Wojna starego człowieka: przeczytaj fragment powieści SF
Mamy dla was do przeczytania początek powieści science fiction Johna Scalziego pod tytułem Wojna starego człowieka.
Mamy dla was do przeczytania początek powieści science fiction Johna Scalziego pod tytułem Wojna starego człowieka.
Zamiana tego na dziesięć lat nowego życia na polu walki wydaje się niezwykle kusząca. Zwłaszcza że jeśli tego nie zrobicie, za dekadę stuknie wam osiemdziesiąt pięć lat i jedyna różnica pomiędzy wami a rodzynkiem, równie pomarszczonym i bez prostaty jak wy, to fakt, że on nigdy gruczołu prostaty nie miał.
Ale w jaki sposób SOK zdołał odwrócić proces starzenia? Nikt tutaj tego nie wie. Ziemscy naukowcy nie potrafią tego wyjaśnić, nie są też w stanie osiągnąć podobnych rezultatów, choć wiele razy próbowali. Nie można zapytać o to żadnego weterana, ponieważ SOK nie działa na planetach. Rekrutacje do służb odbywają się jednak wyłącznie na planetach, więc i tak niczego byśmy się nie dowiedzieli od kolonistów, nawet gdybyśmy mogli ich o to spytać. SOK przeprowadza wszelkie terapie we własnych strefach, z dala od obszarów globalnych jurysdykcji i krajowych rządów. Nie pomoże tu więc ani Wuj Sam, ani nikt inny.
Zdarza się, że ciało ustawodawcze jakiegoś kraju, prezydent albo dyktator, postanawia zablokować działania SOK-u, dopóki służby nie ujawnią swoich sekretów. SOK nigdy nie wdaje się w takie dyskusje – osoby rekrutujące po prostu się pakują i opuszczają dane miejsce. A wtedy wszyscy siedemdziesięciopięciolatkowie z takiego kraju wybierają się na długie międzynarodowe wakacje, z których już nie wracają. SOK nie udziela żadnych wyjaśnień, wskazówek ani uzasadnień. Jeśli chcecie się dowiedzieć, w jaki sposób odmładzają ludzi, sami musicie się zaciągnąć.
Podpisałem.
– Paragraf piąty. „Oświadczam, że wstępując do Sił Obronnych Kolonii, zrzekam się mojego dotychczasowego obywatelstwa, w tym przypadku obywatelstwa Stanów Zjednoczonych Ameryki, a także statusu rezydenta umożliwiającego mi pobyt na Ziemi. Wyrażam zgodę na przekazanie mojego obywatelstwa Unii Kolonialnej i Siłom Obronnym Kolonii. Przyjmuję również do wiadomości, że moja rezygnacja z obywatelstwa oraz ze statusu rezydenta jest równoznaczna z dożywotnim opuszczeniem planety Ziemia oraz wyrażam zgodę, aby po zakończeniu przeze mnie służby w ramach Sił Obronnych Kolonii skierowano mnie do kolonii wyznaczonej przez Unię Kolonialną i/lub Siły Obronne Kolonii”.
Innymi słowy: nie wrócę już do domu. Jest to jeden z przepisów Prawa Kwarantanny wprowadzonego przez Unię Kolonialną i SOK w celu – przynajmniej oficjalnie – ochrony Ziemi przed ksenobiologicznymi kataklizmami takimi jak Fałda. Mieszkańcy Ziemi poparli wtedy ten pomysł. Dziwne, jak ograniczona staje się społeczność danej planety, kiedy w ciągu roku jedna trzecia męskiej populacji staje się trwale bezpłodna. Ale dziś ludzie nie są tym zachwyceni – znudzili się Ziemią i chcieliby zobaczyć resztę wszechświata, a nie pamiętają już Bezdzietnego Wujka Walta. Jednak tylko UK i SOK posiadają statki kosmiczne z napędem skokowym umożliwiającym podróże międzygwiezdne. Tak to właśnie wygląda.
(W ten sposób zgoda na wysłanie do wybranej przez UK kolonii staje się poniekąd pozbawiona sensu – skoro tylko oni posiadają odpowiednie statki, to i tak polecisz tam, gdzie cię zawiozą. Przecież nie pozwolą ci pilotować statku kosmicznego).
Skutkiem ubocznym Prawa Kwarantanny i monopolu na napęd skokowy jest brak komunikacji pomiędzy Ziemią a koloniami (a także pomiędzy poszczególnymi koloniami). Jedynym sposobem kontaktu z kolonią jest wysłanie notatki za pośrednictwem statku z napędem skokowym – SOK niechętnie przekazuje w ten sposób wiadomości rządom planetarnym, inne podmioty natomiast są całkowicie pozbawione tego przywileju. Mógłbym próbować przechwycić za pomocą anteny radiowej sygnał nadawany przez kolonię, jednak najbliższa z nich, Alpha, oddalona jest od nas o osiemdziesiąt trzy lata świetlne. Trochę zbyt dużo, żeby móc sobie poplotkować.
Nigdy o to nie pytałem, ale podejrzewam, że właśnie ten paragraf najczęściej skłania ludzi do wycofania się. Co innego mieć nadzieję na młodość, a co innego na zawsze odwrócić się plecami do każdego znanego miejsca, każdej ukochanej osoby i każdego doświadczenia, które spotkało nas w ciągu siedmiu i pół dekady. Pożegnanie się z całym życiem to cholernie trudna sprawa.
Podpisałem.
– Paragraf szósty i ostatni – powiedziała rekrutująca mnie kobieta. – „Przyjmuję do wiadomości, że wraz z chwilą odebrania mnie z Ziemi przez Siły Obronne Kolonii albo w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin od momentu podpisania niniejszego dokumentu, w zależności od tego, co nastąpi wcześniej, pod względem prawnym i politycznym stan Ohio oraz Stany Zjednoczone Ameryki uznają mnie za osobę zmarłą. Wszelkie prawne przywileje i zobowiązania, które wygasają wraz ze śmiercią każdego człowieka, zostaną mi w tym momencie odebrane. Wszystkie dotychczasowe zapisy prawne, o charakterze zarówno pozytywnym, jak i negatywnym, stracą ważność, a wszelkie zobowiązania finansowe zostaną anulowane na mocy prawa. Przyjmuję również do wiadomości, że jeśli do momentu podpisania niniejszego dokumentu nie dokonałem podziału swoich aktywów, Służby Obronne Kolonii w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin zapewnią mi prawne i finansowe doradztwo w tym zakresie”.
Podpisałem. Zostały mi siedemdziesiąt dwie godziny życia. I tyle.
– A co się stanie, jeśli nie opuszczę planety w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin? – zapytałem.
– Nic – odpowiedziała kobieta, odbierając ode mnie formularz. – Oprócz tego, że oficjalnie będzie pan uznany za zmarłego, pana majątek zostanie rozdysponowany, wszelkie świadczenia zostaną anulowane albo scedowane na pańskich spadkobierców, a jako osobę zmarłą przestanie już pana obejmować jakakolwiek ochrona prawna, nieważne, czy mówimy tu o zwykłym pomówieniu, czy na przykład o zabójstwie.
– Czyli że ktoś mógłby mnie zabić i nie poniósłby za to żadnej kary?
– Nie – odparła. – Myślę, że gdyby ktoś zamordował pana w momencie, kiedy był pan oficjalnie uznany za zmarłego, stan Ohio oskarżyłby go o bezczeszczenie zwłok.
– Fascynujące – powiedziałem.
– Zwykle jednak do tego nie dochodzi – kontynuowała kobieta jeszcze bardziej formalnym tonem. – W ciągu tych siedemdziesięciu dwóch godzin może pan jeszcze zmienić zdanie odnośnie do rozpoczęcia służby. Proszę wtedy do mnie zadzwonić. Jeśli nie będzie mnie przy telefonie, automatyczna sekretarka zarejestruje pańskie imię i nazwisko. Jeżeli potwierdzimy, że to rzeczywiście pan wycofał swoją kandydaturę, zostanie pan zwolniony z wszelkich obowiązków. Proszę jednak pamiętać, iż takie wycofanie wniosku oznacza, że już nigdy nie będzie pan mógł się zaciągnąć.
– Rozumiem – odpowiedziałem. – Czy mnie pani teraz zaprzysięgnie?
– Nie – odrzekła. – Muszę tylko opracować pański wniosek i wydać panu bilet.
Odwróciła się do ekranu i przez kilka minut stukała w klawiaturę, a następnie wcisnęła „Enter”.
– Komputer generuje teraz pański bilet. Chwilę to potrwa.
– W porządku. Czy mogę panią o coś zapytać?
– Jestem zamężna.
– Nie to miałem na myśli… Czy ludzie naprawdę się tu pani oświadczają?
– Bez przerwy. To rzeczywiście jest męczące.
– Przykro mi – powiedziałem, a ona kiwnęła głową. – Chciałem zapytać, czy kiedykolwiek spotkała pani kogoś z SOK-u.
– To znaczy oprócz osób, które się zaciągają?
Potwierdziłem ruchem głowy.
– Nie. SOK ma tu swoich reprezentantów, którzy zajmują się procesem rekrutacji, ale żaden z nas nie jest członkiem służb. Myślę, że dotyczy to nawet prezesa. Wszystkie informacje i materiały otrzymujemy od pracowników ambasady Unii Kolonialnej, a nie bezpośrednio od SOK-u. Nie sądzę, by ich pracownicy w ogóle odwiedzali Ziemię.
– Nie przeszkadza to pani, że pracuje pani dla organizacji, której członków nigdy nie spotkała?
– Nie. Praca jest znośna, a zarobki są zadziwiająco wysokie, jeśli wziąć pod uwagę to, jak niewiele pieniędzy przeznaczono na wystrój tego biura. Pan natomiast zamierza przyłączyć się do organizacji, której członków nigdy pan nie spotkał. Czy to pana martwi?
– Nie – przyznałem. – Jestem już stary, moja żona nie żyje i nie mam zbyt wielu powodów, aby tu zostawać. A czy pani będzie chciała się zaciągnąć, kiedy przyjdzie pani kolej?
Wzruszyła ramionami.
– Nie mam nic przeciwko temu, żeby się zestarzeć.
– Ja też nie miałem, kiedy byłem młodszy. Ale potem dopadła mnie starość.
Drukarka cicho zaszumiała i wypluła przedmiot przypominający wizytówkę. Kobieta wręczyła mi go, mówiąc:
– To pański bilet. Figuruje pan na nim jako John Perry, rekrut SOK-u. Proszę go nie zgubić. Transport, którym uda się pan na lotnisko w Dayton, wyrusza za trzy dni spod tego biura. Czas odjazdu to ósma trzydzieści, ale sugerowałabym, aby pojawił się pan nieco wcześniej. Będzie pan mógł zabrać ze sobą tylko jeden bagaż podręczny, dlatego proszę dobrze zastanowić się nad tym, co chce pan spakować.
O godzinie jedenastej zero zero leci pan z Dayton do Chicago, a stamtąd o czternastej zero zero ma pan lot do Nairobi. Różnica czasu wynosi siedem godzin, a więc będzie pan na miejscu około północy według miejscowego czasu. Tam spotka się pan z przedstawicielem SOK-u i o godzinie drugiej zero zero winda kosmiczna przetransportuje pana na Stację Kolonialną, chyba że będzie pan wolał odpocząć i skorzystać z kolejnej windy o godzinie dziewiątej zero zero. Potem przejmą już pana służby SOK-u.
Wziąłem bilet do ręki.
– A co, jeśli któryś z tych lotów będzie opóźniony albo odwołany?
– Przez pięć lat, jak tu pracuję, nie zdarzyło się to ani razu.
– Wow. Założę się, że pociągi SOK-u też przyjeżdżają na czas.
Kobieta spojrzała na mnie tępo.
– Wie pani… – zacząłem – próbuję panią rozśmieszyć od momentu, gdy tu wszedłem.
– Wiem – odparła. – Przepraszam. Kiedy byłam dzieckiem, operacyjnie usunięto mi poczucie humoru.
– Ojej.
– Żartowałam – powiedziała i wstała, wyciągając do mnie rękę.
– Och. – Ja też wstałem i uścisnąłem jej dłoń.
– Gratulacje, rekrucie. Powodzenia tam, w gwiazdach. Szczerze panu tego życzę.
– Dziękuję. To miło z pani strony.
Kiwnęła głową i usiadła, z powrotem wbijając wzrok w komputer.
Byłem wolny.
Kiedy wychodziłem, zwróciłem uwagę na starszą kobietę, która szła przez parking w stronę biura komisji rekrutacyjnej.
– Pani Cynthia Smith? – spytałem.
– Tak – potwierdziła. – Skąd pan wie?
– Chciałem tylko życzyć pani wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – powiedziałem, a potem pokazałem do góry. – I może do zobaczenia gdzieś tam.
Zrozumiała i uśmiechnęła się. W końcu udało mi się kogoś rozweselić. Szło mi coraz lepiej.
Źródło: Vesper
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat