Ten komiks opowiada o codzienności ludzi żyjących w nowym świecie, gdzieś na rubieżach znanego wszechświata, w całkowitym oderwaniu od swojej kolebki. Ziemia dusi się z powodu wyeksploatowania ostatnich zasobów, ostatnią nadzieją ludzkości są niezbadane przestrzenie poza granicami Układu Słonecznego. Historię podboju kosmosu śledzimy przez pryzmat burzliwych losów trójki bohaterów: naukowca Ji-soo, najemniczki Caminy i górnika Alexa. Rzadko trafia się takie połączenie - mądre i ambitne ekologiczne SF w zaskakującej, realistyczno-cartoonowej oprawie Guillaume Singelina - jednego z niekwestionowanych mistrzów współczesnego komiksu.
Premiera (Świat)
30 kwietnia 2024Premiera (Polska)
30 kwietnia 2024Polskie tłumaczenie
Elżbieta JanotaLiczba stron
200Autor:
Guillaume SingelinGatunek:
KomiksWydawca:
Polska: Nagle Comics
Najnowsza recenzja redakcji
Już wydane niegdyś przez Non Stop Comics PTSD wskazywało pewien obszar zainteresowania tego autora, które Frontier tylko potwierdza. Postaci u Singelina zwykle są społecznymi wyrzutkami, jednostkami skrzywdzonymi, pokiereszowanymi przez los. Ofiarami cywilizacyjnego, nieodmiennie krwawego, postępu – niezależnie, z jakiej branży się wywodzą, czym zajmowały się w ramach zawodowej kariery.
W PTSD mieliśmy wojenną weterankę, cierpiącą na tytułowy zespół stresu pourazowego, nieumiejącą sobie poradzić z przeszłością, ani zaadaptować się na powrót do funkcjonowania w obrębie społeczeństwa. We Frontier bohaterów jest więcej, ale wszyscy – jak jeden mąż – nie wpasowują się w aktualną rzeczywistość, w dodatku niezależnie do pełnionej, społecznej roli, która – zdawać by się mogło – winna dawać im (przynajmniej niektórym) odpowiedni poziom społecznego znaczenia i stabilizacji.
Frontier jest mocną krytyką galopującego, kapitalistycznego postępu, który nie ogląda się na straty środowiskowe czy społeczne, w imię wciąż maksymalizowanego zysku. I pomimo faktu, że cała historia rozgrywa się w odległej przyszłości, łatwo nam odnieść ją do czasu współczesnego i do obecnej sytuacji makroekonomicznej, w której ton zmianom cywilizacyjnym nadają nie rządy państw, ale władze globalnych korporacji.
Konfrontacja bohaterów z oczywistościami ich własnej, marginalnej, mimo wszystko, uprzedmiotowionej roli w społecznej strukturze następuje powoli, lecz nieuchronnie. A kończy się brutalnym wnioskiem, że dla wielkich korpo znaczenie ma jedynie to, ile dochodu dana jednostka potrafi przynieść. Zwyczajny, ludzki wymiar nie ma znaczenia w powszechnej żądzy pieniądza, do której sprowadza się całe parcie na postęp, rozwój, eksplorację kosmosu.
Przesyt u kolejnych postaci następuje, bo nastąpić musi. Czasem podjęty świadomie, poprzez utratę wiary w wyznawane ideały, czasem wymuszony przez okoliczności i poniesione straty. Jednak zawsze skutkuje zmianą perspektywy, bolesną refleksją… i finalnie odnalezieniem swojego, nowego miejsca.
Bo, jak wspomniałem na wstępie, pomimo ponurych, fatalistycznych obrazów świata i społecznych relacji jednostek, jakie Singelin odmalowuje na starcie swoich opowieści, wszystko finalnie ciąży ku pozytywnemu, przepełnionemu nadzieją końcowi.
Wizja we Frontier – pomimo pesymistycznego startu, okazuje się piękna. Choćby w małym wycinku globalnego obrazu. A może właśnie w konfrontacji tego niewielkiego obszaru z resztą zdegenerowanej przestrzeni społecznej? Ale jest. Optymistyczna, przesycona nadzieją i ze wszech miar wzruszająca. Czy możliwa w realnym świecie? Mój wrodzony sarkazm każe mi to założenie mocno kwestionować, jednak – z drugiej strony – jakaś część mnie pragnie, by taka wizja miała szansę na spełnienie. A przynajmniej na kartach komiksu wyraźnie się sprawdza i zgrabnie dopina tę nakreśloną z rozmachem opowieść w ujmujący i ostrożnie optymistyczny finał. Czasem chyba potrzebujemy – zamiast fatalistycznych wizji społecznego upadku – takiej właśnie iskry nadziei, na jaką ma szansę ludzkość. A przynajmniej jej niewielka część.
Graficznie znów jest – jak to u Singelina – pięknie, wzruszająco, wręcz słodko. Całość ponownie utrzymana (jak we wspominanym już PTSD) w charakterystycznym mangowym stylu chibi, jednocześnie może nieco odpychać odbiorców wychowanych albo na komiksie trykociarskim, albo na klasycznych, ciążących ku skrajnemu realizmowi graficznemu frankofonach. Jednocześnie potrafi zachwycić precyzją detali w każdym z kadrów. Imponująca praca w zakresie oddania szczegółów nie tylko kolejnych postaci, ale tez całego wachlarza lokacji – od kosmicznych stacji, po powierzchnie obcych planet – sprawia, że Frontier nie tylko z napięciem czytamy, ale także z uwagą oglądamy. A o to wszak w komiksie chodzi, by rysunek nie był tylko dodatkiem do fabuły, ale miał swój niepośledni udział w całości dzieła. Styl chibi ma swoją specyfikę i na pierwszy rzut oka zdawać się może nieco infantylny w wyrazie. Jednak w połączeniu z gorzką powagą samej opowieści – nieco przez taki typ rysunku łagodzoną – okazuje się doskonale zbalansowaną lekturą.
Singelin zachwycił i za pierwszym spotkaniem (PTSD) i za drugim, z Frontier. Widać w tym komiksie jeszcze mocniej nie tylko graficzny kunszt autora, ale także jego zajmujący, scenopisarski warsztat, w którym zawsze przebija się ogrom wiary w jednostkę. Jednostkę konfrontowaną z przeciwnościami, która mimo tego ma szansę odnaleźć swoje miejsce w tym popapranym (wszech)świecie.
To warta uwagi lektura, bo każdy potrzebuje – poza apokaliptycznymi wizjami upadku (dosłownego i moralnego) ludzkości – trochę nadziei. Singelin bardzo umiejętnie potrafi podzielić się swoją. Bierzcie i korzystajcie z tego wszyscy.