Wojna starego człowieka: przeczytaj fragment powieści SF
Mamy dla was do przeczytania początek powieści science fiction Johna Scalziego pod tytułem Wojna starego człowieka.
Mamy dla was do przeczytania początek powieści science fiction Johna Scalziego pod tytułem Wojna starego człowieka.
Właściwie, jeśli dobrze się zastanowić, zapisanie się do wojska też nie było specjalnie dramatyczne.
W naszym niewielkim miasteczku nie mieliśmy oddziału komisji rekrutacyjnej. Żeby się zaciągnąć, musiałem pojechać do stolicy hrabstwa, czyli do Greenville. Biuro mieściło się w niewielkim lokalu na terenie nieciekawego pasażu handlowego; sąsiadowało ze sklepem monopolowym i z salonem tatuażu. Niezależnie od tego, co bym tam zamówił, następnego ranka mógłbym mieć problemy.
Wnętrze biura było jeszcze mniej zachęcające, o ile to w ogóle możliwe. Wyposażenie składało się z biurka, komputera, drukarki, człowieka za biurkiem, dwóch krzeseł ustawionych naprzeciwko i sześciu przy sąsiedniej ścianie. Na niewielkim stoliku przed rzędem krzeseł leżały ulotki informacyjne oraz stare numery „Time’a” i „Newsweeka”. Byliśmy tu z Kathy dziesięć lat temu i mam wrażenie, że nic się od tamtej pory nie zmieniło, łącznie z gazetami. Tylko człowiek wydawał się nowy. A przynajmniej nie kojarzę, żeby poprzedni miał tyle włosów. I piersi.
Kobieta zajęta była stukaniem w klawiaturę i kiedy wszedłem, nawet na mnie nie spojrzała.
– Chwileczkę, dobrze? – mruknęła w taki sposób, jakby otwarcie drzwi wywoływało u niej odruch Pawłowa.
– Proszę się nie spieszyć – powiedziałem. – Widzę, że macie tu niezły ruch.
Ta odrobina sarkazmu została zignorowana i niedoceniona, co w ciągu ostatnich kilku lat przydarzało mi się regularnie; dobrze wiedzieć, że nie straciłem formy. Usiadłem przed biurkiem i czekałem, aż kobieta skończy.
– Podpisujemy czy wylatujemy? – zapytała, nadal na mnie nie patrząc.
– Słucham?
– Przychodzi pan, żeby się zarejestrować czy rozpoczyna pan służbę?
– Ach, tak. Chciałbym rozpocząć służbę, jeśli można.
W końcu spojrzała na mnie i zmrużyła oczy skryte za grubymi szkłami okularów.
– John Perry? – zapytała.
– Tak, to ja. Skąd pani wie?
Przeniosła wzrok z powrotem na ekran komputera.
– Większość osób, które chcą się zaciągnąć, przychodzi w dniu swoich urodzin, mimo że zgodnie z przepisami mają na to trzydzieści dni. Dzisiaj urodziny obchodzą trzy osoby. Mary Valory już dzwoniła, żeby powiedzieć, że nie leci. A na Cynthię Smith mi pan nie wygląda.
– Miło mi to słyszeć – powiedziałem.
– Nie przyszedł pan, żeby się zarejestrować – kontynuowała, ignorując mój kolejny żart – oznacza to więc, że jest pan Johnem Perrym.
– Mógłbym też być samotnym starszym panem, który szuka okazji do rozmowy – zasugerowałem.
– Rzadko nam się tacy trafiają – wyjaśniła. – Chyba odstraszają ich te wytatuowane dzieciaki z lokalu obok.
Kobieta wreszcie odsunęła od siebie klawiaturę i poświęciła mi całą swoją uwagę.
– No dobrze, czy mogę zobaczyć jakiś dokument tożsamości?
– Przecież pani już wie, kim jestem – przypomniałem.
– Upewnijmy się. – Mówiąc to, nie zdobyła się nawet na cień uśmiechu. Codzienne użeranie się z gadatliwymi starymi pierdzielami w jej przypadku najwyraźniej zrobiło swoje.
Podałem jej prawo jazdy, akt urodzenia i krajową kartę identyfikacyjną. Odebrała je ode mnie, a następnie wyjęła z biurka skaner, podłączyła go do komputera i przesunęła w moją stronę. Położyłem na nim dłoń i czekałem, aż skanowanie zostanie zakończone. Potem kobieta przeciągnęła kartę identyfikacyjną przez czytnik na boku urządzenia, potwierdzając w ten sposób moją tożsamość.
– Tak, to pan.
– Wróciliśmy więc do punktu wyjścia – zauważyłem.
Po raz kolejny zignorowała mój komentarz.
– Dziesięć lat temu podczas okresowego szkolenia kandydatów otrzymał pan informacje dotyczące Sił Obronnych Kolonii, a także obowiązków związanych ze wstąpieniem do jednostki – oświadczyła tonem, z którego wynikało, że przez większość swojego zawodowego życia wypowiadała to zdanie przynajmniej raz dziennie. – Wysyłano panu również materiały dotyczące powinności członka SOK-u. Czy potrzebuje pan dodatkowych informacji lub prezentacji utrwalającej tę wiedzę, czy oświadcza pan, że w pełni rozumie wszystkie swoje przyszłe zadania i obowiązki? Proszę pamiętać, że wniosek o dodatkowe materiały informacyjne, jak również odmowa przystąpienia do SOK-u nie wiążą się z żadnymi konsekwencjami.
Przypomniałem sobie szkolenie okresowe. Pierwsza część polegała na tym, że grupa starszych obywateli siedziała na składanych krzesłach w domu kultury w Greenville, jedząc pączki, pijąc kawę i słuchając nudnej gadki jakiegoś urzędnika o historii ludzkich kolonii. Następnie facet rozdał ulotki z informacjami na temat służby w SOK-u, która przypominała po prostu życie w wojsku. Kiedy już można było zadawać pytania, dowiedzieliśmy się, że ten człowiek nigdy do SOK-u nie należał – został tylko zatrudniony do przeprowadzania prezentacji w okolicach Miami.
Drugą część szkolenia stanowiły krótkie badania lekarskie: lekarz pobrał mi krew i materiał genetyczny z moich ust oraz zrobił mi tomografię mózgu. Najwyraźniej wyniki okazały się pozytywne. Od tamtej pory raz na rok dostawałem pocztą taki sam informator, jaki mi dali podczas szkolenia. Po dwóch latach zacząłem wyrzucać je do kosza. W ogóle ich nie czytałem.
– Wszystko zrozumiałem – oświadczyłem.
Kobieta skinęła głową i podała mi kartkę oraz długopis. Na arkuszu wydrukowano kilka akapitów, a pod każdym znajdowało się miejsce na podpis. Rozpoznałem ten dokument – bardzo podobny podpisywałem dekadę wcześniej, potwierdzając, że rozumiem, co mnie czeka za dziesięć lat.
– Przeczytam teraz panu po kolei paragrafy. Jeśli wyraża pan zgodę na warunki zawarte w każdym z nich, proszę wpisać dzisiejszą datę i podpisać się w wykropkowanym miejscu poniżej. Jeśli będzie pan miał jakieś pytania, proszę je zadać, gdy skończę czytać dany akapit. Jeżeli nie zrozumie pan lub nie zaakceptuje zapisów któregokolwiek paragrafu, proszę nie składać pod nim podpisu. Czy wszystko jest dla pana zrozumiałe?
– Tak – odpowiedziałem.
– Znakomicie. Paragraf pierwszy. „Ja, niżej podpisany, potwierdzam, że z własnej i nieprzymuszonej woli zgłaszam chęć przystąpienia do Sił Obronnych Kolonii na okres nie krótszy niż dwa lata. Rozumiem też, że w przypadku konfliktu zbrojnego czas ten może zostać jednostronnie wydłużony przez Siły Obronne Kolonii maksymalnie o osiem lat”.
Klauzula wydłużenia okresu służby do dziesięciu lat nie była dla mnie niczym nowym – raz czy dwa razy przeczytałem przecież informator, który mi wysyłano – zastanawiałem się jednak, jak wiele osób ją przegapiło oraz ilu z tych, którzy zwrócili na nią uwagę, spodziewało się, że naprawdę będą musieli odsłużyć pełen okres. Osobiście uważałem, że władze SOK-u nie wymagałyby wyrażenia zgody na dziesięć lat służby, jeśliby nie zakładały, że będzie im to potrzebne. Z powodu Prawa Kwarantanny nie dociera do nas zbyt wiele informacji na temat wojen pomiędzy koloniami, słyszeliśmy natomiast wystarczająco dużo, by wiedzieć, że nie ma pokoju we wszechświecie.
Podpisałem.
– Paragraf drugi. „Wstępując do Sił Obronnych Kolonii, zgadzam się nosić broń i używać jej w walce z wrogami Unii Kolonialnej, także przeciwko ludziom. W trakcie służby nie będę odmawiał noszenia i używania broni ani sprzeciwiał się uczestnictwu w konfliktach zbrojnych z powodów religijnych czy moralnych”.
Jak wielu ochotników wstępuje do armii, a potem regularnie powołuje się na konflikt sumienia? Podpisałem.
– Paragraf trzeci. „Zgadzam się sumiennie i bezzwłocznie wykonywać rozkazy i polecenia wydawane przez zwierzchników oraz te zawarte w Regulaminie Sił Obronnych Kolonii”.
Podpisałem.
– Paragraf czwarty. „Wstępując do Sił Obronnych Kolonii, wyrażam zgodę na podejmowanie wszelkich niezbędnych czynności medycznych, chirurgicznych i terapeutycznych oraz na przestrzeganie procedur uznanych przez Siły Obronne Kolonii za nieodzowne do podniesienia moich umiejętności bojowych”.
No właśnie: oto powód, dla którego każdego roku do służby wstępują niezliczone rzesze siedemdziesięciopięciolatków.
Powiedziałem kiedyś dziadkowi, że do czasu, kiedy będę w jego wieku, ludzie wymyślą sposób na wydłużenie życia. Roześmiał się wtedy i odparł, że on w moim wieku uważał podobnie, a mimo to, proszę, zestarzał się. Ja też się zestarzałem. Rzecz w tym, że starzenie się to nie kolejne następujące po sobie problemy ze zdrowiem, ale wszystkie te cholerstwa naraz i przez cały czas.
Nie można przestać się starzeć. Terapie genowe, wymiany organów i operacje plastyczne w pewnym sensie opóźniają ten proces, ale starość i tak nas dopada. Wstaw sobie nowe płuca, a wysiądzie ci serce. Załatw sobie nowe serce, a wątroba spuchnie ci do rozmiarów basenu. Wymienisz sobie wątrobę, dostaniesz wylewu. To właśnie as w rękawie starości: nie można wymienić sobie mózgu.
Średnia długość życia człowieka wzrosła jakiś czas temu do dziewięćdziesięciu lat i od tamtej pory stoi w miejscu. Dodaliśmy kolejne dwie dekady do „miary naszych lat”1, a potem Bóg przydepnął nas butem. Ludzie mogą żyć dłużej – i żyją – ale wydłużeniu ulega tylko okres starości. W tym względzie nic się nie zmieniło.
Sami się nad tym zastanówcie. Kiedy macie dwadzieścia pięć, trzydzieści pięć, czterdzieści pięć, a nawet pięćdziesiąt pięć lat, wciąż wydaje wam się, że świat może jeszcze należeć do was. Kiedy macie sześćdziesiąt pięć, a wasze ciało coraz bardziej przypomina ruinę, te tajemnicze „czynności medyczne, chirurgiczne i terapeutyczne oraz nieodzowne procedury” zaczynają budzić zainteresowanie. W końcu osiągacie wiek siedemdziesięciu pięciu lat, wasi znajomi nie żyją, a wy wymieniliście już sobie przynajmniej jeden ważny organ, chodzicie do ubikacji cztery razy w ciągu nocy i nie potraficie pokonać jednego odcinka schodów bez zadyszki – na dodatek wszyscy wam mówią, że nieźle się trzymacie jak na swój wiek.
Źródło: Vesper
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat