Ace Combat 7: Skies Unknown – recenzja gry
Data premiery w Polsce: 18 stycznia 2019Na kolejną odsłonę głównej serii Ace Combat przyszło nam czekać 10 lat. Czy Skies Unknown jest na tyle dobre, by usprawiedliwić czas, jaki minął?
Na kolejną odsłonę głównej serii Ace Combat przyszło nam czekać 10 lat. Czy Skies Unknown jest na tyle dobre, by usprawiedliwić czas, jaki minął?
Ace Combat 7: Skies Unknown zabiera nas z powrotem do fikcyjnego uniwersum Strangereal, w 5 lat po wydarzeniach z poprzedniej odsłony serii zatytułowanej Ace Combat 6: Fires of Liberation oraz na dwie dekady przed Ace Combat 3: Electrosphere, odsłoną uznawaną za najlepszą w serii w kwestii fabularnej, która ukazała się równo 20 lat temu. I tutaj mała ciekawostka, sama nazwa świata zaczęła funkcjonować stosunkowo niedawno, wcześniej istniejąc jako koncept dziwnego, innego od naszego, lecz jednak realistycznego świata (a Strange, Real world), w którym osadzona jest akcja głównych odsłon serii. Ideę tego świata odrzucono kilka razy, przede wszystkim w wydanym po raz pierwszy również na komputery PC, Ace Combat: Assault Horizon, co spowodowało bardzo słabe przyjęcie ze strony fanów serii.
Być jak Maverick
Głównym bohaterem jest Trigger, świeżo upieczony pilot należącego do sił pokojowych Szwadronu Czarodziejów. Tutaj oddam się lekkiej dywagacji, bowiem moment, kiedy przeczytałem tę nazwę, był tym jednym jedynym, kiedy aż mnie zęby zabolały od polskiego tłumaczenia. Przecież słowo Mag brzmi dużo lepiej (oryginalnie jest to oczywiście Mage Squadron). Na szczęście dalej nie ma już takich baboli. Wracając jednak do naszego bohatera, jest on początkującym, choć świetnie się zapowiadającym asem przestworzy, który bardzo szybko zostaje wplątany w wojnę z Królestwem Erusei, skupiającą się wokół Międzynarodowej Windy Kosmicznej. Jak to już tradycyjnie w serii bywa, nic nie może być za proste i już po kilku misjach lądujemy w kompanii karnej. A to dopiero początek zawirowań. Historia, choć pełna klisz i miejscami bardzo przewidywalna, jest interesująca i angażująca. Nie można jej też odmówić antywojennego przekazu oraz znakomitej narracji, tym lepszej, że wcale nie jest łatwo takową utrzymać w produkcji, w której jedyną naszą rolą jest pilotowanie ważących kilkanaście ton latających maszyn.
Cała historia zamknięta jest w 20 misjach, które trwają po około kwadrans, co daje nam teoretycznie jakieś 5 godzin gry, bliżej 7, jeśli dodamy wszystkie przerywniki filmowe, a także całkowicie opcjonalne starty, lądowania czy też tankowania w powietrzu. Jednak to tylko teoria, bowiem biorąc pod uwagę, że gra jest dość wymagająca, nie zawsze od razu uda nam się trafić z wyborem uzbrojenia lub zaskoczą nas obecne w tytule skoki poziomu trudności, spokojnie możemy ten czas podwoić. Jest to niezły wynik, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak różnorodne są prezentowane nam misje. Nie mam tu na myśli tylko lokacji, z których w trakcie całej gry powtarza się dosłownie jedna, wspomniana winda kosmiczna, ale także warunki pogodowe czy porę dnia. Co prawda są one oskryptowane, jednak mamy tu do czynienia z grą liniową, więc nie wadzi to wcale. Misje są przeróżne, począwszy od zwykłej walki powietrznej, przez bardziej defensywne starcia, naloty na infrastrukturę wroga czy też charakterystyczne dla serii "skradanie się" wąskimi kanionami poniżej radarów wroga, czy walka z podniebną fortecą. A do tego jeszcze dochodzi swobodne latanie i tryb wieloosobowy. O tym ostatnim za wiele napisać nie mogę, gdyż w momencie testowania gry nie było po prostu z kim grać. W późniejszym terminie na pewno pojawi się aktualizacja recenzji, jednak odczucia z niego nie będą mieć wpływu na ocenę o tyle, o ile w przypadku tej odsłony jest on jedynie dodatkiem a nie głównym elementem produkcji, Wiadomo, że będzie on się składał z dwóch trybów: walki drużynowej i battle royale. Oba przewidziane są na maksymalnie 8 graczy.
Dotknij nieba
Walczy się tu zresztą nie tylko z wrogiem, ale i ze wspomnianą pogodą. Począwszy od takich detali jak mocny wiatr, wpływający na sterowność, przez pioruny, które po trafieniu w nas zaburzają elektronikę i wyświetlacz, a skończywszy na przeklętej burzy piaskowej. Świetnie wykorzystano też chmury, których możemy użyć do zakłócenia wrogiego namierzania czy też zachodzenia przeciwnika z flanki, a przelatując przez nie sami musimy uważać na słabą widoczność (fantastycznie to wygląda, zwłaszcza przy widoku z kokpitu, gdzie krople dosłownie zalewają nam owiewkę) oraz możliwość oblodzenia samolotu. Należy przy tym pamiętać, że Ace Combat 7: Skies Unknown pozostaje nadal grą stricte zręcznościową i mimo, że mamy do wyboru dwa systemy sterowania - klasyczny i ekspercki - niewiele to zmienia. Różnica polega na tym, że w trybie standardowym znacznie łatwiej się skręca, jednak kosztem pewnej dozy manewrowości.
Między tymi trybami możemy przełączać się w dowolnej chwili, chyba że akurat gramy w dostępny na wyłączność konsoli PlayStation 4 trybie VR, który korzysta tylko i wyłącznie ze sterowania eksperckiego. Samo przeniesienie gry do wirtualnej rzeczywistości było strzałem w dziesiątkę i choć to jedynie 3 misje, to są one naprawdę świetne i dopracowane. Poczucie immersji jest po prostu niesamowite, do stopnia, w którym zalecam osobom z chorobą lokomocyjną ostrożne dawkowanie przyjemności. Osobiście mam nadzieję, że doczekamy się jeszcze pełnoprawnej odsłony w pełni wykorzystującej rzeczywistość wirtualną. Będzie to powiew świeżości nie tylko dla serii Ace Combat, ale dla gier lotniczych jako takich.
Revin' up your engine, listen to her howling roar...
Czymże byłaby gra lotnicza bez samolotów. Tych w Ace Combat 7: Skies Unknown jest blisko 30, podzielonych na klika drzewek, które w dużym uproszczeniu można określić jako amerykańskie, europejskie i rosyjskie. Prócz samych maszyn i ich dodatkowego uzbrojenia, które kupujemy za zdobyte podczas misji punkty, znajdziemy tam również ulepszające je podzespoły, które możemy potem instalować w naszych podniebnych rumakach. Niektóre z tych dodatkowych części są zarezerwowane dla trybu jednoosobowego, a niektóre do walk z innymi graczami. Osobiście większą część gry spędziłem za sterami F-14, chcąc poczuć się niczym Maverick w Top Gun. jednak im bliżej końca, tym bardziej wrogie maszyny stawały się zwrotne i nawet ulepszona maszyna przestała dawać radę. Jeśli chodzi o tryb wieloosobowy, wprowadzono tu narzędzie wyrównujące szanse w postaci wartości samolotów, uzbrojenia i podzespołów reprezentowanych przez punkty, które właściciel wieloosobowego lobby może dowolnie limitować.
Sercem gry jest po raz pierwszy nie autorski silnik, lecz Unreal Engine 4. Stwierdzenie, że był to dobry krok, jest lekkim niedopowiedzeniem. Gra jest po prostu prześliczna, począwszy od detali samolotów, przez efekty świetlne, wybuchy, a na efektach pogodowych skończywszy. Fizyka lotu też nie pozostawia wiele do życzenia. Wisienką na torcie jest zaś ścieżka dźwiękowa, idealnie dopasowana do rozgrywki i tego, co widzimy i czego doświadczamy podczas chwil spędzonych z tą produkcją. Choć ta chłopięca, dziecinna i ewidentnie pełna uwielbienia dla pewnego filmu część mnie żałuje, że w momencie startu z pokładu lotniskowca, gdzieś w tle nie słychać pierwszych taktów Danger Zone...
Ace Combat 7: Skies Unknown to godna kontynuacja serii, zawierająca wszystkie ważne dla niej elementy i opakowująca je w cieszącą oko i ucho oprawę audiowizualną. Jest tu wszystko, czego można oczekiwać po zręcznościowej grze lotniczej i pozostaje mieć nadzieję, że to dopiero początek i uda się wskrzesić ten gatunek tak słabo reprezentowany ostatnio przez tytuły AAA.
Plusy
+fabuła,
+samoloty,
+grywalność,
+model lotu,
+świat,
+oprawa audiowizualna.
Minusy
-momentami za duże skoki trudności,
-mogłoby być więcej misji VR.
Poznaj recenzenta
Aleksander "Taktyczny Wafel" MazanekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat