Sensacja Festiwalu w Cannes. Po raz pierwszy w historii Nagroda za scenariusz dla horroru. Krwawy aktorski pojedynek bogini seksu Demi Moore i nowej ikony zmysłowości Margaret Qualley w filmie, który szokuje, zachwyca, przeraża i daje do myślenia.
Aktorzy:
Demi Moore, Margaret Qualley (28) więcejKompozytorzy:
RaffertieReżyserzy:
Coralie FargeatProducenci:
Coralie Fargeat, Nicolas Royer (3) więcejScenarzyści:
Coralie FargeatPremiera (Świat):
19 maja 2024Premiera (Polska):
20 września 2024Kraj produkcji:
Wielka Brytania, USA, FrancjaDystrybutor:
Monolith Films, Universal PicturesCzas trwania:
140 min.Gatunek:
Horror, Dramat
Trailery i materiały wideo
Substancja - oficjalny zwiastun
Najnowsza recenzja redakcji
Ręka, noga, mózg na ścianie - te słowa chyba najlepiej podsumowują to, co dzieje się w trakcie seansu filmu Substancja zarówno na ekranie, jak i w Waszych głowach. Spróbujcie sobie wyobrazić produkcję, która byłaby tak odrażająca na poziomie wizualnym i obłąkana w aspekcie scenariuszowym, że na samą myśl o niej zbiera się Wam na wymioty, a jednak nie możecie od niej uwolnić swojego umysłu. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że najnowsza opowieść Coralie Fargeat sprawi, iż Wasze dotychczasowe wyobrażenia o body horrorze totalnym będą się jawić jak zabawa dzieci w piaskownicy. Francuzka stworzyła bowiem arcydzieło gatunku, absolutnie bezkompromisowy film, który sam w sobie jest jednocześnie przeznaczonym do utylizacji odpadem X Muzy i niewątpliwym triumfem artystycznym. Reżyserka nawet nie tyle idzie krok dalej w swoim nieprzejednaniu - a przecież to ona w debiutanckiej Zemście unicestwiała męską toksyczność strzałem z dubeltówki prosto w genitalia, co skacze, depta i wbija w podłogę konwencyjne ograniczenia i jakiekolwiek konsensusy, zabierając nas na upiorną karuzelę kręcącą się po peryferiach "horroru cielesnego", gore, kina eksploatacji i innego slashera. Substancja to piekielnie inteligentny eksperyment, być może jedna z najbardziej prowokacyjnych rzeczy, jaką przyjdzie Wam zobaczyć w życiu. I w dodatku niesamowita okazja, abyście na nowo pokochali absolutnie wybitną w tym dziele Demi Moore, która - nie boję się tego napisać - zagrała najlepszą rolę w karierze. Po seansie jest mi niedobrze, chcę kląć, czuję niepokój. To jednak uczciwa cena za ekstatyczne uniesienie, które właśnie wywróciło mój mózg do góry nogami.
Elisabeth Sparkle (Moore) to nagrodzona Oscarem - "chyba za King Konga z lat 30.", drwią na ekranie - aktorka, która lata świetności ma już za sobą. Najlepiej świadczy o tym tablica z jej imieniem i nazwiskiem w hollywoodzkiej Alei Gwiazd, która nie dość, że popękała, to jeszcze coraz częściej staje się ofiarą jedzeniowych wywrotek przechodniów. Protagonistka odcina kupony od sławy prowadząc fitnessowy program w telewizji, ale jej dni są tam policzone, o czym dobitnie przypomina odpychający swoim zachowaniem dyrektor stacji, Harvey (przemykający przez ekran jak huragan, świetny Dennis Quaid). Życiowy marazm Elisabeth przerywa wypadek samochodowy, z którego, o dziwo, wychodzi ona bez szwanku. W szpitalu tamtejszy pielęgniarz, uprzednio badając jej kręgosłup, wsuwa do kieszeni płaszcza Sparkle pendrive'a. Główna bohaterka, mająca olbrzymie problemy z oglądaniem własnego ciała w lustrze, dostaje w tym momencie nietypową szansę na pogoń za wieczną młodością: tytułowa Substancja to nic innego jak specyfik pozwalający wyodrębnić z macierzy drugie ciało i jednocześnie przekopiować do niego umysł. W ten sposób zostaje powołana do istnienia Sue (fenomenalna i w niczym nieustępująca na ekranie Moore Margaret Qualley), wyglądająca jak młodsza wersja Elisabeth, w dodatku jawiąca się jak manifestacja doskonalszego obrazu samej siebie, który powstaje w umyśle Sparkle. Pierwszym zadaniem nowo powstałej istoty jest zszycie rozerwanego ciała swojej starszej wersji, dostarczanie jej pokarmu i wstrzykiwanie sobie środka regulującego. Zasada jest prosta: ponieważ współistnienie jest niemożliwe, każda z kobiet po tygodniu musi oddać władzę tej drugiej z nich. Sęk w tym, że kipiąca erotyzmem Sue w ekspresowym tempie staje się telewizyjną gwiazdą, próbując zrywać z regułą wymienności po 7 dniach. Jej poczynania odbijają się na samym ciele Sparkle, która płaci niewyobrażalną cenę za pogoń młodszej wersji za sławą. Poczekajcie na finał - ten, dosłownie i w przenośni, może Wam urwać głowy.
Substancję można co prawda czytać z filmoznawczym podręcznikiem w dłoni, ale gorąco zachęcam Was do tego, abyście w pierwszej kolejności potraktowali ją jako transgresyjne doświadczenie, mając na uwadze, że po pokazie i tak będziecie musieli zredefiniować słowo "transgresja". Dzieło Fargeat zdaje się - i tym stwierdzeniu nie ma ani grama przesady - pełzać we wszystkich kierunkach jednocześnie, czerpiąc pełnymi garściami (a może: "wyrywając esencję, mięso") z filmowej spuścizny Davida Cronenberga, Yorgosa Lanthimosa i Pedro Almodovara, Portretu Doriana Greya, mitologii greckiej, psychoanalizy na modłę Freuda i Junga, thrillerów erotycznych i najwybitniejszych dokonań arthouse'u, korespondując jeszcze bezpośrednio z rewelacyjnym Titane Julii Ducournau. W tym garze obrzydliwej niesamowitości Fargeat bulgocze nawet maestro Stanley Kubrick; Francuzka zdecydowała się w końcu zwyciężyć w konkursie na najlepszą parodię Gwiezdnego Dziecka w historii kina. Jakimś błogosławionym zrządzeniem losu reżyserka z formalnego punktu widzenia w sposób totalny panuje nad chcącymi pożreć się nawzajem żywcem konwencjami i ekranowymi dziedzictwami, ale jej brawura jeszcze mocniej uwidacznia się w fakcie, że w tę niesłychaną opowieść wplotła ona kilka nokautujących uderzeń, będących odwołaniami do palących problemów współczesności. U swoich źródeł Substancja to przecież dekonstrukcja dzisiejszego kanonu piękna, narzucającej kobietom wizualne ideały kultury i odpychającego dyktatu celebrytów, choć tych wojen z aktualnymi mitami znajdziecie w filmie nawet więcej. Fargeat w swojej maestrii i przenikliwości nie przynosi nam jednak ugrzecznionej refleksji nad kondycją społeczeństwa czy nawoływania do konieczności większego zwracania uwagi na proces emancypacji. Jej historia po prostu pulsuje i biczuje - raz po raz, do utraty tchu i ogarniającego nasz umysł szaleństwa. Na żadne cukierki więc nie liczcie. Nastawcie się raczej na najbardziej odrzucające wydzieliny, jakie przyszło Wam zobaczyć w życiu.
Po seansie Substancji reżyserkę aż chce się nazwać "estetką odrazy". Z jednej strony przygląda się ona kobiecym ciałom pod dyktando współczesnej seksualizacji wszystkich i wszystkiego - kamera zatrzymuje się na ponętnych krągłościach Sue, powolnie przesuwając się po jej pośladkach czy biuście. Gdy jednak Harvey na początku filmu wypowiada zdanie: "Szkoda, że nie ma takich cycków, by zakryły jej nos", doskonale wiemy już, że Fargeat wystawia środkowy palec w kierunku telewizyjnego postrzegania kobiecości. I uderza w nie z niemiłosierną mocą, pokazując z detalami rozorane ciała, rozpryskujące się ropienie, gnijące palce, odpadające paznokcie, by później podzielić się z widzami wynaturzeniami, przy których wszystkie "Cosie" i inne "Ludzkie stonogi" świata jawią się jak uczniaki w szkole obrzydzenia. Im bliżej absolutnie odjechanego, szalonego do granic wytrzymałości finału, tym częściej zdajemy sobie sprawę, że przegapiliśmy moment, w którym twórczyni zespoliła na ekranie to, co wcześniej rozlokowała na przeciwstawnych biegunach: młodość ze starością, moc z niemocą, baśń z rzeczywistością, satyrę z grozą. Pomaga jej w tym kapitalny montaż i niesłychane tempo akcji; jest tu tak intensywnie, że trudno złapać oddech. Wzmocniona niesamowitą ścieżką dźwiękową aura obłąkania udziela się nawet samej kamerze, która potrafi w przejmujący sposób portretować dojmującą samotność Elisabeth, jak i potęgować niepokój ujęciami kojarzącymi się z "rybim okiem" czy tańczyć w pogoni za rozbryzgującą krwią. Samych siebie przeszli też odpowiedzialni za charakteryzację - nie chcąc zdradzać zbyt wiele napiszę tylko, że ukazane w tej produkcji wersje postaci prawdopodobnie zapamiętacie już na zawsze, czy tego chcecie czy nie. Substancja to przecież rzecz z pogranicza jawy i chorego snu, jakieś przedziwne misterium okropieństwa, które albo pochłonie Was w całości, albo sprawi, że zaczniecie na to dzieło bluzgać.
Obsadzenie w głównych rolach Qualley i Moore pozwoliło reżyserce na dopisanie do tej historii metakontekstu. Pierwsza z nich to przecież córka uznawanej swego czasu za wzorzec kobiecego piękna Andie MacDowell, druga natomiast w wieku 61 lat wciąż zachwyca urodą. Jest coś bezgranicznie przewrotnego w fakcie, że to właśnie Moore postanowiła na ekranie rozliczyć się z wizualnymi kanonami, które kultura chce zakodować w umysłach płci żeńskiej. Nie wiem, czy w doborze roli napędzała ją odwaga czy wściekłość, ale brakuje mi słów, by w pełni oddać zachwyt nad jej występem. W filmie jest scena, w której Elisabeth przygotowuje się do randki, patrząc na wiszący za oknem jej mieszkania billboard z Sue; od dawna nie widziałem w kinie sekwencji, która w tak dobitny sposób oddałaby w kilka chwil przepełniające bohaterkę nadzieję, smutek i frustracje jednocześnie - ot, cudowna lekcja ze współczucia. Zjawiskowa i ze wszech miar magnetyczna Qualley również daje tu koncert. Jej postać jest diabelska i zarazem opanowana, doskonale odnajdując się w roli ociekającego seksem obiektu, będącego wytworem coraz mocniej zakorzenionej w pornografii kultury. Tej samej, którą Coralie Fargeat postanowiła rozsadzić od środka w ramach bez dwóch zdań najmocniejszego artystycznego zamachu, jaki X Muza widziała od lat. Nie ma tu jeńców, za to jest mnóstwo ofiar. Substancja to jedna z tych filmowych petard, które blitzkriegiem zyskują status kultowych. Zwycięstwo artystycznej ekspresji i bezkompromisowości, niepozwalające o sobie zapomnieć na długo po seansie. To także fantastyczne przypomnienie, że nasze wszędobylskie pogonie za wieczną młodością są tylko iluzją, granatem, który może wybuchnąć w dłoniach. I naznaczyć twarz, rzecz jasna, plamą, której już nigdy się nie pozbędziesz.
Recenzja pierwotnie została opublikowana 22 lipca 2024 roku.
Pokaż pełną recenzję
Obsada
-
Demi Moore Elisabeth SparkleElisabeth Sparkle
-
Margaret Qualley SueSue
-
Dennis Quaid HarveyHarvey
-
Robin Greer PielęgniarkaPielęgniarka