystyczny kolor włosów, bo na planie zdecydowanie się wyróżniał. Pod koniec dnia oglądaliśmy scenę pod zamkiem z udziałem Triss oraz - wszystko wskazuje na to - postaci znanej jako Tissaia (MyAnna Buring). Obie były na małym pagórku, przy którym Triss klęczała na ziemi i prawdopodobnie płakała ( aktorka wycierała oczy po scenie). Niewątpliwi był to moment dość emocjonalny i - za co obie aktorki podziwiam - piekielnie wymagający. To był już wieczór, więc temperatura znacząco spadła; bohaterki w samych sukniach musiały grać swoje sceny (poza nimi były w kurtkach). Wyobraźcie sobie suknię z cienkiego materiału, w której musicie wykrzesać z siebie emocje, choć na dworze jest może z 5 stopni Celsjusza. I nawet taką pozornie prostą scenę ekipa filmowała kilkanaście minut, tworząc kadry z różnych perspektyw, skończywszy na zbliżeniach. Wiadomo, lepiej mieć więcej materiału, aby podczas montażu mieć z czego rzeźbić. Natomiast Yennefer na pierwszy rzut oka wydaje się niepozorna, trochę posągowa, ale czuć było, że skrywa w sobie coś dziwnie intrygującego i tajemniczego.  Ostatnią sceną, jaką tego dnia mogłem zobaczyć, było kręcenie pochodu przez las prowadzonego przez postać Vilgefortza z Roggeveen, granego przez Maheshę Jadu oraz Yennefer. Ponownie pozornie prosta scena - idziemy przez las - dwie pierwsze postacie rozmawiają i w odpowiednim momencie muszą stanąć. Nawet coś takiego wymaga dubli, poprawek, wspomnianego wcześniej dymu i wszelkich detali, które mają być zgodne z wizją twórców. Z jednej strony to był pokaz pieczołowitości ekipy, która powtarza taką sekwencję kilkakrotnie dla oczekiwanego efektu. A to tempo trzeba było zwolnić, a to aktorzy musieli troszkę inaczej się ustawić. Tak naprawdę poprawki przy dublach były niuansami, ale istotnymi, bo diabeł tkwi w szczegółach.  Z uwagi na napięty terminarz prac tego dnia nie miałem okazji pomówić z Triss i Yennefer. Udało się porozmawiać z Tomaszem Bagińskim, który aktywnie pracował na planie (tak jak przez cały czas prac nad serialem) oraz Lauren S. Hissrich, czyli twórczynią, scenarzystką i showrunnerką Wiedźmina. Tomasz Bagiński naprawdę pilnował na planie tego, by jakość była zgodna z oczekiwaniami fanów i z uwagi na masę obowiązków produkcyjnych, jakie wziął na swoje barki, zdecydował się nie reżyserować odcinka w tym sezonie. Tak to wyjaśnił:
- Przy pierwszym sezonie jest dużo obowiązków. Byłem jednym z głównych producentów ze znajomością polskiego kontekstu. Decyzję o reżyserii podjęliśmy wspólnie z Lauren, bo wcześnie już było jasne, że mam być jedną z tych osób, które patrzą na cały sezon, a nie na swoje dwa odcinki czy jeden odcinek, bo reżyserzy przy serialach pracują tylko nad wycinkami pracy. Prace są podzielone na bloki, a one mają różne terminy, więc w roli reżysera nie da się ogarnąć całości. Ja natomiast mam związek z całością historii, postaci i budowania tego świata. Dlatego zdecydowaliśmy, że przy pierwszym sezonie rola reżysera jeszcze nie jest dla mnie. Przyznam, że po pół roku spędzenia na planie Wiedźmina wiem o wiele lepiej, z czym to się je. Takich produkcji się w Polsce nie robi.
Bagiński przyznaje, że praca nad amerykańską produkcja to kompletnie inny świat. Jego zdaniem cokolwiek można nauczyć się w Polsce na temat pracy na planie, jest to kompletnie nie do porównania z tą skalą, rozmachem i prędkością pracy. Producent w samych superlatywach opowiadał o Anyi Chalotrze, czyli odtwórczyni roli Yennefer - jego zdaniem to naprawdę fantastyczna aktorka. Sądzi, że może zrobić ogromną karierę. Obiecał również, że łatwo będzie wypatrzyć zamek Ogrodzieniec w serialu, więc widzowie dokładnie będą wiedzieć, gdzie występuje. Zdradza kilka sugestii: scena ma być spektakularna, a w centrum są czarodzieje reagujący na zagrożenie. Od samego początku wiedzieli, że chcą kręcić w naszym kraju. Producent wyjawia, że chcieli więcej kręcić w Polsce, ale nie wszystko udało się logistycznie zrobić. Cieszy się zainteresowaniem fanów wokół Wiedźmina, bo to oznacza, że marka wywołuje emocje i im zależy. Mówi, że serial będzie wystarczająco wiedźmiński, by więcej widzów go polubiło, niż znielubiło. A co sądzi o Geralcie?
- Henry'ego poznaliśmy dość wcześnie. Zanim jeszcze rozpoczęliśmy prace na planie, Henry bardzo zaangażował się w całą produkcję. Bardzo chciał być Geraltem i starał się przekonać do tego Lauren. Bogu dzięki, udało mu się, bo jest naprawdę świetny w tej roli. Po prostu jest Wiedźminem. Z kostiumem i włosami była długa walka, bo wbrew pozorom nie jest łatwo stworzyć jasnowłosą perukę. Chwilę to zajęło, aby wyglądało to dobrze i naturalnie. Zresztą to samo było z kostiumem, uzbrojeniem i masą innych elementów. Henry naprawdę wczuł się w swoją postać. Ma świetną etykę pracy. W żadnym momencie produkcji nie dał poznać po sobie, że jest gwiazdą. Przychodzi na plan wykonać robotę najlepiej jak potrafi. Zależy mu, tak jak nam wszystkim, aby to działało na poziomie emocjonalnym i wizualnym. Ilość pracy fizycznej, jaką włożył, jest ogromna. Dużo chodził w stroju, aby się ułożył oraz tygodniami spał na planie w przyczepie. Nie chciał wracać do Budapesztu, bo dzięki temu codziennie zyskiwał godzinę oraz cały czas był w tym świecie Wiedźmina. To się nie zawsze zdarza i nie z każdym aktorem - stwierdził Tomasz Bagiński.
fot. Netflix
Lauren S. Hissrich okazuje się osobą kipiącą pozytywną energią i otwartością Jeśli śledzicie jej Twittera, wiecie, że często reaguje i dyskutuje z fanami o Wiedźminie. To nie jest przypadek, bo Lauren wydaje się właśnie taką ludzką osobą, która chce mieć kontakt i chętnie opowiada z pasją o tym, co robi. Oczywiście to właśnie showrunnerka zdradziła tego dnia na planie spoilery na temat kulis scen, które były kręcone w Ogrodzieńcu, ale... czując spojrzenie netflixowych czarodziejek, zmieńmy temat... Okazało się, że za wyborem zamku Ogrodzieniec stoi ciekawa historia, ponieważ Lauren, będąc w Polsce rok wcześniej, dzięki łutowi szczęścia do niego trafiła. Do tego Netflix zadbał o jej ochronę w sposób spektakularny... cały czas za Lauren latał ogromny dron... a tak serio, dronem kręcili ujęcia zamku z lotu ptaka.
- Po tym, jak Netflix zamówił Wiedźmina, wybrałam się do Polski, aby dokonać researchu. Gdy jechałam po raz pierwszy spotkać się z Andrzejem Sapkowskim, zobaczyłam po drodze ten fajny zamek. Podjechałam samochodem, połaziłam, zrobiłam chyba z milion zdjęć, wrzucałam je na Instagrama i pojechałam dalej. Gdy szukaliśmy lokacji do tych spoilerowych scen, scenograf powiedział mi, że chyba znalazł idealne miejsce i pokazał mi zdjęcia Ogrodzieńca, w którym już byłam. Wówczas mu pokazałam, jak siedzę sobie przy zamku na pagórku [śmiech]. Wydawało się to idealnym miejscem. To po prostu było przeznaczenie - Lauren S. Hissrich.
Przyznaje, że brali pod uwagę wiele lokacji z Polski do różnych scen w pierwszym sezonie i nie wyklucza, że wykorzystają je w drugim. Potwierdziła, że chronologia opowiadania historii serialu jest inna niż w książkach. Dlatego czerpią z różnych opowiadań i historii Sapkowskiego, by budować spójną serialową fabułę, bo jej zdaniem współczesny widz oczekuje większej historii, a nie wątków zamykanych w pojedynczych odcinkach. Pomimo mieszania elementów z różnych tworów pisarza, obiecuje wierność literackiemu pierwowzorowi i ma nadzieję, że fani to dostrzegą. Jednak też muszą dodawać niektóre rzeczy od siebie, aby historia miała spójność i tworzyła wrażenie jednej wielkiej ciągłej opowieści. Okazuje się, że Andrzej Sapkowski w roli konsultanta aktywnie pracował z Lauren przy serialu.
- Uwielbiam Andrzeja Sapkowskiego. Łączy nas bardzo dobra relacja. Niedawno odwiedził plan Wiedźmina. Było to ekscytujące dla mnie i myślę, że dla niego również. Rozmawiamy od czasu, gdy zaczęłam prace nad serialem. Myślę, że dla niego jako pisarza musi to być trudne, że coś, co stworzył, jest kształtowane przez kogoś innego. Pomimo naszych ciągłych konsultacji jestem pewna, że gdy przyjechał na plan, zastanawiał się, co tak naprawdę zobaczy. Miał łzy w oczy i to było niesamowite. Myślę, że poruszyło go to, ile pasji wkładamy w ten projekt. Nie chodzi o budżet czy rozmach, ale o to, jak cała ekipa to czuje. Spędził z nami cały dzień - poznał aktorów, rozmawiał z reżyserami i szefami poszczególnych departamentów. Oczywiście poznał też Henry'ego. Obserwował, jak kręcimy jedną z największych scen kaskaderskich w tym sezonie z udziałem Geralta. Henry sam gra w większości swoich scen kaskaderskich. To było niezwykłe, że Andrzej mógł to oglądać. Nawet sam Henry był tym oszołomiony. Podszedł do Andrzeja, wytarł sztuczną krew z twarzy i uścisnął mu rękę.  Dobrze się dogadywali - mówiła Lauren S. Hissrich na planie w Ogrodzieńcu.
Producentka żartobliwie odpowiedziała, że Wiedźmin nie będzie wesołym serialem w stylu amerykańskim. Podkreśliła, że cała ponurość znana z książek zostanie zachowana, ale zwraca uwagę, że tak jak w życiu, ludzie często reagują na taki stan rzeczy humorem. Budując ton serialu, myślą nie tylko o tych wielkich pierwszoplanowych aspektach jak potwory, akcja czy czary, ale też o zwykłych ludziach, dla których ten świat jest codziennością. Humor serialu ma wynikać z tego, jak ci poczciwi zwyczajni mieszkańcy tego świata reagują na te wielkie rzeczy, które rozgrywają się w świecie Wiedźmina. Osobiście nie chciałaby nigdy oglądać i tworzyć serialu bez humoru. Jego obecność sprawia, że jest to bardziej prawdziwe.
fot. Netflix
A jak wyglądał proces przekonania Netflixa do serialu?
- Przyszłam do nich z prezentacją pomysłu na serial. Wiemy, że Netflix chciał wejść na rynek fantasy, ale jednocześnie szukali czegoś innego, bo nikt nie chce po prostu serialu, który zastąpi Grę o tron. Musieliśmy zastanowić się, jak wziąć pewien odnoszący sukces model i nadać temu naszą tożsamość. Dotrzeć do nowych odbiorców, czyli w przypadku Netflixa trafić do widza na całym świecie. Gdy do nich przyszłam, o takich rzeczach w ogóle nie myślałam. Przedstawiłam im pomysł na historię, którą chcę opowiedzieć i obejrzeć. Nie powiedzieli od razu: o, to ty, masz pieniądze i rób [śmiech]. Trochę czasu minęło zanim wszystkie klocki znalazły się na swoim miejscu. Netflix bardzo uwierzył w ten serial i cała markę. Sądzą, że to jest coś, co pokochają widzowie na całym świecie.
Poruszyła też kwestię fizyczności Geralta, bo wszyscy fani na świecie obserwowali zdjęcia Henry'ego Cavilla, który - jak sam wspomniał w wywiadach - jest w życiowej formie na planie tego serialu, a przecież był Supermanem! Zdaniem Lauren Hissrich bardzo poważnie podszedł do fizycznego przygotowania, bo między innymi ważny był dla niego udział w popisach kaskaderskich (czyżby Tom Cruise miał na niego wpływ w tym aspekcie?).
- Tu nie chodzi tylko o jego fizyczną sprawność, o mięśnie i kondycję. Chodzi tu o to, jak staje się postacią i jak rusza się jako Geralt. Bardzo się  na tym skupia.
Nie rozważała innego miejsca dla Wiedźmina. Gdy myślała nad tworzeniem serialu, Netflix był jej pierwszym i jedynym wyborem. Głównie z uwagi na zasięg, bo mogą trafić do fanów na całym świecie. Pamięta, gdy prosiła na Twitterze o zdjęcia książek, które mają wielbiciele Wiedźmina i była zaskoczona, w ilu miejscach i w ilu językach są one wydane. Czytała książki i była wielką fanką powieści Sapkowskiego. Na początku nie miała pewności, czy napisze scenariusz, bo do tej pory pracowała nad komiksowymi produkcjami. Gdy jednak zaczęła nad tym myśleć, zdała sobie sprawę, że jest to po prostu ludzka historia i to ją przekonało, że może się tym zająć. Spędzenie całego dnia w zamku Ogrodzieniec i przyglądanie się pracy ekipy tworzącej Wiedźmina daje do myślenia. Zwiedziłem sporo zagranicznych planów w Europie i USA, ale rzadko kiedy ktoś opowiadał o swojej pracy z taką żarliwością i pasją jak Lauren S. Hissrich. Czuć było, że słowa producentki o tym, ile serca wkładają w tworzenie Wiedźmina, nie były pustymi frazesami. To było dostrzegalne w ekipie, ich pracy i dawało do zrozumienia, że to może być to, czego wszyscy oczekujemy. Może to tylko magia planu, a Hissrich jest czarodziejką jak Yennefer? Nie jest to istotne, bo zdecydowanie potrafili zbudować optymizm, że produkcja będzie miała to "coś"!
fot. Netflix
+70 więcej
 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj