Powiadają, że Kaptur, Pan Śmierci, zgromadził zastęp bogów w miejscu znajdującym się poza zasięgiem śmiertelników. Powiadają, że czeka on na końcu każdego planu i spisku, wszystkich zakrojonych na wielką skalę ambicji. Tym razem jednak sprawy mają się inaczej. Tym razem Kaptur jest na początku...
Darudżystan poci się w letnim upale. Miasto jest pełne złowrogich omenów, niepokojących pogłosek i podstępnych szeptów. Przybyli obcy, morderca wziął się do roboty, możliwe też, że budzi się pradawna tyrania. Na byłych Podpalaczy Mostów z Baru K'rula zwrócili swe śmiercionośne spojrzenia miejscy skrytobójcy. Niski, korpulentny człowieczek w czerwonej kamizelce jest przerażony swą wciąż rosnącą tuszą, wie jednak, że to najmniejsze z jego zmartwień. Gdzieś w dali słychać bowiem ujadanie ogarów.
W dalekim Czarnym Koralu z pozoru obojętne rządy sprawują Tiste Andii. Pod potężnym kurhanem usypanym pod miastem gromadzą się tysiące wyznawców kultu Odkupiciela. Ongiś był on śmiertelnikiem, a jego honor i szlachetność czynią go bezbronnym wobec wypaczonych ambicji wyznawców.
Tak więc, Kaptur stoi na początku spisku, który wstrząśnie całym kosmosem, na jego końcu zaś czeka ktoś inny. Nadszedł czas, by Anomander Rake, Syn Ciemności, naprawił straszliwy, starożytny błąd.
Premiera (Świat)
16 września 2008Premiera (Polska)
11 października 2013Polskie tłumaczenie
Michał JakuszewskiLiczba stron
864Autor:
Steven EriksonGatunek:
FantasyWydawca:
Polska: Wydawnictwo Mag
Najnowsza recenzja redakcji
Sam nie jestem wyjątkowym fanem Stevena Erikssona i jego cyklu, nie można jednak nie pochylić głowy przez ogromem wykonanej pracy i plastycznym, barwnym światem. Nie bez przyczyny Malazjańska Księga Poległych cieszy się wielką popularnością na całym świecie. Zdarzają się opinie (i to wcale nie tak mało!), że dzieło Erikssona przewyższa sagę Martina. Nie mnie oceniać; z pewnością jednak ósma księga nie odstaje literackim warsztatem od swoich poprzedników.
Tymczasem trudno recenzuje się jedną tylko część cyklu, zwłaszcza że Myto ogarów jest częścią specyficzną. Przede wszystkim nie opiera się, w przeciwieństwie do większości poprzednich, na wojnie. Oczywiście nadal jest ona kanwą całej historii, jednak czytelnik może wziąć głęboki oddech, a akcja nie galopuje w tak szalony sposób. Tu zresztą pojawia się pewna niedogodność - czasami nawet jest nieco zbyt powolna, ślamazarna. Mimo wszystko powieść czyta się całkiem dobrze, choć z pewnością znajdą się malkontenci wolący nieco żwawszą fabułę i krótszy wstęp (trzeba przyznać, że akcja zawiązuje się bardzo długo).
Bohaterów jak zwykle pojawia się zatrzęsienie – od Podpalaczy Mostów (osobiście moich ulubionych), przez znanego fanom cyklu szaleńca, po wyznawców nowego boga! Wszystko to sprawia, że znów otrzymujemy tak charakterystyczną dla Erikssona mnogość wątków i kilka bardzo odległych od siebie miejsc, w których rozgrywa się fabuła. Przez te zabiegi czytelnikowi może nieco trudno być przyzwyczaić się, zżyć z ulubionymi bohaterami. I znów - dla niektórych może być to przeszkodą. Z drugiej strony, jeśli ktoś dotarł do ósmej księgi, z pewnością musi lubić styl pisarza, a więc i podejście do wykreowanych postaci.
Niełatwo, jak wspominałem, ocenić pojedynczą książkę cyklu, bo i tak trzeba poprzednie siedem przeczytać – bez tego ani rusz. W porównaniu do wcześniejszych dzieł Erikssona ósma część nie zachwyca niczym nowym. Jest jednak wystarczająco dobra, że nie trzeba się szczególnie martwić tym faktem.