Johnny Wagabunda, były pracownik salonu tatuażu w Los Angeles, znajduje notes Zampano, starszego pana i odludka, który zmarł w swoim zagraconym mieszkaniu. Notes zawiera opatrzoną licznymi przypisami historię "Relacji Navidsona". Fotoreporter Will Navidson wprowadził się z rodziną do nowego domu - dalsze wydarzenia zostały zarejestrowane na taśmach filmowych oraz w postaci wywiadów. Od tamtej pory Navidsonowie stali się sławni, a Zampano - robiąc notatki na luźnych kartkach papieru, serwetkach i w gęsto zapisanych notatnikach - skompilował wyczerpującą pracę na temat wydarzeń w domu przy Ash Tree Lane. Jednakże ani Wagabunda, ani nikt z jego znajomych nigdy nie słyszeli o "Relacji Navidsona". Teraz zaś im więcej Johnny czyta o domu Navidsonów, tym bardziej zaczyna się bać i popadać w paranoję. Najgorsze jest to, że nie może potraktować znalezionych zapisków jako zwykłych majaczeń starego wariata. Zaczyna zauważać zachodzące w otoczeniu zmiany... Książka niepospolicie oryginalna. Nie sposób oderwać się od lektury - tak jak nie sposób jej zapomnieć. Dom z liści trzyma w napięciu, przeraża i jest inny niż wszystkie książki, które znacie.
Premiera (Świat)
1 marca 2000Premiera (Polska)
26 października 2016Polskie tłumaczenie
Wojciech SzypułaLiczba stron
736Autor:
Mark Z. DanielewskiKraj produkcji:
PolskaGatunek:
Literatura światowaWydawca:
Polska: MAG
Najnowsza recenzja redakcji
Horror, thriller i inne gatunki literackie, które mają za zadanie przestraszyć czytelnika, można mnożyć. W tej tematyce napisano już wiele. Tymczasem House of Leaves M. Danielewskiego wyraźnie pokazuje, że można dużo więcej. Ba, powiem nawet – znacznie więcej niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić.
W Domu z liści rzeczywistość miesza się z fikcją. Trudności z odróżnieniem tego, co dzieje się naprawdę, a co jest tylko wymysłem czyjegoś chorego umysłu, mają nie tylko bohaterowie powieści, ale przede wszystkim czytelnik. To jest zarówno piękne jak i przerażające. W swojej opowieści Danielewski nie budzi strachu poprzez drastyczne opisy, złowrogie potwory czy krew lejącą się wszędzie i w dużych ilościach. Autor postanowił podjąć wyrafinowaną grę z umysłem odbiorcy.
Powieść dzieli się na kilka warstw. Każda z nich ma swojego autora i jest ściśle z nim powiązana. Co więcej, każda część jest wyodrębniona z całości graficznie. Wszystkie wątki w całość spaja film człowieka nazwiskiem Navidson.
Navidson Record jest filmem dokumentalnym, jednak nikt nigdy nie potwierdził, że dotyczy on autentycznych wydarzeń. Jest to dzieło, które przyniosło jego twórcy nagrodę Pulitzera; co więcej, jest to dokument, o którym mówią wielcy świata kultury, m.in. Stephen King i Stanley Kubrick. Jeśli chodzi o ten wątek, to wszystko wygląda trochę jak w klasycznym horrorze. Will rozwiesza w całym domu kamery i bawiąc się w Wielkiego Brata, postanawia dokumentować życie swojej rodziny. Po powrocie z krótkiego wypoczynku on i jego bliscy orientują się, że w domu zaszły pewne zmiany.
Historia rodziny z dokumentu przedstawiona jest przez opisy człowieka nazwiskiem Zampano. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ten nie był ślepcem. Przyznam się, że poddając się nastrojowi książki, gdy czytałam fragmenty dotyczące Zampano, miałam gdzieś w tyle głowy obraz złowrogiego ślepca Jorge z Il nome della rosa U. Eco.
Na tym nie koniec. Dom snuje swoją pajęczynę dalej. Zapiski na temat filmu trafiają do J. Truanta, który poddaje je dokładnej analizie. W miarę zagłębiania się w pracę ślepca, Truant ulega destrukcyjnemu wpływowi domu. Jego teksty miejscami są tak bełkotliwe i niezrozumiałe, że musiały zostać opatrzone przypisami przez fikcyjnego wydawcę. Z resztą wydarzenia z książki poddawane są nieustannie analizom zmyślonych naukowców. Wszechobecne są przypisy do analiz znanych badaczy, psychologów i innych znawców. Przez ten zabieg tezy stawiane przez Zampano nabierają autentycznego charakteru.
Dom z liści jest powieścią wielowarstwową, ale historia w niej zawarta została opowiedziana w sposób inny niż ten, do którego przywykliśmy. Ta książka to istny labirynt, w którym teraźniejszość przeplata się z przeszłością, prawda z fikcją. W pewnym momencie czytelnik niemalże traci poczucie władzy nad tekstem i nad swoim umysłem. Wrażenia potęgowane są przez typografię. Przykładem są puste strony, przypisy do przypisów, tekst, który kurczy się wraz ze zmniejszaniem się korytarza, wreszcie słowo 'dom' podkreślane w bardzo specyficzny sposób. Przykłady można by jeszcze długo wymieniać, ale znacznie przyjemniej jest odkrywać te elementy samemu. Niestety bywało to także męczące. Przyznam, że nieraz denerwowałam się na Danielewskiego,bo ostatecznie sięgamy po książkę z literatury popularnej, żeby zrelaksować się i oderwać nieco od codzienności. Mnie te wizualne czary zwyczajnie męczyły. Chwilami musiałam odłożyć lekturę, żeby trochę odpocząć, ale problemy z tekstu i tak zabierałam ze sobą. O tej książce myśli się nawet, gdy się jej nie czyta.
Książka Danielewskiego należy do grupy powieści, których czytelnik musi zapomnieć o tym, że jego jedynym zadaniem jest interpretacja czytanego tekstu. Nie jesteśmy tylko biernym odbiorcą, w tym typie literatury jesteśmy włączeni w autentyczną eksplorację tekstu. Mamy przy tym pełną wolność. Ten typ powieści zachęca do samodzielnego kluczenia po meandrach tekstu. Zostajemy uwolnieni ze schematu: wstęp, rozwinięcie, zakończenie. Niby Danielewski prochu nie wymyślił, bo coś podobnego zastosował w Grze w klasy Cortazar. Jednakże nikt przed nim nie podjął próby napisania takiej książki.
Czy to się może podobać? Oryginalności Domowi z liści z pewnością nie można odmówić. Jednakże nie jest to powieść dla każdego. Dom jest zazdrosny i wymaga pełnego zaangażowania od odbiorcy, a także dużej cierpliwości. Dobrze jest zarezerwować sobie więcej czasu – jeśli poddamy się powieści, pochłonie nas ona bez reszty, uwiedzie i przerazi jak żadna książka przedtem.
Pomimo znaczącej objętości książki Danielewskiego, od pewnego momentu przestaje się ją odczuwać, tylko niecierpliwie przewraca się stronę za stroną. Ta cała historia nie jest na szczęście jedną z wydmuszek, gdzie następuje przerost formy nad treścią. Nikt nie powinien czuć się rozczarowany zakończeniem.
Danielewski Domowi z liści poświęcił 10 lat. I efekty tej pracy są widoczne. Książka jest starannie skonstruowana i dopracowana mimo pozornego bałaganu. Nie sztuką jest panować nad porządkiem. Tylko geniusz jest w stanie panować nad chaosem.