Frontier - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 30 kwietnia 2024Guillaume Singelin ma niebywały talent do snucia opowieści o życiowych rozbitkach, o ludziach przez los pokrzywdzonych. Zawsze jednak jest to opowieść finalnie przepełniona optymizmem.
Guillaume Singelin ma niebywały talent do snucia opowieści o życiowych rozbitkach, o ludziach przez los pokrzywdzonych. Zawsze jednak jest to opowieść finalnie przepełniona optymizmem.
Już wydane niegdyś przez Non Stop Comics PTSD wskazywało pewien obszar zainteresowania tego autora, które Frontier tylko potwierdza. Postaci u Singelina zwykle są społecznymi wyrzutkami, jednostkami skrzywdzonymi, pokiereszowanymi przez los. Ofiarami cywilizacyjnego, nieodmiennie krwawego, postępu – niezależnie, z jakiej branży się wywodzą, czym zajmowały się w ramach zawodowej kariery.
W PTSD mieliśmy wojenną weterankę, cierpiącą na tytułowy zespół stresu pourazowego, nieumiejącą sobie poradzić z przeszłością, ani zaadaptować się na powrót do funkcjonowania w obrębie społeczeństwa. We Frontier bohaterów jest więcej, ale wszyscy – jak jeden mąż – nie wpasowują się w aktualną rzeczywistość, w dodatku niezależnie do pełnionej, społecznej roli, która – zdawać by się mogło – winna dawać im (przynajmniej niektórym) odpowiedni poziom społecznego znaczenia i stabilizacji.
Frontier jest mocną krytyką galopującego, kapitalistycznego postępu, który nie ogląda się na straty środowiskowe czy społeczne, w imię wciąż maksymalizowanego zysku. I pomimo faktu, że cała historia rozgrywa się w odległej przyszłości, łatwo nam odnieść ją do czasu współczesnego i do obecnej sytuacji makroekonomicznej, w której ton zmianom cywilizacyjnym nadają nie rządy państw, ale władze globalnych korporacji.
Konfrontacja bohaterów z oczywistościami ich własnej, marginalnej, mimo wszystko, uprzedmiotowionej roli w społecznej strukturze następuje powoli, lecz nieuchronnie. A kończy się brutalnym wnioskiem, że dla wielkich korpo znaczenie ma jedynie to, ile dochodu dana jednostka potrafi przynieść. Zwyczajny, ludzki wymiar nie ma znaczenia w powszechnej żądzy pieniądza, do której sprowadza się całe parcie na postęp, rozwój, eksplorację kosmosu.
Przesyt u kolejnych postaci następuje, bo nastąpić musi. Czasem podjęty świadomie, poprzez utratę wiary w wyznawane ideały, czasem wymuszony przez okoliczności i poniesione straty. Jednak zawsze skutkuje zmianą perspektywy, bolesną refleksją… i finalnie odnalezieniem swojego, nowego miejsca.
Bo, jak wspomniałem na wstępie, pomimo ponurych, fatalistycznych obrazów świata i społecznych relacji jednostek, jakie Singelin odmalowuje na starcie swoich opowieści, wszystko finalnie ciąży ku pozytywnemu, przepełnionemu nadzieją końcowi.
Wizja we Frontier – pomimo pesymistycznego startu, okazuje się piękna. Choćby w małym wycinku globalnego obrazu. A może właśnie w konfrontacji tego niewielkiego obszaru z resztą zdegenerowanej przestrzeni społecznej? Ale jest. Optymistyczna, przesycona nadzieją i ze wszech miar wzruszająca. Czy możliwa w realnym świecie? Mój wrodzony sarkazm każe mi to założenie mocno kwestionować, jednak – z drugiej strony – jakaś część mnie pragnie, by taka wizja miała szansę na spełnienie. A przynajmniej na kartach komiksu wyraźnie się sprawdza i zgrabnie dopina tę nakreśloną z rozmachem opowieść w ujmujący i ostrożnie optymistyczny finał. Czasem chyba potrzebujemy – zamiast fatalistycznych wizji społecznego upadku – takiej właśnie iskry nadziei, na jaką ma szansę ludzkość. A przynajmniej jej niewielka część.
Graficznie znów jest – jak to u Singelina – pięknie, wzruszająco, wręcz słodko. Całość ponownie utrzymana (jak we wspominanym już PTSD) w charakterystycznym mangowym stylu chibi, jednocześnie może nieco odpychać odbiorców wychowanych albo na komiksie trykociarskim, albo na klasycznych, ciążących ku skrajnemu realizmowi graficznemu frankofonach. Jednocześnie potrafi zachwycić precyzją detali w każdym z kadrów. Imponująca praca w zakresie oddania szczegółów nie tylko kolejnych postaci, ale tez całego wachlarza lokacji – od kosmicznych stacji, po powierzchnie obcych planet – sprawia, że Frontier nie tylko z napięciem czytamy, ale także z uwagą oglądamy. A o to wszak w komiksie chodzi, by rysunek nie był tylko dodatkiem do fabuły, ale miał swój niepośledni udział w całości dzieła. Styl chibi ma swoją specyfikę i na pierwszy rzut oka zdawać się może nieco infantylny w wyrazie. Jednak w połączeniu z gorzką powagą samej opowieści – nieco przez taki typ rysunku łagodzoną – okazuje się doskonale zbalansowaną lekturą.
Singelin zachwycił i za pierwszym spotkaniem (PTSD) i za drugim, z Frontier. Widać w tym komiksie jeszcze mocniej nie tylko graficzny kunszt autora, ale także jego zajmujący, scenopisarski warsztat, w którym zawsze przebija się ogrom wiary w jednostkę. Jednostkę konfrontowaną z przeciwnościami, która mimo tego ma szansę odnaleźć swoje miejsce w tym popapranym (wszech)świecie.
To warta uwagi lektura, bo każdy potrzebuje – poza apokaliptycznymi wizjami upadku (dosłownego i moralnego) ludzkości – trochę nadziei. Singelin bardzo umiejętnie potrafi podzielić się swoją. Bierzcie i korzystajcie z tego wszyscy.
Poznaj recenzenta
Mariusz WojteczekKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1989, kończy 35 lat